Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Michałem Szcześniakiem, reżyserem krótkometrażowego dokumentu „Punkt wyjścia”, który zakwalifikował się do konkursu głównego festiwalu w Sundance, rozmawia Marcin Zawiśliński.
Serwis Internetowy SFP: Co było pierwsze: pomysł czy bohaterka?
Michał Szcześniak: Pomysł. Dopiero potem zacząłem jeździć po wielu więzieniach, żeby znaleźć bohaterki do mojego filmu.
Ważną osobą w tych poszukiwaniach była znana profilerka i pisarka Katarzyna Bonda, autorka książki „Polskie morderczynie”.
MS: O tym, że Kaśka napisała taką książkę wiedziałem już wcześniej. Oboje myśleliśmy wtedy o zrobieniu fabuły, a nie dokumentu. Rzecz miała dotyczyć grupy więźniarek, które wystawiają „Makbeta” Szekspira. Jadą do dużego teatru w Wiedniu. W trakcie podróży ujawniają się ich dramatyczne losy, które napędzają też główny konflikt protagonistki z pozostałymi dziewczynami. Zarzuciliśmy jednak ten pomysł. Potem zamierzałem nakręcić film o grupie kobiet, które wyszły na wolność i tam zajmują się teatrem. To już miał być film dokumentalny.
Dlaczego ostatecznie zrezygnowaliście z bohatera zbiorowego na rzecz indywidualnego?
MS: Podczas zbierania materiałów do wspomnianego dokumentu, usłyszałem o specjalnym programie resocjalizacyjnym, adresowanym do osób które popełniły morderstwo. W jego ramach więźniarki pomagały ludziom mieszkającym w domach opieki społecznej, na komendach policji, czyściły baseny etc. Dzięki temu mogły wychodzić poza mury więzienia, a z czasem nawet ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Dużo rozmawialiśmy z Kasią o „jej” polskich morderczyniach. Jakie były, kiedy je bliżej poznała. Sam spotkałem się z nimi m.in. w zakładach w Grudziądzu, na warszawskim Grochowie i w Lublińcu. Początkowo chciałem zrealizować dokument o trzech bohaterkach. Ostatecznie ograniczyłem również i ten pomysł, m.in. dlatego, że przedstawiane przez więźniarki historie wydawały mi się często nie do końca wiarygodne. Historia jednej bohaterki wydała mi się szlachetniejsza. Szukałem więc już tylko Anety.
"Punkt wyjścia", fot. Studio Munka-SFP
Wiem, że w pewnym momencie byłeś już zrezygnowany i znużony poszukiwaniami właściwej osoby do filmu. Anetę, która ostatecznie została główną bohaterką „Punktu wyjścia”, znalazłeś w ostatniej chwili. Jak na nią trafiłeś?
MS: Takiej osoby jak ona szukałem prawie 3 lata. Zanim jednak do niej dotarłem, musiałem przejść „egzamin” przed komisją, którą tworzyli: dyrektor więzienia w Nisku, w którym siedziała Aneta oraz dyrektor lokalnego domu opieki społecznej.
Czego się obawiali?
MS: Chcieli mnie oczywiście poznać i upewnić się, że nie szukam sensacji. Pytali, jaki film chcę zrobić i dlaczego. Czułem się trochę jak na egzaminie reżyserskim.
Co im odpowiedziałeś?
MS: Powiedziałem, że chcę zrobić film o zbrodni i karze, o odkupieniu winy. Czy to jest w ogóle możliwe? Roboczy tytuł brzmiał „Odkupione” (kiedy myślałem jeszcze o trzech bohaterkach), a później „Odkupiona”. Wytłumaczyłem im, że film będzie miał też podłoże teologiczne i duchowe. Kiedy już ich przekonałem, dali całej ekipie pełne wsparcie.
Zaufali ci i…
MS: …. przedstawili kilka kobiet, które – jak sądzili – pasują do koncepcji filmu. Bez powodzenia. To brzmi niesamowicie, ale 20 minut przed odjazdem mojego autobusu z Niska, dyrektor więzienia powiedział, że jest jeszcze jedna dziewczyna, ale ona być może już niedługo wyjdzie na wolność…
To była Aneta. Jak przebiegała wasza pierwsza rozmowa?
MS: Aneta zaczęła ją od powiedzenia, że jest pewna, że chciałaby wziąć udział w tym filmie. Zapytałem dlaczego? Na co ona odparła: „Żeby ostrzec inne dziewczyny przed popełnianiem jej błędów”. Była przekonana, że w „Punkcie wyjścia” będzie miała na to szansę. I słusznie. Wtedy ja z kolei się przestraszyłem, że Aneta wpadnie w ton edukacyjny. Silniejsze jednak było poczucie, że muszę zrobić film o niej. Jej wrażliwość wyczuwa się natychmiast. Jest niezwykła i to przenosi się na ekran.
W jakim miejscu swojego życia znajdowała się Aneta, kiedy zaczynaliście realizować "Punkt wyjścia"?
MS: Od 9 lat odsiadywała wyrok za zamordowanie swojej babci (matki swojej matki). Po 6 latach w krakowskim więzieniu na ul. Montelupich przeniesiono ją do więzienia w Nisku. Tam po raz pierwszy zaczęła rozmawiać o swoich problemach z psychologiem, a z czasem starać również o przedterminowe zwolnienie…
W momencie popełnienia morderstwa miała 19 lat. Była studentką chemii, miała małe dziecko i męża-wojskowego, który bardzo rzadko bywał w domu. Jak sama o sobie mówiła: „byłam wtedy zbuntowaną nastolatką”.
Jak przez te wszystkie lata spędzone w więzieniu wyglądały relacje między Anetą a jej rodzicami?
MS: Cała jej rodzina czuła się – w jakimś sensie – winna tej tragedii. Rodzice nie odcięli się od własnej córki. Zarzucali sobie, że wcześniej nie potrafili nawiązać z nią właściwego kontaktu. Sądzę, że ta pokora ich uratowała. Paradoks tego dramatu polegał, bowiem na tym, że to właśnie babcia była najbliższą przyjaciółką Anety.
Aneta i pani Hela w filmie "Punkt wyjścia", fot. Studio Munka-SFP
Drugą bohaterką filmu jest pani Helena – pensjonariuszka lokalnego domu spokojnej starości, którą w ramach resocjalizacji opiekowała się Aneta.
MS: Poznały się dopiero na planie filmowym. Ich pierwsze spotkanie jest dziś też sceną w filmie. Pani Hela natychmiast prosi Anetę o spacer, a na nim opowiada „w telegraficznym skrócie” historię swojego życia. Potem już zadaje pytania, a życie Anety ją naprawdę fascynuje. W końcu, jak mówi „całe życie oglądała świat tylko z okien samochodu”. Kiedyś największym marzeniem pani Heli było pójście do szkoły, ale kiedy miała 6 lat zaatakowała ją choroba reumatyczna. Przestała wychodzić z domu, potem trafiała do kolejnych szpitali.
Pani Hela jest jednak osobą bardzo pogodną i zdroworozsądkową. Mówi o sobie: jestem realistką. Obie są przeciwnościami i dlatego tak szybko nawiązały kontakt. Aneta – piękna i młoda kobieta, która mogła mieć wszystko oraz pani Hela, która od 6. roku życia musiała pożegnać marzenia. Hela traktowała Anetę jak swoją koleżankę. Rozmawiała z nią bez nadmiernego dramatyzmu i bardzo bezpośrednio.
Warto też dodać, że jest jeszcze trzecia, cicha bohaterka „Punktu wyjścia”. To mama Anety – w filmie jest obecna tylko w opowieściach córki.
Na premierowy pokaz „Punktu wyjścia”, który odbył się kilka miesięcy temu, Aneta przyszła razem ze swoim drugim mężem i ich dziećmi. Jak się poznali?
MS: Więzienna przyjaciółka Anety po wyjściu na wolność założyła kwiaciarnię, rozpoczęła nowe życie, ma męża, jest wzorem dla innych. Kiedyś Aneta, będąc na przepustce, odwiedziła ją. Był tam również Darek, kolega męża przyjaciółki Anety. I tak się poznali.
Co teraz dzieje się z Anetą?
MS: Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Aneta jest żoną i matką. Utrzymuje też kontakt ze swoją 10-letnią córką z pierwszego małżeństwa. Nadal jednak przeżywa, to co zrobiła. Ksiądz, z którym rozmawialiśmy przy realizacji „Punktu wyjścia”, przyznał, że mimo odkupienia ból pozostanie w niej już do końca życia.
Wrócisz do Anety z kamerą za 20-30 lat?
MS: Chciałbym zrobić o niej kolejny film. Nadal jest dla mnie bardzo interesującym, wręcz fascynującym człowiekiem. Poza tym prywatnie bardzo się lubimy, więc na pewno będę ciekaw co się u niej dzieje i może kiedyś…
"Punkt wyjścia" to trzeci z kolei twój film (po „Łódce” i „Saszka, Saszka…”), którego głównym tematem jest człowiek - jego wewnętrzne, psychologiczne rozterki, dylematy i dramaty.
MS: Zasadniczym motywem realizacji wszystkich trzech filmów była chęć dotarcia do czegoś, co nazwałbym wewnętrzną prawdą, która tkwi w człowieku i która ujawnia się w kontaktach z najbliższymi. To mnie tak naprawdę fascynuje. Tak było w przypadku relacji Saszki z mamą w filmie „Saszka, Saszka…”. Tak było również w przypadku Jacka i jego mamy w „Łódce”. No i teraz, kiedy Aneta spotyka się z panią Helą - swoistym medium nieżyjącej babci.
"Punk wyjścia" zdobył już nagrody m.in. na festiwalu „Młodzi Film” w Koszalinie oraz na bydgoskim Camerimage. Teraz zakwalifikował się do sekcji krótkiego dokumentu w Sundance…
MS: Jestem zaskoczony, tym bardziej że nie znam się za bardzo na festiwalach. Dopiero reakcje mojej rodziny i przyjaciół na tę wiadomość, uświadomiły mi jak ważna jest to impreza. Cieszę się również dlatego, że Punkt wyjścia spodobał się Amerykanom, będzie tam jeszcze pokazywany, a ja w przyszłości chciałbym też zrobić film anglojęzyczny.
No właśnie, o czym będzie twój kolejny film?
MS: O tym samym (śmiech). Na początku roku zaczynam zdjęcia do 30-minutowej fabuły pt. „Spitsbergen” na podstawie scenariusza, jaki napisałem razem z Moniką Sirojc. Jej bohaterką będzie młoda ratowniczka medyczna, której chłopak po powrocie z wyprawy na Antarktydę wpada w depresję i popełnia samobójstwo… To będzie opowieść o ludzkiej tragedii i próbie wyjścia z niej.
Michał Szcześniak: Pomysł. Dopiero potem zacząłem jeździć po wielu więzieniach, żeby znaleźć bohaterki do mojego filmu.
Ważną osobą w tych poszukiwaniach była znana profilerka i pisarka Katarzyna Bonda, autorka książki „Polskie morderczynie”.
MS: O tym, że Kaśka napisała taką książkę wiedziałem już wcześniej. Oboje myśleliśmy wtedy o zrobieniu fabuły, a nie dokumentu. Rzecz miała dotyczyć grupy więźniarek, które wystawiają „Makbeta” Szekspira. Jadą do dużego teatru w Wiedniu. W trakcie podróży ujawniają się ich dramatyczne losy, które napędzają też główny konflikt protagonistki z pozostałymi dziewczynami. Zarzuciliśmy jednak ten pomysł. Potem zamierzałem nakręcić film o grupie kobiet, które wyszły na wolność i tam zajmują się teatrem. To już miał być film dokumentalny.
Dlaczego ostatecznie zrezygnowaliście z bohatera zbiorowego na rzecz indywidualnego?
MS: Podczas zbierania materiałów do wspomnianego dokumentu, usłyszałem o specjalnym programie resocjalizacyjnym, adresowanym do osób które popełniły morderstwo. W jego ramach więźniarki pomagały ludziom mieszkającym w domach opieki społecznej, na komendach policji, czyściły baseny etc. Dzięki temu mogły wychodzić poza mury więzienia, a z czasem nawet ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Dużo rozmawialiśmy z Kasią o „jej” polskich morderczyniach. Jakie były, kiedy je bliżej poznała. Sam spotkałem się z nimi m.in. w zakładach w Grudziądzu, na warszawskim Grochowie i w Lublińcu. Początkowo chciałem zrealizować dokument o trzech bohaterkach. Ostatecznie ograniczyłem również i ten pomysł, m.in. dlatego, że przedstawiane przez więźniarki historie wydawały mi się często nie do końca wiarygodne. Historia jednej bohaterki wydała mi się szlachetniejsza. Szukałem więc już tylko Anety.
"Punkt wyjścia", fot. Studio Munka-SFP
Wiem, że w pewnym momencie byłeś już zrezygnowany i znużony poszukiwaniami właściwej osoby do filmu. Anetę, która ostatecznie została główną bohaterką „Punktu wyjścia”, znalazłeś w ostatniej chwili. Jak na nią trafiłeś?
MS: Takiej osoby jak ona szukałem prawie 3 lata. Zanim jednak do niej dotarłem, musiałem przejść „egzamin” przed komisją, którą tworzyli: dyrektor więzienia w Nisku, w którym siedziała Aneta oraz dyrektor lokalnego domu opieki społecznej.
Czego się obawiali?
MS: Chcieli mnie oczywiście poznać i upewnić się, że nie szukam sensacji. Pytali, jaki film chcę zrobić i dlaczego. Czułem się trochę jak na egzaminie reżyserskim.
Co im odpowiedziałeś?
MS: Powiedziałem, że chcę zrobić film o zbrodni i karze, o odkupieniu winy. Czy to jest w ogóle możliwe? Roboczy tytuł brzmiał „Odkupione” (kiedy myślałem jeszcze o trzech bohaterkach), a później „Odkupiona”. Wytłumaczyłem im, że film będzie miał też podłoże teologiczne i duchowe. Kiedy już ich przekonałem, dali całej ekipie pełne wsparcie.
Zaufali ci i…
MS: …. przedstawili kilka kobiet, które – jak sądzili – pasują do koncepcji filmu. Bez powodzenia. To brzmi niesamowicie, ale 20 minut przed odjazdem mojego autobusu z Niska, dyrektor więzienia powiedział, że jest jeszcze jedna dziewczyna, ale ona być może już niedługo wyjdzie na wolność…
To była Aneta. Jak przebiegała wasza pierwsza rozmowa?
MS: Aneta zaczęła ją od powiedzenia, że jest pewna, że chciałaby wziąć udział w tym filmie. Zapytałem dlaczego? Na co ona odparła: „Żeby ostrzec inne dziewczyny przed popełnianiem jej błędów”. Była przekonana, że w „Punkcie wyjścia” będzie miała na to szansę. I słusznie. Wtedy ja z kolei się przestraszyłem, że Aneta wpadnie w ton edukacyjny. Silniejsze jednak było poczucie, że muszę zrobić film o niej. Jej wrażliwość wyczuwa się natychmiast. Jest niezwykła i to przenosi się na ekran.
W jakim miejscu swojego życia znajdowała się Aneta, kiedy zaczynaliście realizować "Punkt wyjścia"?
MS: Od 9 lat odsiadywała wyrok za zamordowanie swojej babci (matki swojej matki). Po 6 latach w krakowskim więzieniu na ul. Montelupich przeniesiono ją do więzienia w Nisku. Tam po raz pierwszy zaczęła rozmawiać o swoich problemach z psychologiem, a z czasem starać również o przedterminowe zwolnienie…
W momencie popełnienia morderstwa miała 19 lat. Była studentką chemii, miała małe dziecko i męża-wojskowego, który bardzo rzadko bywał w domu. Jak sama o sobie mówiła: „byłam wtedy zbuntowaną nastolatką”.
Jak przez te wszystkie lata spędzone w więzieniu wyglądały relacje między Anetą a jej rodzicami?
MS: Cała jej rodzina czuła się – w jakimś sensie – winna tej tragedii. Rodzice nie odcięli się od własnej córki. Zarzucali sobie, że wcześniej nie potrafili nawiązać z nią właściwego kontaktu. Sądzę, że ta pokora ich uratowała. Paradoks tego dramatu polegał, bowiem na tym, że to właśnie babcia była najbliższą przyjaciółką Anety.
Aneta i pani Hela w filmie "Punkt wyjścia", fot. Studio Munka-SFP
Drugą bohaterką filmu jest pani Helena – pensjonariuszka lokalnego domu spokojnej starości, którą w ramach resocjalizacji opiekowała się Aneta.
MS: Poznały się dopiero na planie filmowym. Ich pierwsze spotkanie jest dziś też sceną w filmie. Pani Hela natychmiast prosi Anetę o spacer, a na nim opowiada „w telegraficznym skrócie” historię swojego życia. Potem już zadaje pytania, a życie Anety ją naprawdę fascynuje. W końcu, jak mówi „całe życie oglądała świat tylko z okien samochodu”. Kiedyś największym marzeniem pani Heli było pójście do szkoły, ale kiedy miała 6 lat zaatakowała ją choroba reumatyczna. Przestała wychodzić z domu, potem trafiała do kolejnych szpitali.
Pani Hela jest jednak osobą bardzo pogodną i zdroworozsądkową. Mówi o sobie: jestem realistką. Obie są przeciwnościami i dlatego tak szybko nawiązały kontakt. Aneta – piękna i młoda kobieta, która mogła mieć wszystko oraz pani Hela, która od 6. roku życia musiała pożegnać marzenia. Hela traktowała Anetę jak swoją koleżankę. Rozmawiała z nią bez nadmiernego dramatyzmu i bardzo bezpośrednio.
Warto też dodać, że jest jeszcze trzecia, cicha bohaterka „Punktu wyjścia”. To mama Anety – w filmie jest obecna tylko w opowieściach córki.
Na premierowy pokaz „Punktu wyjścia”, który odbył się kilka miesięcy temu, Aneta przyszła razem ze swoim drugim mężem i ich dziećmi. Jak się poznali?
MS: Więzienna przyjaciółka Anety po wyjściu na wolność założyła kwiaciarnię, rozpoczęła nowe życie, ma męża, jest wzorem dla innych. Kiedyś Aneta, będąc na przepustce, odwiedziła ją. Był tam również Darek, kolega męża przyjaciółki Anety. I tak się poznali.
Co teraz dzieje się z Anetą?
MS: Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Aneta jest żoną i matką. Utrzymuje też kontakt ze swoją 10-letnią córką z pierwszego małżeństwa. Nadal jednak przeżywa, to co zrobiła. Ksiądz, z którym rozmawialiśmy przy realizacji „Punktu wyjścia”, przyznał, że mimo odkupienia ból pozostanie w niej już do końca życia.
Wrócisz do Anety z kamerą za 20-30 lat?
MS: Chciałbym zrobić o niej kolejny film. Nadal jest dla mnie bardzo interesującym, wręcz fascynującym człowiekiem. Poza tym prywatnie bardzo się lubimy, więc na pewno będę ciekaw co się u niej dzieje i może kiedyś…
"Punkt wyjścia" to trzeci z kolei twój film (po „Łódce” i „Saszka, Saszka…”), którego głównym tematem jest człowiek - jego wewnętrzne, psychologiczne rozterki, dylematy i dramaty.
MS: Zasadniczym motywem realizacji wszystkich trzech filmów była chęć dotarcia do czegoś, co nazwałbym wewnętrzną prawdą, która tkwi w człowieku i która ujawnia się w kontaktach z najbliższymi. To mnie tak naprawdę fascynuje. Tak było w przypadku relacji Saszki z mamą w filmie „Saszka, Saszka…”. Tak było również w przypadku Jacka i jego mamy w „Łódce”. No i teraz, kiedy Aneta spotyka się z panią Helą - swoistym medium nieżyjącej babci.
"Punk wyjścia" zdobył już nagrody m.in. na festiwalu „Młodzi Film” w Koszalinie oraz na bydgoskim Camerimage. Teraz zakwalifikował się do sekcji krótkiego dokumentu w Sundance…
MS: Jestem zaskoczony, tym bardziej że nie znam się za bardzo na festiwalach. Dopiero reakcje mojej rodziny i przyjaciół na tę wiadomość, uświadomiły mi jak ważna jest to impreza. Cieszę się również dlatego, że Punkt wyjścia spodobał się Amerykanom, będzie tam jeszcze pokazywany, a ja w przyszłości chciałbym też zrobić film anglojęzyczny.
No właśnie, o czym będzie twój kolejny film?
MS: O tym samym (śmiech). Na początku roku zaczynam zdjęcia do 30-minutowej fabuły pt. „Spitsbergen” na podstawie scenariusza, jaki napisałem razem z Moniką Sirojc. Jej bohaterką będzie młoda ratowniczka medyczna, której chłopak po powrocie z wyprawy na Antarktydę wpada w depresję i popełnia samobójstwo… To będzie opowieść o ludzkiej tragedii i próbie wyjścia z niej.
Marcin Zawiśliński
SFP
Ostatnia aktualizacja: 9.12.2014
fot. Studio Munka-SFP
Szukałam silnego bohatera
Specjalne pokazy filmu "Bogowie"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024