PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Ewą Puszczyńską i Piotrem Dzięciołem, producentami nominowanego do Oscara filmu Pawła Pawlikowskiego „Ida”, rozmawia Anna Michalska. Całość wywiadu w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 3/2015), już 10 marca.
W 1991 roku założył pan – wieloletni kierownik produkcji – firmę Opus Film.

Piotr Dzięcioł: W kraju zmieniła się rzeczywistość, można było zakładać prywatne firmy produkujące filmy, więc z takiej sposobności skorzystałem. A właściwie zostałem do niej przymuszony. Był to okres, w którym produkcja filmowa w Polsce drastycznie malała, a filmowa Łódź – umierała. Moi koledzy wyjeżdżali za pracą do Warszawy, ja postanowiłem zostać w Łodzi. Pomógł mi też przypadek. Skontaktowała się ze mną grupa młodych Amerykanów, która chciała w tym mieście realizować czarno-biały film fabularny „The Poison Tasters”. Reżyserem był Ulrik Theer, autorem zdjęć – Paweł Edelman. Tak to się zaczęło. Mając propozycję zrobienia tego filmu, założyłem Opus Film.

A kiedy pani pojawiła się w firmie?

Ewa Puszczyńska
: Jakieś dwa, może trzy lata później, jako „przypadek z ulicy”. Z wykształcenia jestem anglistką. Wcześniej tłumaczyłam listy dialogowe do filmów. Opus wówczas zajmował się głównie produkcją reklam. Pojawił się spór dotyczący produkcji reklamy „Rogalików Babuni”. Poszukiwano osoby z dobrą znajomością angielskiego, która by pojechała z Piotrem – jako tłumacz – do agencji , która zleciła realizację reklamy. Znajomi polecili mnie. Rozmowa była głównie anglojęzyczna, bardzo precyzyjna. Wszystko się udało wyjaśnić. Potem byłam tłumaczem na planie reklamy „Nałęczowianki”. Po raz pierwszy zderzyłam się ze słownictwem filmowym, przede wszystkim technicznym, którego wtedy jeszcze nie znałam. Tak się zaczęła moja przygoda z Opusem, i w ogóle – z filmem. Najpierw były reklamy, które powoli zaczęłam sama produkować.

P.D.: Pierwszym filmem, który robiłaś już na tzw. linii, były „Lekcje pana Kuki” Dariusza Gajewskiego.

E.P.: Nie, to był film "Masz na imię Justine" Franca De Peny, a dopiero następnym były "Lekcje pana Kuki". Potem polsko-brytyjsko-izraelska "Wiosna 1941" Uriego Barbasha. I tak, właściwie z każdym filmem, zawłaszczałam więcej. No i jestem tu gdzie jestem, również dzięki ogromnemu wsparciu Piotra.

P.D.: Najlepsza droga wejścia do tego zawodu, to uczyć się go w praktyce.

E.P.: Absolutnie w praktyce! Piotr zorientował się, że warto we mnie zainwestować, finansował więc moje wyjazdy na różnego rodzaju targi, festiwale, ważne międzynarodowe wydarzenia, do Berlina, Cannes… Wtedy się poznaje ludzi, wtedy się obserwuje, patrzy. Przez to człowiek się rozwija. Zawiązuje znajomości. Wie, co i jak robią inni. Podpatruje, chłonie wiedzę. Tak się zaczęła moja kariera producenta. Myślę, że ta inwestycja Opusowi się zwróciła. To swoiste sprzężenie zwrotne. Piotr zainwestował, a ja staram się to firmie oddać.

Jak się pracuje w tym zawodzie?

E.P.: To jest bardzo ciężka, stresująca praca. Przede wszystkim wiąże się odpowiedzialnością za –  zwykle duże – finanse. Trzeba walczyć o finansowanie filmu i o jak najrozsądniejsze wydawanie pieniędzy. Ważna jest dobra współpraca producenta i kierownika produkcji. Bez dobrych kierowników nie bylibyśmy dobrymi producentami. Poza tym pracuje się z zespołem ludzkim, a każdy człowiek jest inny. Artyści są nadwrażliwcami. Producent bywa często buforem między artystą a kierownikiem produkcji, czy całą ekipą. Producent daje poczucie bezpieczeństwa nie tylko twórcom, ale całemu zespołowi. Zdarza się, że reżyser bez końca robi duble, czy w ogóle zapomina o godzinach pracy. Czasem zdarzało się tak, również podczas zdjęć do „IdyPawła Pawlikowskiego. Dlatego pod koniec dnia po prostu oznajmiałam, że jest to ostatni dubel i już. Początkowo reżyser czy operator byli niezadowoleni, ale potem stało się normą, że jak wchodzę na plan, to wszyscy patrzą na zegarki i się uśmiechają, bo to oznacza koniec pracy. Czasem trzeba było Pawła dyscyplinować, ale nie dlatego, że ma kaprysy, po prostu tak się zatracał w pracy, że nie kontrolował czasu. Moją rolą było przychodzić na plan i wskazywać na zegarek. Dlatego tak ważne jest wzajemne porozumienie wszystkich osób realizujących film.

P.D.: Zawsze w naszej firmie walczymy o to, żeby współpraca z reżyserem, w ogóle z całą ekipą, dobrze się kończyła. To znaczy, aby na końcowym bankiecie wszystkim było żal, że to już koniec filmu. Tak działa Ewa, tak samo Łukasz (Dzięcioł, syn Piotra – dop. A.M.). Mogę porównać dwa bankiety, po „Idzie” i po „WymykuGrega Zglinskiego – były  to dwie dokładnie takie same imprezy, podczas których ludzie nie chcieli się rozstawać. Staramy się z Ewą uzupełniać w tym, co robimy. Ewa kocha być na planie, lubi być blisko miejsca, gdzie filmy się tworzy. Dużo lepiej czuje się na planie niż za biurkiem. To jest najprzyjemniejsza część pracy producenta, bo uczestniczy w tym, co powstaje. Oczywiście, nie każdy reżyser chce, żeby mu pomagać, ale wydaje mi się, że w przypadku filmów, przy których Ewa pracowała, reżyserzy doceniali jej rolę na planie. Tak było z Pawłem Pawlikowskim, który zawsze podkreśla dobrą z nią współpracę.

E.P.: To nie jest tak, że coś podpowiadam reżyserowi, a raczej daję mu poczucie bezpieczeństwa. Na przykład na planie „Idy” mieliśmy problem z Agatą Trzebuchowską. Trzeba było pokazać jej piersi. Tego nie widać na ekranie, natomiast przykrywanie ich kołdrą czy częściami odzieży strasznie przeszkadzało w samej pracy. Paweł nie był w stanie przekonać Agaty, żeby rzeczywiście pozwoliła się sfotografować. To był jeden z przypadków, kiedy wkroczyłam i porozmawiałam z Agatą – jak kobieta z kobietą. I ta rozmowa pomogła. Od strony technicznej mogliśmy rzeczywiście nakręcić tę scenę dużo, dużo łatwiej. Było kilka takich przypadków na planie „Idy”.

P.D.: Na tym polega bycie „producentem kreatywnym” i takim właśnie chcielibyśmy być. Samo zbieranie i liczenie pieniędzy to jest tylko część pracy. Na porządku dziennym są sytuacje trudne. Wówczas obecność producenta na planie jest bardzo przydatna, przy tym mnie – jako właścicielowi firmy –  dużo łatwiej pewne decyzje podejmować, bo nade mną już nikt nie stoi. Ewa jest w gorszej sytuacji.

E.P
.: Z drugiej strony daje to poczucie bezpieczeństwa. Mogę się do Piotra zwrócić, możemy się pokłócić. Jest szefem i do niego przychodzimy z wszelkimi wątpliwościami, pytaniami. Każdy z nas ma swoje pole, gdzie wie, że może sam podjąć decyzję. Poza tym polem, wiadomo, że trzeba przyjść do Piotra po jego akceptację czy po radę.

P.D.: Mam coraz większe zaufanie i do Ewy, i do Łukasza. Jak Łukasz był na zdjęciach w Szczecinie, to w ogóle tam nie pojechałem. Kiedy Ewa wyjeżdżała w plener, to mnie też tam nie musiało być. Mamy za sobą lata współpracy i duży kredyt zaufania. Docieramy się dalej, cały czas, ale to jest bardzo miłe.

PZ
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja:  23.02.2015
Zobacz również
fot. Solopan
Kreatywna Europa - spotkanie informacyjne
Tomasz Śliwiński: Z kanapy po Oscara
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll