Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Tematem wiodącym nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 3/2015) jest zawód kaskadera. Oto fragment artykułu Andrzeja Bukowieckiego „Filmowy sport ekstremalny”, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 marca 2015 roku.
Ryzykanci, desperaci, szaleńcy? Wśród „kaskaderów z przypadku” (by nawiązać do tytułu filmu amerykańskiego sprzed lat) trafiają się i tacy. Zawodowcy – skacząc z mostu, dachując autem, płonąc jak pochodnia, czy odpierając ciosy w krwawej bójce – pracują nie tylko mięśniami, ale również głową: od brawury wolą precyzję. Tej ostatniej brakuje natomiast w polskich przepisach regulujących status i pracę kaskaderów. Kaskaderzy: Krzysztof Fus, Ryszard Janikowski (przewodniczący Koła Kaskaderów Stowarzyszenia Filmowców Polskich), Anna Komorowska oraz Zbigniew Modej, a także producent i kierownik produkcji Kamil Przełęcki, podzielili się swymi opiniami, które posłużyły za podstawę niniejszego artykułu.
„Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że wśród żywych pobędę jeszcze przez jakieś pięć sekund, no może trochę więcej”. Tak Krzysztof Fus, od którego zaczęła się historia polskiego kaskaderstwa filmowego, w napisanym przez siebie artykule „Kości zostały rzucone” („CKM” nr X z 1999 roku) wspominał swój niefortunny skok z kolejki górskiej na planie dramatu wojennego Lecha Lorentowicza "Znicz olimpijski" (1969). „Zabezpieczenia zawiodły, bo wiatr uchylił mi spod nóg podest, z którego miałem się odbić” – pisze Fus, który „te jakieś pięć sekund, no może trochę więcej” wykorzystał na kontrolowanie upadku i dzięki temu przeżył.
W tym samym „Zniczu olimpijskim” Fus lądował na nartach na saniach wiozących drewno. W bieszczadzkim „westernie” Aleksandra Ścibora-Rylskiego "Wilcze echa" (1968) skoczył z galopującego konia do studni. W arcydziele Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż ” (1968), nawiązującym do tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, wpadał pod ruszający z dworca i nabierający rozpędu pociąg. Kiedy już znalazł się między peronem a wagonem, musiał podwinąć nogi na płask, żeby koła pociągu mu ich nie urwały.
Na planie „Agenta nr 1” Zbigniewa Kuźmińskiego (1971) Krzysztof Fus straszliwie poparzył sobie twarz – konieczna była miejscowa transplantacja skóry. Podczas pracy przy „Dublerach” Marcina Ziębińskiego (2006) nabawił się bardzo poważnej kontuzji nogi.
W trakcie swojej blisko półwiecznej kariery, na którą złożył się udział w realizacji łącznie około tysiąca: filmów, odcinków seriali, spektakli teatralnych i przedstawień Teatru Telewizji (debiut filmowy: "Cała naprzód" Stanisława Lenartowicza [1966]; ostatni, jak dotąd, film: "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego [2014]) trzykrotnie był w stanie śmierci klinicznej.
Krzysztof Fus początkowo pracował samodzielnie. W 1967 roku utworzył we Wrocławiu ekipę kaskaderską i nią kierował. „Chciałem uczynić zawód kaskadera zajęciem ekskluzywnym. Dlatego szlag mnie trafia, jak widzę, że kaskaderzy bywają zatrudniani na planie zdjęciowym do przeniesienia księgowej kasy pancernej, albo ganiania po lesie ze świecami dymnymi” – mówi Fus.
W Polsce pierwszy raz głośno o kaskaderach zrobiło się po owym nieszczęśliwym skoku Fusa w „Zniczu olimpijskim”. Tytuł jednej z publikacji prasowych pytał: „Czy kaskaderzy są potrzebni przy realizacji filmu?”. A urzędnicy wydali rozporządzenie, które nakazywało używanie kukieł w scenach upadków z wysokości powyżej dziesięciu metrów. „Nie wiem, z jakiej pozycji należałoby filmować scenę upadku z dachu, aby nie rozpoznać rzuconej bezwładnie kukły” – pyta zasadnie Krzysztof Fus. I dodaje, prowadząc do uchwycenia istoty kaskaderskiego rzemiosła: „Film, aby żyć, musi czasem złapać widza za gardło, wywołać ten niepowtarzalny dreszcz emocji. W «Stawce większej niż życie» jako J-23 wyskakiwałem przez okno i spadałem z dachu, chowając twarz przed kamerą. Ale skakał i spadał żywy człowiek. Żeby było kino, musi istnieć zawód kaskadera” (wypowiedzi pochodzą z cytowanego już artykułu Krzysztofa Fusa).
„Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że wśród żywych pobędę jeszcze przez jakieś pięć sekund, no może trochę więcej”. Tak Krzysztof Fus, od którego zaczęła się historia polskiego kaskaderstwa filmowego, w napisanym przez siebie artykule „Kości zostały rzucone” („CKM” nr X z 1999 roku) wspominał swój niefortunny skok z kolejki górskiej na planie dramatu wojennego Lecha Lorentowicza "Znicz olimpijski" (1969). „Zabezpieczenia zawiodły, bo wiatr uchylił mi spod nóg podest, z którego miałem się odbić” – pisze Fus, który „te jakieś pięć sekund, no może trochę więcej” wykorzystał na kontrolowanie upadku i dzięki temu przeżył.
W tym samym „Zniczu olimpijskim” Fus lądował na nartach na saniach wiozących drewno. W bieszczadzkim „westernie” Aleksandra Ścibora-Rylskiego "Wilcze echa" (1968) skoczył z galopującego konia do studni. W arcydziele Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż ” (1968), nawiązującym do tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, wpadał pod ruszający z dworca i nabierający rozpędu pociąg. Kiedy już znalazł się między peronem a wagonem, musiał podwinąć nogi na płask, żeby koła pociągu mu ich nie urwały.
Na planie „Agenta nr 1” Zbigniewa Kuźmińskiego (1971) Krzysztof Fus straszliwie poparzył sobie twarz – konieczna była miejscowa transplantacja skóry. Podczas pracy przy „Dublerach” Marcina Ziębińskiego (2006) nabawił się bardzo poważnej kontuzji nogi.
W trakcie swojej blisko półwiecznej kariery, na którą złożył się udział w realizacji łącznie około tysiąca: filmów, odcinków seriali, spektakli teatralnych i przedstawień Teatru Telewizji (debiut filmowy: "Cała naprzód" Stanisława Lenartowicza [1966]; ostatni, jak dotąd, film: "Jack Strong" Władysława Pasikowskiego [2014]) trzykrotnie był w stanie śmierci klinicznej.
Krzysztof Fus początkowo pracował samodzielnie. W 1967 roku utworzył we Wrocławiu ekipę kaskaderską i nią kierował. „Chciałem uczynić zawód kaskadera zajęciem ekskluzywnym. Dlatego szlag mnie trafia, jak widzę, że kaskaderzy bywają zatrudniani na planie zdjęciowym do przeniesienia księgowej kasy pancernej, albo ganiania po lesie ze świecami dymnymi” – mówi Fus.
W Polsce pierwszy raz głośno o kaskaderach zrobiło się po owym nieszczęśliwym skoku Fusa w „Zniczu olimpijskim”. Tytuł jednej z publikacji prasowych pytał: „Czy kaskaderzy są potrzebni przy realizacji filmu?”. A urzędnicy wydali rozporządzenie, które nakazywało używanie kukieł w scenach upadków z wysokości powyżej dziesięciu metrów. „Nie wiem, z jakiej pozycji należałoby filmować scenę upadku z dachu, aby nie rozpoznać rzuconej bezwładnie kukły” – pyta zasadnie Krzysztof Fus. I dodaje, prowadząc do uchwycenia istoty kaskaderskiego rzemiosła: „Film, aby żyć, musi czasem złapać widza za gardło, wywołać ten niepowtarzalny dreszcz emocji. W «Stawce większej niż życie» jako J-23 wyskakiwałem przez okno i spadałem z dachu, chowając twarz przed kamerą. Ale skakał i spadał żywy człowiek. Żeby było kino, musi istnieć zawód kaskadera” (wypowiedzi pochodzą z cytowanego już artykułu Krzysztofa Fusa).
PZ
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 27.02.2015
fot. Jerzy Troszczyński/Filmoteka Narodowa
Bohdan Tomaszewski - żurnalista, aktor i scenarzysta
Daniel Olbrychski kończy 70 lat
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025