PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
W nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 5/2014), który ukaże się 10 maja, znajdziecie Państwo rozmowę Kuby Armaty z Januszem Mrozowskim, autorem filmowej Trylogii więziennej. Oto fragment wywiadu:
Masz za sobą doświadczenie pracy w Afryce i we Francji. W tym ostatnim kraju zainteresowałeś się tematem więziennictwa, który towarzyszy ci przez kolejne lata. Jak do tego doszło?
Pod koniec 1999 roku, we francuskim dzienniku „Libération”, trafiłem na list otwarty, którego tytuł brzmiał: „Apel do artystów i intelektualistów”. List ten, bardzo ostro krytykujący „pustelnię kulturową” we więzieniach francuskich, był podpisany przez „kolektyw długowyrokowców” z Zakładu Karnego w Lannemezan w Pirenejach. Odsiadywali tam karę mężczyźni skazani na 10 lat i więcej. Czytałem list kilka razy i miałem wrażenie, że był on do mnie zaadresowany. Zadzwoniłem do tego więzienia i tak zaczęła się moja przygoda, która wchłonęła mnie już od pierwszego kontaktu. Pamiętam, jak zostałem zaproszony do Lannemezan, by się spotkać z osadzonymi i pokazać im mój film Rewanż Lucy, który rok wcześniej otrzymał afrykańskiego Oscara. To było moje pierwsze wejście na teren więzienia. Czułem się malutki, bo wiedziałem, że idę na spotkanie z ludźmi o wyjątkowo tragicznym przeznaczeniu. Po projekcji jeden z osadzonych zapytał mnie, jak ich postrzegam. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ale szybko odpowiedziałem, że widzę ich jako braci, że mógłbym być jednym z nich, a oni mogliby być mną. Z tego pierwszego spotkania zostały mi dwa „nawyki”. Za każdym razem, gdy rozpoczynam nowy projekt z osadzonymi, mówię im: „Przychodzę tu do braci i sióstr, skazanych zostawiam służbie więziennej”. Następnie dorzucam: „Z waszych wyjątkowo tragicznych przeznaczeń proponuję wyrzucić słowo <tragiczne>, zostawić <wyjątkowe>, po to, żebyśmy razem zrobili coś wyjątkowego”.

Ostatecznie projekt nie wypalił we Francji.
Zaczynałem go w 2000 roku. Płynąłem na fali przebudzenia opinii publicznej, związanego z publikacją książki lekarki paryskiego więzienia La Santé. Opisała tam swoją pracę, codzienność. Natychmiast tematem zainteresowały się media, ukazało się mnóstwo krytycznych artykułów. Administracja więzienna była pod wielką presją. Wtedy powiedziano mi, że kiedy artysta puka do drzwi więzienia, nie tylko zostaną mu one otworzone, ale może też liczyć na pomoc finansową. Pod koniec roku zainteresowanie mediów spadło i zaczęły się moje kłopoty. Poniekąd je przewidziałem i cały projekt zaplanowałem na trzy więzienia we Francji. Przerwano mi w jednym, w drugim sam podziękowałem, zostało trzecie. Znajdowało się w Rennes i było zakładem dla kobiet. Początkowo wszystko układało się znakomicie, za otrzymane pieniądze kupiłem kamerę cyfrową. Nigdy jednak nie dostałem pozwolenia na wejście z tą kamerą na teren więzienia. To nie była historia Kafki, tylko króla Ubu… Kilka miesięcy później odbyły się wybory we Francji, do władzy wróciła prawica i przerwano mój projekt praktycznie z dnia na dzień.

Wtedy zwróciłeś się do polskiej służby więziennej?
Tak, choć ma to swoje korzenie nieco wcześniej. Kiedy zaczynałem projekt w więzieniu w Lannemezan, zaproszono mnie na międzynarodową konferencję „Sens kary i prawa człowieka”, na której poznałem delegację polskiej Służby Więziennej. Gdy przerwano mi projekt we Francji, odnalazłem wizytówkę jednego z tych panów i zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy mogę kontynuować projekt w Polsce. Odpowiedział, że tak i tydzień później przyleciałem do Warszawy. To był rok 2003. Pewien młody kapitan z Centralnego Zarządu Służby Więziennej powiedział mi wówczas: „Wie pan, Polacy są tak wrogo nastawieni do więźniów, że my jesteśmy właściwie jedynymi, którzy trochę o tego więźnia dbają”. A ja, sparzony przykrym doświadczeniem z francuską administracją więzienną, pomyślałem sobie, że bierze mnie za jakiegoś naiwniaka. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że to prawda. Służba Więzienna zaproponowała mi cztery więzienia. Nakręciłem tam krótkie etiudy w żartobliwym tonie, na zasadzie prowokacji, żeby zobaczyć, jak daleko mogę pójść. Połączyłem je w jeden film Więzienne bajery, który dostał kilka nagród na międzynarodowych festiwalach filmowych i był emitowany przez francusko-niemiecki kanał ARTE. Ponieważ sprawdzian się udał, zacząłem pracę nad projektem filmu fabularnego z grupą osadzonych w więzieniu w Wołowie. Ostatecznie na produkcję tego filmu nie udało mi się zgromadzić środków. Pomyślałem, że może to znak, żeby skończyć z więzieniami. Ale ponieważ nie lubię kończyć porażką, poprosiłem dyrektora więzienia, żeby w ramach eksperymentu zamknął mnie z kamerą w zaprzyjaźnionej celi 425. Mieszkał tam jeden ze skazanych, który uczestniczył w warsztatach scenariuszowych. Pozostali „mieszkańcy” - było ich jeszcze sześciu - nie bardzo rozumieli, dlaczego chcę posiedzieć z nimi kilka dni w celi, którą oni pragnęli opuścić. Spędziłem z nimi 10 dni. Przez pierwsze 2-3 dni byłem lekko zawstydzony tą sytuacją. Podobnie zresztą jak oni.

Jak wyglądało budowanie zaufania?
Zaakceptowali mnie od razu, ale dlatego, że mnie znali. W tym więzieniu pracowałem od dłuższego czasu. Przyjeżdżałem regularnie, prowadziłem warsztaty scenariuszowe. Dużo wcześniej, trochę niechcący, udało mi się zdobyć zaufanie polskich więźniów. Więzienne bajery, etiudy, które kręciłem m.in. w Wołowie, to spojrzenie na więzienie w krzywym zwierciadle. Wołów miał wtedy problem z przeludnieniem, a my pokazaliśmy więzienie, w którym panuje taka zasada, że jak nowy przychodzi, to ten, który jest najdłużej, musi odejść. Moi współpracownicy nalegali, żebym na poważnie pokazał taką przeludniona celę – 15 m2, cztery piętrowe łóżka. Dyrektor zgodził się od razu: „Przeludnienie to nie moja wina, ja nie mogę wywiesić kartki z napisem: <Nie ma miejsc>, niech Polacy i cały świat zobaczą, w jakich warunkach odbywają karę polscy więźniowie”. Sfilmowałem taką przeludnioną celę i udało mi się dołączyć to do filmu. Dzięki temu zdobyłem „szacun” i zaufanie skazanych.

PZ
Magazyn Filmowy SFP
Ostatnia aktualizacja:  30.04.2014
Zobacz również
fot. Marcin Kułakowski/PISF
filmPolska 2014. Szansa na zaistnienie
Kina studyjne a edukacja. "Widz nie jest głupi"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll