Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Aktorzy Polscy
Filmowcy Polscy
Bohaterami numeru lutowego „Magazynu Filmowego SFP” (nr 30/2014) są polscy montażyści. Oto fragment obszernego tekstu Andrzeja Bukowieckiego poświęconego ich pracy. Z całym artykułem będzie można się zapoznać – już 10 lutego – w nowym numerze naszego pisma.
Z nadzieją, że jedna z najwybitniejszych montażystek, Lidia Zonn, wybaczy nam posłużenie się tytułem jej pięknej książki („W montażowni – wczoraj”), prezentujemy artykuł, który ma na celu prześledzenie – w ogólnych zarysach i bez ścisłego trzymania się chronologii – ewolucji montażu obrazu w kinowych, pełnometrażowych polskich filmach fabularnych po 1945 roku.
O tym, jak było w montażowni „przedwczoraj”, czyli w kinie polskim sprzed II wojny światowej, wiemy niewiele. Zawód montażysty wyodrębnił się dopiero pod koniec tamtego okresu. Wcześniej filmy montowali przeważnie operatorzy (np. Zbigniew Gniazdowski) - oczywiście pod okiem reżyserów i producentów, a czasami sami reżyserzy. W napisach czołowych hasło „montaż” było prezentowane sporadycznie. Zagościło jednak w czołówkach ostatnich przedwojennych filmów Michała Waszyńskiego, gdzie widniało pod nim nazwisko Czesława Raniszewskiego, po wojnie związanego z Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi i parającego się montażem do końca życia (zmarł w 1963 roku). Raniszewski montował m.in. „Pokolenie” – debiut Andrzeja Wajdy oraz „Wolne miasto” i „Świadectwo urodzenia” – wczesne filmy Stanisława Różewicza. - Lubiłem patrzeć, jak w jego ręku scena nabierała życia, rytmu – napisał o nim Różewicz we wspomnianej książce Lidii Zonn. Nazwał tam swojego pierwszego montażystę „majstrem”. Docenił jego „perfekcyjnie opanowane rzemiosło”. Chwalił go za to, że miał „pewną rękę”, którą „ciął materiał precyzyjnie, bez ‘przymiarek’.”
Z bagażem doświadczeń zdobytych jeszcze przed II wojną światową, głównie przy montowaniu Tygodnika Filmowego Polskiej Agencji Telegraficznej, wkraczał do kinematografii powojennej Wacław Kaźmierczak. A wraz z nim – Ludmiła (Lala) Niekrasowa-Perska. Oboje byli dokumentalistami, mieli wielkie zasługi dla Polskiej Kroniki Filmowej.
W warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych wychowali kilka pokoleń montażystek, które potem pracowały (w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu) zarówno w dokumencie, jak i fabule. Dlaczego montażystek? Bo dokąd kino opierało się na taśmie filmowej i montaż filmów wymagał ogromnej precyzji rąk przy sklejaniu ujęć klejem acetonowym czy nawet wprowadzoną później sklejarką, dotąd zawód montażysty był – przynajmniej w Polsce – sfeminizowany. Dziś, gdy taśmę wypiera cyfra, uprawia go zdecydowanie więcej panów niż pań, choć i one radzą sobie przy komputerze równie dobrze, jak kiedyś przy stole montażowym.
Jedną z wychowanek Kaźmierczaka i Niekrasowej-Perskiej była Jadwiga Zajiček, legendarna montażystka (i reżyserka filmów dokumentalnych), która przepracowała w kinematografii blisko sześćdziesiąt lat. Do zawodu trafiła w roku 1948, a jeszcze w 2002 montowała „Superprodukcję” Juliusza Machulskiego, mając za sobą m.in. trzy wybitne dzieła Andrzeja Munka: „Człowieka na torze”, „Eroicę” i "Zezowate szczęście". W 1988 roku kryminał Jacka Bromskiego "Zabij mnie, glino" przyniósł jej nagrodę za montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. - We wczesnych latach 50. XX w. Wanda Jakubowska, zagorzała komunistka, stwierdziła, że do swoich filmów nie potrzebuje montażysty, ale wyłącznie osobę do sklejania taśmy!!! – wspomina Jadwiga Zajiček – Tak nastąpił okres ‘awansu społecznego’. Młode kelnerki ze stołówki i pomoce kuchenne, niektóre z niepełnym wykształceniem podstawowym, awansowano i kierowano do mojej montażowni w WFD w charakterze asystentek. Jedna z nich tak oto opisała materiał filmowy ukazujący Gandhiego w lektyce: ‘Maharadża w dorożce’. Na szczęście to były wyjątki, na Chełmskiej montaż spoczywał jednak głównie w rękach profesjonalistów.
- Praca montażystki była w moim długim życiu zawodowym bardzo ważna i fascynująca – kontynuuje Zajiček – Za najważniejszy w niej uznałabym kontakt z reżyserami, którzy zapisali się swoimi filmami w historii kina. Wieloletnia współpraca z Andrzejem Munkiem – niezwykłym, wspaniałym reżyserem, współtwórcą polskiej szkoły filmowej, artystą wielkiego formatu – była jego i moją szkołą montażu w filmie fabularnym. Współpraca to zbyt dumnie powiedziane. To była moja praca dla niego (podkr. J.Z.). Im człowiek starszy, tym skromniejszy w ocenie swego wkładu w powstawanie filmu, a szczególnie w relację montażysta-reżyser.
O tym, jak było w montażowni „przedwczoraj”, czyli w kinie polskim sprzed II wojny światowej, wiemy niewiele. Zawód montażysty wyodrębnił się dopiero pod koniec tamtego okresu. Wcześniej filmy montowali przeważnie operatorzy (np. Zbigniew Gniazdowski) - oczywiście pod okiem reżyserów i producentów, a czasami sami reżyserzy. W napisach czołowych hasło „montaż” było prezentowane sporadycznie. Zagościło jednak w czołówkach ostatnich przedwojennych filmów Michała Waszyńskiego, gdzie widniało pod nim nazwisko Czesława Raniszewskiego, po wojnie związanego z Wytwórnią Filmów Fabularnych w Łodzi i parającego się montażem do końca życia (zmarł w 1963 roku). Raniszewski montował m.in. „Pokolenie” – debiut Andrzeja Wajdy oraz „Wolne miasto” i „Świadectwo urodzenia” – wczesne filmy Stanisława Różewicza. - Lubiłem patrzeć, jak w jego ręku scena nabierała życia, rytmu – napisał o nim Różewicz we wspomnianej książce Lidii Zonn. Nazwał tam swojego pierwszego montażystę „majstrem”. Docenił jego „perfekcyjnie opanowane rzemiosło”. Chwalił go za to, że miał „pewną rękę”, którą „ciął materiał precyzyjnie, bez ‘przymiarek’.”
Z bagażem doświadczeń zdobytych jeszcze przed II wojną światową, głównie przy montowaniu Tygodnika Filmowego Polskiej Agencji Telegraficznej, wkraczał do kinematografii powojennej Wacław Kaźmierczak. A wraz z nim – Ludmiła (Lala) Niekrasowa-Perska. Oboje byli dokumentalistami, mieli wielkie zasługi dla Polskiej Kroniki Filmowej.
W warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych wychowali kilka pokoleń montażystek, które potem pracowały (w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu) zarówno w dokumencie, jak i fabule. Dlaczego montażystek? Bo dokąd kino opierało się na taśmie filmowej i montaż filmów wymagał ogromnej precyzji rąk przy sklejaniu ujęć klejem acetonowym czy nawet wprowadzoną później sklejarką, dotąd zawód montażysty był – przynajmniej w Polsce – sfeminizowany. Dziś, gdy taśmę wypiera cyfra, uprawia go zdecydowanie więcej panów niż pań, choć i one radzą sobie przy komputerze równie dobrze, jak kiedyś przy stole montażowym.
Jedną z wychowanek Kaźmierczaka i Niekrasowej-Perskiej była Jadwiga Zajiček, legendarna montażystka (i reżyserka filmów dokumentalnych), która przepracowała w kinematografii blisko sześćdziesiąt lat. Do zawodu trafiła w roku 1948, a jeszcze w 2002 montowała „Superprodukcję” Juliusza Machulskiego, mając za sobą m.in. trzy wybitne dzieła Andrzeja Munka: „Człowieka na torze”, „Eroicę” i "Zezowate szczęście". W 1988 roku kryminał Jacka Bromskiego "Zabij mnie, glino" przyniósł jej nagrodę za montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. - We wczesnych latach 50. XX w. Wanda Jakubowska, zagorzała komunistka, stwierdziła, że do swoich filmów nie potrzebuje montażysty, ale wyłącznie osobę do sklejania taśmy!!! – wspomina Jadwiga Zajiček – Tak nastąpił okres ‘awansu społecznego’. Młode kelnerki ze stołówki i pomoce kuchenne, niektóre z niepełnym wykształceniem podstawowym, awansowano i kierowano do mojej montażowni w WFD w charakterze asystentek. Jedna z nich tak oto opisała materiał filmowy ukazujący Gandhiego w lektyce: ‘Maharadża w dorożce’. Na szczęście to były wyjątki, na Chełmskiej montaż spoczywał jednak głównie w rękach profesjonalistów.
- Praca montażystki była w moim długim życiu zawodowym bardzo ważna i fascynująca – kontynuuje Zajiček – Za najważniejszy w niej uznałabym kontakt z reżyserami, którzy zapisali się swoimi filmami w historii kina. Wieloletnia współpraca z Andrzejem Munkiem – niezwykłym, wspaniałym reżyserem, współtwórcą polskiej szkoły filmowej, artystą wielkiego formatu – była jego i moją szkołą montażu w filmie fabularnym. Współpraca to zbyt dumnie powiedziane. To była moja praca dla niego (podkr. J.Z.). Im człowiek starszy, tym skromniejszy w ocenie swego wkładu w powstawanie filmu, a szczególnie w relację montażysta-reżyser.
PZ
Magazyn Filmowy SFP
Ostatnia aktualizacja: 27.01.2014
fot. Studio filmo Zebra
Ruszył nabór filmów na Dwa Brzegi
WDECHY 2013 - znamy nominowanych
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2023