Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Piotr Dzięcioł, Ewa Puszczyńska i Łukasz Żal specjalnie dla nas skomentowali znakomite informacje, jakie dotarły do nich prosto z Los Angeles.
Najszczęśliwszym człowiekiem wczorajszego dnia (15 stycznia) był Łukasz Żal. Został (razem z Ryszardem Lenczewskim) nominowany do Oscara za zdjęcia do "Idy". Jest także autorem zdjęć do "Joanny", filmu Anety Kopacz który otrzymał nominację w kategorii na Najlepszy Dokument Krótkometrażowy.
- To wszystko zaszło o wiele dalej dalej niż się spodziewałem - powiedział zaraz po ogłoszeniu nominacji młody polski operator. - Do mnie to chyba jeszcze nie dotarło. Szczególnie, że jeszcze dzisiaj miałem dużo działań związanych z innym filmem, bo w poniedziałek wyjeżdżam w Bieszczady na kolejne zdjęcia [do pełnometrażowego debiutu fabularnego „Na granicy” w reż. Wojciecha Kasperskiego], a wracam dopiero w marcu.
Ja to może już powtarzam, ale te wszystkie nagrody, to że "Ida" tak działa na ludzi na całym świecie, to już jest dla mnie wielka nagroda. To, że nie było Złotych Globów, nie jest dla mnie ważne. Ważne jest to, że ten film zaszedł tak daleko i już został na świecie doceniony. To jest wspaniałe.
Ja to może już powtarzam, ale te wszystkie nagrody, to że "Ida" tak działa na ludzi na całym świecie, to już jest dla mnie wielka nagroda. To, że nie było Złotych Globów, nie jest dla mnie ważne. Ważne jest to, że ten film zaszedł tak daleko i już został na świecie doceniony. To jest wspaniałe.
Paweł Pawlikowski kiedyś fajnie powiedział, że ja nie miałem reputacji, którą bałem się stracić. Dzięki temu byłem odważny. Po prostu nie miałem nic do stracenia, bo wcześniej robiłem tylko filmy dokumentalne, jakieś reklamy. Kiedy dostałem taką szansę, wiedziałem że mogę zaryzykować i dać z siebie wszystko. Nie bałem się, nie miałem czasu się stresować. Po prostu trzeba było działać i wymyślać. Strasznie się też zaangażowałem. Paweł jest niezwykle inspirującą osobą, łączyła nas bardzo bliska symbioza. Paweł nazywa to fantazjowaniem. Po każdym dniu zdjęciowym bardzo dużo rozmawialiśmy wieczorami, o scenariuszu, o filmie. Potem chodziliśmy na plan i wymyślaliśmy wspólnie nowe rzeczy. Paweł ma też niezwykły świat, który mnie bardzo inspiruje. Ale to że "Ida" jest taka jaka jest to nie jest zasługa tylko moja i Ryśka Lenczewskiego. To jest zasługa całej grupy ludzi, która się totalnie poświęciła dla tego filmu.
Widziałem swoją konkurencję. To są moi mistrzowie. Teraz jeszcze cały
czas, rok temu czytałem o tych amerykańskich operatorach, czytałem
„American Cinematographer”, czytałem z nimi wywiady, rozmowy. Uczyłem
się oglądając ich filmy. Nadal ich podpatruję, a teraz będę z nimi
konkurował o Oscara. Gdyby ktoś powiedział mi to rok czy dwa lata temu,
to na pewno bym w to nie uwierzył.
Łukasz Żal. Fot. Camerimage.
Ewa Puszczyńska, producentka „Idy”, nominowanej do Oscara w kategorii na Najlepszy Film Nieanglojęzyczny
Rozmawiałam kiedyś ze swoim przyjacielem, izraelskim producentem, którego film „Paradise now” był kilka lat temu nominowany do Oscara. Powiedział mi wtedy: „Ja sobie zdałem sprawę z tego, jak niewiele czy wręcz nic dla nich nie znaczymy, kiedy szedłem po tym dywanie przed Oscarami i ci paparazzi coś do nas krzyczeli. I jak sobie w końcu uświadomiłem, co oni do nas mówili zrozumiałem w jakiej jestem sytuacji. Oni do nas mówili: "Move on!, move on!”, czyli "przesuwać się, przesuwać się". Nikt kompletnie nie był nami zainteresowany". Taką samą sytuację mieliśmy w Hollywood z „Idą”. Człowiek, który się nami opiekował w ramach tzw. PR i promocji wręcz podchodził do organizatorów, do fotografów, do dziennikarzy żeby zrobili zdjęcie i zamienili z nami choćby dwa słowa. Tymczasem tak naprawdę wszystkich interesuje Jennifer Lopez i Meryl Streep, Benedict Cumberbatch i wszystkie inne gwiazdy, które tam wchodzą. Były takie komentarze: Pawlikowski się obraził i dlatego tak mówi. Nie, tam po prostu tak jest . Musimy się z tym pogodzić, co nie znaczy, że nie powinniśmy walczyć o te Oscary.
Mówimy i walczymy z tym, że Amerykanie zalewają europejskie rynki swoimi filmami. Udało im się narzucić nam taki bałwochwalczy stosunek do siebie. I to mnie, powiem szczerze, bardzo irytuje. Dostaliśmy, co prawda, nagrody Europejskiej Akademii Filmowej, ale mam świadomość, że Oscar budzi dużo większe emocje i jest postrzegany jako najwyższy laur dla filmowca. Dlatego gdybyśmy go jednak zdobyli, byłby dla nas swoistym ukoronowaniem pracy nad „Idą”. Nie będę tutaj mówić kokieteryjnie, że on nie ma dla mnie znaczenia. Ma. Postanowiłam jednak, jako nowo wybrany członek zarządu Europjeskiej Akademii Filmowej, powalczyć trochę o większy respekt dla Europejskich Nagród Filmowych.
Piotr Dzięcioł, producent „Idy”, Opus Film
Chcielibyśmy robić jak najwięcej takich filmów jak "Ida", bo to jest niesamowite przeżycie dla producenta. Ja mam świadomość, że Opus Film, ja jako producent, Ewa Puszczyńska jako producentka, zapisaliśmy się w historii polskiego kina. Od dzisiaj jesteśmy producentami nominowanego do Oscara filmu. To już się liczy nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Biorąc pod uwagę to co "Ida" zdobyła do tej pory w Stanach Zjednoczonych, liczyliśmy na to, że możemy być nominowani do Oscara, ale ta niepewność była w nas do końca. Proszę zwrócić uwagę, że jeden z faworytów, czyli szwedzki film „Turysta”, nie znalazł się w tej piątce. Także różnie mogło być.
Wydaje mi się, że nasz sukces, sukces producentów polega na tym, że stworzyliśmy odpowiednie warunki dla Pawła Pawlikowskiego. Jest to ewidentnie film Pawła Pawlikowskiego. To co można uznać za nasz wkład do „Idy”, to to, że naprawdę dobraliśmy świetną ekipę, świetnych autorów zdjęć. Sama atmosfera w czasie kręcenia „Idy” była wzorcowa. Paweł gdziekolwiek może chwali nas za to. To jest ta nasza drobinka tego sukcesu.
Teraz drugi etap akcji promocyjnej. Przed nami jeszcze ogrom pracy. Pamiętajmy o tym, że teraz będzie głosowało 6 tysięcy członków Akademii. I walka nie będzie szła o to, że to jest dobry film. Ktoś kto widział „Idę”, zna jej wartość. Walka będzie szła o to, żeby jak najwięcej „akademików” obejrzało ten film. Oczywiście każdy z nich dostał już kasetę z naszym filmem. Oni, podejrzewam, dostaną takich kaset koło stu. Wiadomo, że nie wszystkie obejrzą. Tym bardziej, że wolą raczej oglądać amerykańskie, niż nieamerykańskie filmy. Dlatego wszystkie nasze działania będą zmierzały do tego żeby przekonać ich do tego, że to jest dobry film, który warto zobaczyć.
Marcin Zawiśliński/ AK
Informacja własna
Ostatnia aktualizacja: 16.01.2015
fot. Solopan
Intymne małe kino nominowane do Oscara
Startuje "Królewicz Olch"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025