Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Maciejem Ślesickim – znakomitym pedagogiem, scenarzystą, reżyserem i producentem (m.in. nominowanego do Oscara filmu „Nasza klątwa”) – rozmawia Anna Wróblewska. Całość wywiadu w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 4/2015), już 10 kwietnia.
Anna Wróblewska: To był teraz dla ciebie dobry czas... Twój debiutant – Łukasz Palkowski, który w twoim studiu Paisa Films zrobił „Rezerwat”, nakręcił najpopularniejszy polski film 2014 roku...
Maciej Ślesicki: I nawet zdobył się na podziękowanie i stwierdzenie, że nie stałoby się to beze mnie. To dość miłe, bo rzadkie w naszym środowisku.
… no i na początku 2015 – nominacja do Oscara dla „Naszej klątwy” Tomasza Śliwińskiego, etiudy z Warszawskiej Szkoły Filmowej. Nie tego się spodziewałeś, zakładając szkołę. Mówiłeś – niech się nauczą robić filmy, a jak będą jakieś nagrody na festiwalach, to świetnie. Chyba przeszło to twoje oczekiwania.
Liczyłem, że będę mógł pomóc młodym ludziom i dać im zawodowe szanse. W tym nasza szkoła jest silna. Jednak świetni wykładowcy, sprzęt czy lokalizacja, to tylko jedna strona medalu, bo fenomen szkół filmowych polega głównie na tym, że spotyka się grupa młodych ludzi zainteresowanych sztuką filmową i wzajemnie się inspiruje. Wykładowcy, którzy są dobrze przygotowani do pracy ze studentami wiedzą, jak popchnąć ich w dobrym kierunku, zwrócić uwagę na to, co ważne. Wykładowca pełni w szkole de facto rolę kreatywnego producenta filmowego, doradza jak ułożyć film, co wyciąć, czasem podejmuje decyzję o dokrętkach…
Czy minimalizm „Klątwy” Tomasza Śliwińskiego to podpowiedź wykładowców, czy jego własna koncepcja?
To była koncepcja Tomka. Jak można było zrobić ten film inaczej? To ich wieczory, ich kanapa, ich dziecko. Ten obraz musiał mieć intymny, naturalny charakter. Jedyne co nam pozostało, to podejść z dystansem do jego materiału. Z zewnątrz łatwiej jest pokazać, co wygląda na zainscenizowane, co jest sztuczne, co nie porusza i nadaje się do wycięcia. Magda i Tomek także mieli dylematy – wiedzieli, że kiedyś Leoś obejrzy ten film i zastanawiali się, co chcą mu pokazać. To był trudny emocjonalnie, długi proces dla nas wszystkich, choć dzisiaj wydaje się, że wszystko poszło łatwo i prosto. Młody twórca często nie ma dystansu do tego, co nakręci. Wtedy musi przyjść ktoś bezlitosny, z siekierą, kto pokaże, gdzie ciąć. Problem polega tylko na tym, że należy wymachiwać tą siekierą w białych rękawiczkach i z potężną dozą cierpliwości. Pamiętam jak montowałem szkolną etiudę „Galerianki” – potem rozwiniętą w pełnometrażową fabułę – z Kasią Rosłaniec. Myślałem, że ją zabiję. Już wtedy wiedziałem, że ma dość pasji, determinacji i uporu, żeby robić filmy i to mi się w niej bardzo podobało. Ale odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie udało mi się wykazać, że po kilku zmianach będzie miała po prostu lepszą etiudę. Wykładowca w szkole musi umieć studenta przekonać, zamiast go zmuszać do zmian. Zmuszanie zacznie się po szkole… Niestety.
Jakie warunki musi spełnić młody twórca, by osiągnąć sukces po Warszawskiej Szkole Filmowej?
Takie, jak po każdej szkole. Musi mu się chcieć. Przez te lata przewinęło się tu wielu zdolnych studentów, którzy nigdy nie będą robić filmów. Cała grupa cech osobowościowych musi się złożyć na sukces w naszej branży, i talent jest tylko jedną z nich. Pracowitość, pasja, dyscyplina, umiejętność współpracy z innymi ludźmi i organizacja ich w jednym celu, odporność na stres… Wreszcie bardzo ważna i często pomijana – zdolność do samooceny. Dla starych reżyserów jest to bardzo trudne, a co dopiero dla studenta powiedzieć: „Spieprzyłem to ćwiczenie. Inni zrobili lepsze”. Jednak bez takiej umiejętności trudno w naszych zawodach funkcjonować. Innymi słowy, jeśli spotykamy studenta, który ma chęć i pasję, to zapewniamy mu wszystko, czego potrzebuje, żeby mógł tę pasję realizować. A potem kiedy film już powstanie, zapewniamy mu opiekę promocyjną i dystrybucję festiwalową. Na każdym roku pojawiają się dwie, trzy świetne osoby. Tak jest zresztą na wszystkich uczelniach, i państwowych, i prywatnych.
Maciej Ślesicki: I nawet zdobył się na podziękowanie i stwierdzenie, że nie stałoby się to beze mnie. To dość miłe, bo rzadkie w naszym środowisku.
… no i na początku 2015 – nominacja do Oscara dla „Naszej klątwy” Tomasza Śliwińskiego, etiudy z Warszawskiej Szkoły Filmowej. Nie tego się spodziewałeś, zakładając szkołę. Mówiłeś – niech się nauczą robić filmy, a jak będą jakieś nagrody na festiwalach, to świetnie. Chyba przeszło to twoje oczekiwania.
Liczyłem, że będę mógł pomóc młodym ludziom i dać im zawodowe szanse. W tym nasza szkoła jest silna. Jednak świetni wykładowcy, sprzęt czy lokalizacja, to tylko jedna strona medalu, bo fenomen szkół filmowych polega głównie na tym, że spotyka się grupa młodych ludzi zainteresowanych sztuką filmową i wzajemnie się inspiruje. Wykładowcy, którzy są dobrze przygotowani do pracy ze studentami wiedzą, jak popchnąć ich w dobrym kierunku, zwrócić uwagę na to, co ważne. Wykładowca pełni w szkole de facto rolę kreatywnego producenta filmowego, doradza jak ułożyć film, co wyciąć, czasem podejmuje decyzję o dokrętkach…
Czy minimalizm „Klątwy” Tomasza Śliwińskiego to podpowiedź wykładowców, czy jego własna koncepcja?
To była koncepcja Tomka. Jak można było zrobić ten film inaczej? To ich wieczory, ich kanapa, ich dziecko. Ten obraz musiał mieć intymny, naturalny charakter. Jedyne co nam pozostało, to podejść z dystansem do jego materiału. Z zewnątrz łatwiej jest pokazać, co wygląda na zainscenizowane, co jest sztuczne, co nie porusza i nadaje się do wycięcia. Magda i Tomek także mieli dylematy – wiedzieli, że kiedyś Leoś obejrzy ten film i zastanawiali się, co chcą mu pokazać. To był trudny emocjonalnie, długi proces dla nas wszystkich, choć dzisiaj wydaje się, że wszystko poszło łatwo i prosto. Młody twórca często nie ma dystansu do tego, co nakręci. Wtedy musi przyjść ktoś bezlitosny, z siekierą, kto pokaże, gdzie ciąć. Problem polega tylko na tym, że należy wymachiwać tą siekierą w białych rękawiczkach i z potężną dozą cierpliwości. Pamiętam jak montowałem szkolną etiudę „Galerianki” – potem rozwiniętą w pełnometrażową fabułę – z Kasią Rosłaniec. Myślałem, że ją zabiję. Już wtedy wiedziałem, że ma dość pasji, determinacji i uporu, żeby robić filmy i to mi się w niej bardzo podobało. Ale odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie udało mi się wykazać, że po kilku zmianach będzie miała po prostu lepszą etiudę. Wykładowca w szkole musi umieć studenta przekonać, zamiast go zmuszać do zmian. Zmuszanie zacznie się po szkole… Niestety.
Jakie warunki musi spełnić młody twórca, by osiągnąć sukces po Warszawskiej Szkole Filmowej?
Takie, jak po każdej szkole. Musi mu się chcieć. Przez te lata przewinęło się tu wielu zdolnych studentów, którzy nigdy nie będą robić filmów. Cała grupa cech osobowościowych musi się złożyć na sukces w naszej branży, i talent jest tylko jedną z nich. Pracowitość, pasja, dyscyplina, umiejętność współpracy z innymi ludźmi i organizacja ich w jednym celu, odporność na stres… Wreszcie bardzo ważna i często pomijana – zdolność do samooceny. Dla starych reżyserów jest to bardzo trudne, a co dopiero dla studenta powiedzieć: „Spieprzyłem to ćwiczenie. Inni zrobili lepsze”. Jednak bez takiej umiejętności trudno w naszych zawodach funkcjonować. Innymi słowy, jeśli spotykamy studenta, który ma chęć i pasję, to zapewniamy mu wszystko, czego potrzebuje, żeby mógł tę pasję realizować. A potem kiedy film już powstanie, zapewniamy mu opiekę promocyjną i dystrybucję festiwalową. Na każdym roku pojawiają się dwie, trzy świetne osoby. Tak jest zresztą na wszystkich uczelniach, i państwowych, i prywatnych.
Anna Wróblewska
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 3.04.2015
fot. Małgorzata Mikołajczyk/SFP
Polskie dokumenty na Visions Du Reel
Wesołych Świąt!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024