PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Ireną Strzałkowską, przedstawicielką Polski w funduszu Eurimages, w 25. rocznicę jego powstania rozmawia Marcin Zawiśliński.
Serwis Internetowy SFP: W tym roku mija 25 lat od powstania funduszu Eurimages, działającego pod auspicjami Rady Europy. Mimo to, niektórzy nadal łączą go z Unią Europejską...

Irena Strzałkowska:
No właśnie, a przecież to nie są pieniądze unijne.

Skąd więc pochodzi budżet Eurimages?

IS:
Ze składek krajów członkowskich, które najpierw zależały od wielkości ich populacji i PKB, a od jakiegoś czasu coraz bardziej od skali produkcji filmowej w danym kraju członkowskim.

Po co ten fundusz w ogóle powstał i na czym do dziś polega jego specyfika?

IS:
Głównym motywem jego utworzenia była obrona filmowego rynku europejskiego przed zalewem kina amerykańskiego. Drugim, nie mniej istotnym, była promocja i chęć wzmocnienia współpracy między producentami z różnych krajów Starego Kontynentu. Oczywiście tego typu kooperacje przy realizacji filmów istniały już wcześniej, głównie w formie bilateralnej (np. francusko-włoska, włosko-hiszpańska czy też niemiecko-szwajcarska). Nam chodziło o ich zintensyfikowanie i wciągnięcie w nie jeszcze większej rzeszy producentów z różnych krajów. Mimo to, głosów które były przeciwne powołaniu do życia takiego funduszu było sporo.

Jakie to były głosy?

IS: Przede wszystkim obawiano się, że powstanie „europudding”, czyli że będziemy na siłę szukali wspólnych tematów, pod które będziemy wymyślali koproducentów.

Co w tym złego?

IS: Nic. W ten sposób nasi oponenci chcieli po prostu podważyć cel i sens istnienia funduszu. Podnoszone przez nich obawy nie sprawdziły się. Co więcej, jeden z pierwszych filmów, jaki otrzymał nasze wsparcie - "Rewolucja francuska" w reżyserii Richarda Heffrona i Roberta Enrico z Andrzejem Sewerynem w roli Robespierre'a - z „europuddingiem” nie miał nic wspólnego.

Z czym się jeszcze zmagaliście?

IS: Musieliśmy przede wszystkim uświadomić producentom, że pieniądze, jakimi jesteśmy w stanie ich wesprzeć, są tylko na domknięcie budżetu danego projektu filmowego, max. do 17 proc. jego wysokości. I to nie zmieniło się do dziś.

Co to de facto znaczy?

IS: To, że szanse na nasze pieniądze mają tylko te filmy, które mają już swoich koproducentów w innych krajach wraz z zagwarantowanym, czyli potwierdzonym także w dokumentach, finansowaniem i brakuje im tylko funduszy na domknięcie całej produkcji. 

Polska została członkiem  Eurimages zaraz po Węgrzech. Było to w 1991 roku, czyli w momencie, kiedy oficjalnie wstąpiliśmy do Rady Europy. Nie trafiliśmy tam jednak z automatu...

IS: Do tego, aby stać się udziałowcem Eurimages potrzebny był kraj wprowadzający. W naszym przypadku była to Francja.

Dlaczego akurat ten kraj?

IS: Jednym z powodów było to, że pierwszą międzyrządową umowę o koprodukcjach zawarliśmy właśnie z Francją. To było w... 1970 roku. Dlatego aplikując do Eurimages mieliśmy już przetarte szlaki i wspólne doświadczenia filmowe. W dodatku Francja była członkiem-założycielem Eurimages.

Pamięta pani pierwszy polski projekt, który otrzymał wasze wsparcie?

IS: To była węgierska komedia „The Post Office Robbery” Sandora Sotha, do której zdjęcia zrealizował Piotr Sobociński. My byliśmy partnerem mniejszościowym. Kolejnym projektem był dramat historyczny "Szwadron" Juliusza Machulskiego, w którym to my byliśmy producentem większościowym, a wspierali nas również Francuzi. To był 1992 rok. Potem wsparliśmy m.in. filmy Filipa Bajona ("Lepiej być piękną i bogatą"), Krzysztofa Kieślowskiego (trylogia „Trzy kolory”), Jerzego Skolimowskiego („Essential Killing”, "11 minut"), Andrzeja Wajdy ("Katyń"). Były lata tłuste, kiedy dwa-trzy polskie filmy otrzymywały wsparcie, ale pamiętam też lata chude – bez żadnej produkcji z polskim udziałem.

Panuje przekonanie, że polscy producenci stosunkowo rzadko sięgają po pieniądze z Eurimages. Składają zbyt mało wniosków w porównaniu do swoich kolegów z innych krajów. Brakuje im odwagi?

IS:
Ich trzeba o to zapytać. Warto jednak pamiętać, że kto nie strzela, ten nie trafia. I tak jest z nimi lepiej niż w latach 90., choć nadal zdarzają się, niestety sesje robocze bez polskich projektów.
Tymczasem sam fundusz coraz bardziej wychodzi naprzeciw oczekiwaniom twórców.  Kiedyś na przykład, żeby uzyskać nasze wsparcie nie wolno było rozpocząć zdjęć. Teraz można już być po pierwszym klapsie.

Ile polskich filmów do tej pory skorzystało z filmowego funduszu Rady Europy?

IS: W sumie ok. 60. Rekordowy pod tym względem był ubiegły rok. Dofinansowaliśmy wtedy aż cztery polskie filmy m.in.: „Obietnicę” Anny Kazejak oraz "11 minut" Jerzego Skolimowskiego.

Fundamentem funduszu Eurimages jest konkurs projektów filmowych. Co się w nim liczy najbardziej?

IS:
Przede wszystkim wartość artystyczna projektu. Mamy świadomość, że nasza ocena jest  subiektywna, ale opiera się również na twardych, weryfikowalnych planach finansowych. W ramach tzw. grup roboczych koprodukcji czytamy streszczenia, scenariusze i eksplikacje reżyserskie. Oglądamy też poprzednie dzieła reżyserów, których produkcje walczą o nasze wsparcie albo – jeżeli są debiutantami - ich filmy krótkie. Jako przedstawiciele narodowi rozmawiamy również z producentami i reżyserami. Sięgamy po opinie niezależnych ekspertów. Są to zazwyczaj znane nazwiska w danym kraju (scenarzyści, producenci, reżyserzy), ale ich tożsamości nigdy nie ujawniamy.

Dlaczego?

IS: Większość znanych reżyserów europejskich zna się dobrze ze sobą. A ja nie chciałbym, żeby później na jakimś zagranicznym festiwalu Lars von Trier miał pretensje do Krzysztofa Krauzego, że ten wydał negatywną opinię na temat jego filmu. Mogę jedynie zdradzić, że nasi eksperci zyskali akceptację Stowarzyszenia Filmowców Polskich oraz Krajowej Izby Producentów Audiowizualnych.

Kto i w jaki sposób podejmuje ostateczne decyzje o dofinansowaniu konkretnych filmów?

IS: Zapadają one na specjalnych sesjach plenarnych (cztery w ciągu roku) i obecnie są podejmowane w głosowaniu tajnym. Na samym początku w tych posiedzeniach uczestniczyli przedstawiciele 19 krajów, dziś jest ich już 36. Na każdym takim spotkaniu rozdzielamy nieco ponad 5 mln euro. W sumie wspieramy ok. 90-100 filmów rocznie.

Na przestrzeni minionego ćwierćwiecza Eurimages z funduszu niechcianego stał się funduszem tyleż pożądanym, co prestiżowym.

IS: Nie przeczę, że staliśmy się wręcz ofiarą własnego sukcesu. Jego wyrazem jest poufny proces naszej pracy. Ogłaszamy tylko zwycięzców. Oraz nagrody, jakie „nasze” filmy uzyskały na licznych festiwalach filmowych, z amerykańskim Oscarem włącznie. Wśród nich są takie perełki jak: "Underground" Emira Kusturicy, „Miłość” Michaela Hanekego czy też "Wielkie piękno" Paola Sorrentina.


Marcin Zawiśliński
Ostatnia aktualizacja:  18.10.2014
Zobacz również
fot. Shark Foto Studio/SFP
Camerimage. Znamy tytuły z konkursów debiutów
Konferencja „Dystrybucja filmowa – fakty i mity”
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll