Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage przypomni w tym roku w Bydgoszczy (15-22 listopada) dokonania Jerzego Lipmana, organizując retrospektywę jego filmów w ramach sekcji „Mistrzowie, którzy odeszli”. O tym wybitnym artyście na łamach nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 11/2014), który ukaże się 10 listopada, pisze Julia Michałowska. Oto fragment artykułu.
"Pokolenie", "Kanał", "Prawdziwy koniec wielkiej wojny", "Ósmy dzień tygodnia", "Lotna", "Zezowate szczęście", "Nóż w wodzie", "Prawo i pięść", "Popioły", "Pan Wołodyjowski" – to tylko niektóre z tytułów w dorobku Jerzego Lipmana, jednego z najwybitniejszych autorów zdjęć filmowych w historii polskiego kina, którzy wkroczyli na plany zdjęciowe w drugiej połowie lat 50. (m.in. Jerzy Wójcik, Mieczysław Jahoda, Kurt Weber, Jan Laskowski).
Jego wszechstronność, ambicja i niebywałe wyczucie artystyczne, sprawiły, że Andrzej Wajda, Jerzy Kawalerowicz, Aleksander Ford, Andrzej Munk, Jerzy Hoffman, Roman Polański – wszyscy chcieli z nim pracować. Ze wspomnień filmowców wyłania się obraz operatora, który – gdy wchodził na plan – wprowadzał pewność i spokój. Podobno nigdy nie wahał się co jak ma być sfotografowane, gdzie ustawić kamerę i jaką dać przesłonę, miał mnóstwo inwencji i z ogromnym zaangażowaniem oddawał się pracy. To były czasy, gdy niczego nie można było weryfikować na bieżąco, tylko w napięciu oczekiwało się powrotu materiałów zdjęciowych z laboratorium. Pewność ręki i oka Lipmana była więc prawdziwym skarbem dla reżysera i całej ekipy. On już przy debiutanckim „Pokoleniu” nie bał się stosować bardzo nowatorskich, jak na tamte czasy, ujęć z żabiej perspektywy, pełnej panoramy (360 stopni), łączenia różnych źródeł światła, ruchu wewnątrzkadrowego i jazd kamery, jeżeli mogło to lepiej wyrazić motywacje działań bohaterów i wzmocnić dramaturgię.
Od powstania wielu wspomnianych tytułów dzieli nas przeszło pół wieku, a one niezmiennie zachwycają sposobem fotografowania, który nie tylko pomagał opowiadać historię, ale przydawał jej mnóstwo niewypowiedzianych słowem znaczeń. Czasy cenzury komunistycznej wymuszały na twórcach poszukiwanie rozwiązań nie wprost. To wszystko, czego bohater nie mógł wyrazić na ekranie, trzeba było dopowiedzieć obrazem. Chyba nigdy w historii rodzimego kina rola operatora nie była tak współodpowiedzialna za wymowę ideową dzieła, jak w czasach polskiej szkoły filmowej. Autor zdjęć, poszukując formalnych rozwiązań dla danej sceny, był równorzędnym partnerem dla reżysera w przekazywaniu treści.
Od czasu, kiedy na planach zdjęciowych rządził Lipman, zmieniło się wszystko – organizacja pionu operatorskiego, kamery, nośniki, sprzęt, możliwości postprodukcyjne. Mało kto już kręci na taśmie, technologie cyfrowe dają nieograniczone możliwości uzyskiwania pożądanych odcieni zarówno w kolorze, jak i w czerni i bieli. Miniaturyzacja oraz coraz większa czułość sprzętu filmowego usprawniła realizację najtrudniejszych technicznie zdjęć, a to czego nie można uzyskać na planie rzeczywistym, staje się możliwe w zaciszu komputerowych pracowni. Choć Jerzy Lipman tych udogodnień nie miał, to kadry jego autorstwa nadal urzekają techniką wykonania i wyszukaną ekspresją.
Jego wszechstronność, ambicja i niebywałe wyczucie artystyczne, sprawiły, że Andrzej Wajda, Jerzy Kawalerowicz, Aleksander Ford, Andrzej Munk, Jerzy Hoffman, Roman Polański – wszyscy chcieli z nim pracować. Ze wspomnień filmowców wyłania się obraz operatora, który – gdy wchodził na plan – wprowadzał pewność i spokój. Podobno nigdy nie wahał się co jak ma być sfotografowane, gdzie ustawić kamerę i jaką dać przesłonę, miał mnóstwo inwencji i z ogromnym zaangażowaniem oddawał się pracy. To były czasy, gdy niczego nie można było weryfikować na bieżąco, tylko w napięciu oczekiwało się powrotu materiałów zdjęciowych z laboratorium. Pewność ręki i oka Lipmana była więc prawdziwym skarbem dla reżysera i całej ekipy. On już przy debiutanckim „Pokoleniu” nie bał się stosować bardzo nowatorskich, jak na tamte czasy, ujęć z żabiej perspektywy, pełnej panoramy (360 stopni), łączenia różnych źródeł światła, ruchu wewnątrzkadrowego i jazd kamery, jeżeli mogło to lepiej wyrazić motywacje działań bohaterów i wzmocnić dramaturgię.
Od powstania wielu wspomnianych tytułów dzieli nas przeszło pół wieku, a one niezmiennie zachwycają sposobem fotografowania, który nie tylko pomagał opowiadać historię, ale przydawał jej mnóstwo niewypowiedzianych słowem znaczeń. Czasy cenzury komunistycznej wymuszały na twórcach poszukiwanie rozwiązań nie wprost. To wszystko, czego bohater nie mógł wyrazić na ekranie, trzeba było dopowiedzieć obrazem. Chyba nigdy w historii rodzimego kina rola operatora nie była tak współodpowiedzialna za wymowę ideową dzieła, jak w czasach polskiej szkoły filmowej. Autor zdjęć, poszukując formalnych rozwiązań dla danej sceny, był równorzędnym partnerem dla reżysera w przekazywaniu treści.
Od czasu, kiedy na planach zdjęciowych rządził Lipman, zmieniło się wszystko – organizacja pionu operatorskiego, kamery, nośniki, sprzęt, możliwości postprodukcyjne. Mało kto już kręci na taśmie, technologie cyfrowe dają nieograniczone możliwości uzyskiwania pożądanych odcieni zarówno w kolorze, jak i w czerni i bieli. Miniaturyzacja oraz coraz większa czułość sprzętu filmowego usprawniła realizację najtrudniejszych technicznie zdjęć, a to czego nie można uzyskać na planie rzeczywistym, staje się możliwe w zaciszu komputerowych pracowni. Choć Jerzy Lipman tych udogodnień nie miał, to kadry jego autorstwa nadal urzekają techniką wykonania i wyszukaną ekspresją.
PZ
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 24.10.2014
fot. SF Kadr/Filmoteka Narodowa
"Chłopi" po rekonstrukcji w nowych barwach
[wideo] Jesienne premiery Studia Munka
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025