Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Grzegorzem Jarzyną, reżyserem filmu „Między nami dobrze jest”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 1/2015), rozmawia Anna Bielak. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 15 stycznia.
„Każdy wie, że Polska to kraj biedny, głupi i brzydki“ – mówi Metalowa Dziewczynka, bohaterka "Między nami dobrze jest". A polskie kino? Jakie jest?
W historii powojennej kinematografii polskiej dużo się wydarzyło. Powstało wiele ciekawych filmów, ale dziś czujemy się chyba trochę rozżaleni. Chcielibyśmy, żeby polskie kino rozwijało się dynamiczniej; nie było tak mimozowate, wyblakłe, ale radykalne.
Skąd zatem w tobie – jednym z najlepszych reżyserów teatralnych – powracająca chęć do flirtowania z kinem? Filmową realizację „Między nami dobrze jest“ poprzedziły teatralne adaptacje filmowych scenariuszy – Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova („Uroczystość“) oraz Johna Cassavetesa („Druga kobieta“).
Myślę, że w moim myśleniu o reżyserii w teatrze, kino stymuluje mnie bardziej, niż sam teatr. Szybko uświadomiłem sobie, że istotnie moja praca w teatrze jest ciągle podsycana fascynacją kinem. Kino jest jak dynamicznie poruszający się po orbicie teatru meteoryt, który na początku spala dużo energii, a potem długo i mocno świeci. Kino naturalnie poszerza moje horyzonty – podobnie jak muzyka.
To dla ciebie punkt wyjścia? Taki jak język dla Doroty Masłowskiej?
Kiedy czytam jakiś tekst – on mnie porusza, bądź nie. Bywa tak, że historia ze mną zostaje, przez kilka miesięcy krąży mi po głowie. W końcu wracam do niej, odkrywam, co mnie w niej ciekawi, co jest dobre, co należałoby wyciąć, co warto zostawić. Opowieść zaczyna się rozgwieżdżać, wchodzę w temat, słucham dużo muzyki i wtedy zaczynam widzieć spektakl w formie marzenia. W czasie pracy nad filmową wersją „Między nami…” proces marzeniowy był wyznaczony drogą, którą już przeszedłem, przygotowując sceniczną wersję sztuki. Wróciłem do początków i do pewności, że tekst musi się ujawnić w formie wirtualnej. Starałem się odtworzyć atmosferę pochodną tamtej. Nie chciałem żadnych dekoracji na scenie. Potrzebowałem tylko światła, muzyki i aktorów.
Kiedy na scenę wkroczyła kamera, ty dostałeś przywilej reżyserowania publiczności – władzę nad spojrzeniem widza, wpływ na jego emocje i interpretację zdarzeń.
Kiedy kręciliśmy „Między nami…” trochę tak się czułem. Choć studyjny, zamknięty w pudełku plan to był dla mnie jeszcze ciągle teatr. Cały czas miałem jednak w myśli kadr i wyobrażałem sobie, co zobaczy widz. Ułożenie sobie w głowie spektaklu w taki sposób, by wszystko zagrało w obiektywie kamery, było dla mnie niezwykłą i przyjemną przygodą. Filmowanie spektaklu, którego struktura i kompozycja sprawdzała się przez lata, dało mi bardzo dużo komfortu. Kręcenie filmu wymagało posiadania kontroli nad sytuacją. W teatrze słowo kontrola jest pojęciem negatywnym. Kontrola nie pozwala na oddanie się przygodzie. Na planie filmowym była clou powodzenia całego projektu. Filmując Między nami… sensy już miałem rozpoznane; interesowało mnie „jak” ta historia zostanie opowiedziana, i na ile po wersji literackiej i teatralnej, poszerzy ona percepcję u widza.
Jak w poszerzeniu tej percepcji pomógł ci Radosław Ładczuk, autor zdjęć?
Opowiedziałem mu, jak wyobrażam sobie wizualną stronę „Między nami…” – poczynając od kropki postawionej na białym tle, przez komiks, teatr telewizji po filmowe środki narracji na końcu. Radek jest cierpliwy, dokładny. Wszystkie kadry przerysowaliśmy na storyboardy i je omówiliśmy. Pierwszą ważną dla mnie edukację filmową odebrałem od pana Jerzego Armaty w Krakowie, Radek Ładczuk jest odpowiedzialny za drugą. Pokazał mi, jak na świat przedstawiony patrzy filmowiec; jak konkretne plany i ujęcia wpływają na emocjonalny aspekt percepcji obrazu.
W historii powojennej kinematografii polskiej dużo się wydarzyło. Powstało wiele ciekawych filmów, ale dziś czujemy się chyba trochę rozżaleni. Chcielibyśmy, żeby polskie kino rozwijało się dynamiczniej; nie było tak mimozowate, wyblakłe, ale radykalne.
Skąd zatem w tobie – jednym z najlepszych reżyserów teatralnych – powracająca chęć do flirtowania z kinem? Filmową realizację „Między nami dobrze jest“ poprzedziły teatralne adaptacje filmowych scenariuszy – Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova („Uroczystość“) oraz Johna Cassavetesa („Druga kobieta“).
Myślę, że w moim myśleniu o reżyserii w teatrze, kino stymuluje mnie bardziej, niż sam teatr. Szybko uświadomiłem sobie, że istotnie moja praca w teatrze jest ciągle podsycana fascynacją kinem. Kino jest jak dynamicznie poruszający się po orbicie teatru meteoryt, który na początku spala dużo energii, a potem długo i mocno świeci. Kino naturalnie poszerza moje horyzonty – podobnie jak muzyka.
To dla ciebie punkt wyjścia? Taki jak język dla Doroty Masłowskiej?
Kiedy czytam jakiś tekst – on mnie porusza, bądź nie. Bywa tak, że historia ze mną zostaje, przez kilka miesięcy krąży mi po głowie. W końcu wracam do niej, odkrywam, co mnie w niej ciekawi, co jest dobre, co należałoby wyciąć, co warto zostawić. Opowieść zaczyna się rozgwieżdżać, wchodzę w temat, słucham dużo muzyki i wtedy zaczynam widzieć spektakl w formie marzenia. W czasie pracy nad filmową wersją „Między nami…” proces marzeniowy był wyznaczony drogą, którą już przeszedłem, przygotowując sceniczną wersję sztuki. Wróciłem do początków i do pewności, że tekst musi się ujawnić w formie wirtualnej. Starałem się odtworzyć atmosferę pochodną tamtej. Nie chciałem żadnych dekoracji na scenie. Potrzebowałem tylko światła, muzyki i aktorów.
Kiedy na scenę wkroczyła kamera, ty dostałeś przywilej reżyserowania publiczności – władzę nad spojrzeniem widza, wpływ na jego emocje i interpretację zdarzeń.
Kiedy kręciliśmy „Między nami…” trochę tak się czułem. Choć studyjny, zamknięty w pudełku plan to był dla mnie jeszcze ciągle teatr. Cały czas miałem jednak w myśli kadr i wyobrażałem sobie, co zobaczy widz. Ułożenie sobie w głowie spektaklu w taki sposób, by wszystko zagrało w obiektywie kamery, było dla mnie niezwykłą i przyjemną przygodą. Filmowanie spektaklu, którego struktura i kompozycja sprawdzała się przez lata, dało mi bardzo dużo komfortu. Kręcenie filmu wymagało posiadania kontroli nad sytuacją. W teatrze słowo kontrola jest pojęciem negatywnym. Kontrola nie pozwala na oddanie się przygodzie. Na planie filmowym była clou powodzenia całego projektu. Filmując Między nami… sensy już miałem rozpoznane; interesowało mnie „jak” ta historia zostanie opowiedziana, i na ile po wersji literackiej i teatralnej, poszerzy ona percepcję u widza.
Jak w poszerzeniu tej percepcji pomógł ci Radosław Ładczuk, autor zdjęć?
Opowiedziałem mu, jak wyobrażam sobie wizualną stronę „Między nami…” – poczynając od kropki postawionej na białym tle, przez komiks, teatr telewizji po filmowe środki narracji na końcu. Radek jest cierpliwy, dokładny. Wszystkie kadry przerysowaliśmy na storyboardy i je omówiliśmy. Pierwszą ważną dla mnie edukację filmową odebrałem od pana Jerzego Armaty w Krakowie, Radek Ładczuk jest odpowiedzialny za drugą. Pokazał mi, jak na świat przedstawiony patrzy filmowiec; jak konkretne plany i ujęcia wpływają na emocjonalny aspekt percepcji obrazu.
AK
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 12.01.2015
fot. Narodowy Instytut Audiowizualny
„Fotograf”: Więcej niż thriller
Animowany Andersen po polsku (unikatowe zdjęcia!)
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024