PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  25.11.2013
Z Lechem Majewskim, z okazji wydania pakietu DVD "Lech Majewski. Kolekcja”, o jego twórczości rozmawia Marcin Zawiśliński.

Portalfilmowy.pl: Do tej pory zrealizował pan w sumie jedenaście filmów. Jednak zanim po raz pierwszy stanął pan za filmową kamerą, wybrał pan studia w krakowskiej ASP …

Lech Majewski: To, że jestem również malarzem bardzo pomaga w pracy reżysera. Nieraz zetknąłem się z opinią, że moje filmy są jak obrazy. W przeciwieństwie do dzieł „dziennikarzy i filologów”, którzy realizują dzieła o konkretnych sprawach, pomijając przy tym ich formę, moje kino jest przede wszystkim wizualne, nierzadko metaforyczne.


Lech Majewski, fot. www.lechmajewski.com

PF: Który z nich jest według pana jest najbardziej „malarski”?

LM: Trudno powiedzieć. Ewidentnie inspirowany malarstwem był "Młyn i krzyż" czy też "Angelus", będący swoistym przetworzeniem malarstwa naiwnego Grupy Janowskiej. Z kolei „Ogród rozkoszy ziemskich” parafrazuje obraz Hieronimusa Boscha. Ja ten film fizycznie malowałem. Ograniczyłem ekipę do minimum. Pracowałem z aktorami tak blisko, że w niektórych sytuacjach sam dawałem im kamerę do ręki. Dzięki temu czułem niebywałą wolność tworzenia, taką jaką ma malarz stojący przed płótnem, czy też pisarz siedzący nad kartką papieru.

PF: Realizując większość swoich filmów działa pan niczym współczesny człowiek renesansu. Jest pan nie tylko ich reżyserem i scenarzystą, ale także scenografem, autorem zdjęć.

LM:
Robię tak z co najmniej dwóch zasadniczych powodów. Pierwszy natury ekonomicznej. Budżety moich filmów, łącznie z tak eksperymentalną produkcją jak "Młyn i krzyż", są dużo niższe od niejednego współczesnego debiutu fabularnego. Nie stać mnie na zatrudnienie wybitnych specjalistów z danych dziedzin.  Drugi powód jest taki, że mój film najpierw rozgrywa się w głowie. Słyszę dźwięki i widzę obrazy. Sam potrafię rozrysować i sfotografować to, co widzę, a następnie tę artystyczną wizję zarejestrować na kamerze.

PF: Bywa pan również producentem własnych filmów. Jak udaje się panu łączyć duszę artysty i ekonoma?

LM: To wynika z moich doświadczeń amerykańskich. Po moim debiucie ("Rycerz"), wyjechałem najpierw do Anglii a potem do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowałem w tzw. systemie hollywoodzkim. Tak powstały dwa kolejne moje filmy ("Lot świerkowej gęsi" oraz „Więzień z Rio”). Ich producentem był Michael Hausman, wieloletni współpracownik Milosa Formana i Martina Scorsese. To on jako pierwszy powiedział mi: „Lech, ty jesteś bardzo niezależną duszą. Jesteś indywidualistą. Jeżeli nie chcesz, żeby Hollywood zmielił Ciebie na miazgę, to musisz się nauczyć sam produkować własne filmy. I ja Ci w tym pomogę, bo lubię takich ludzi jak ty”. Zaczął mnie szkolić w dziedzinie, która wówczas była dla mnie zupełnie obca. Zabierał mnie na różne sesje, spotkania i negocjacje biznesowe, które sam prowadził. A ja podpatrywałem go i słuchałem. Dzięki temu uświadomiłem sobie, jak bardzo skomplikowanym mechanizmem jest realizacja filmu od początku do końca. Czasami przypomina partię szachów, którą trzeba nie tylko rozegrać, ale i wygrać.

PF: Swoiste dopełnienie pana zdolności artystycznych stanowi poezja. Jest pan nie tylko autorem tomików wierszy, ale także twórcą biograficznego filmu „Wojaczek”. Jak doszło do jego realizacji?

LM: Jako młody człowiek przeżywałem nie tylko poezję, ale także legendę Rafała Wojaczka. Oba elementy były ze sobą ściśle związane. Już pod koniec lat 70. przymierzałem się do napisania scenariusza o nim, ale nie znalazłem interesującego klucza. Pod koniec lat 80. byłem w Nowym Jorku. W tym czasie, czyli dokładnie w sierpniu 1988 roku, zmarł Jean-Michel Basquiat, który był dla mnie ekwiwalentem Wojaczka w świecie młodej sztuki amerykańskiej. Obaj „przechodzili” kilkakrotnie przez szybę. Dla mnie była to metafora postawy kogoś, kto chce dotknąć rzeczywistości, a nie tylko biernie ją obserwować.  Człowiek, który rozbija szybę wystawową (tak jak w moim filmie "Lot świerkowej gęsi") przebija szklaną barierę ekranu oddzielającą nas od świata. Tak samo w swoim życiu postępowali Basquiat i Wojaczek. Wiedziałem, że w Nowym Jorku nie zrobię filmu o Wojaczku, ale o Basquiacie pewnie tak. Zabrałem się za to. Przepytałem kilkadziesiąt osób, które go znały i się z nim stykały, w tym takie gwiazdy jak Madonna, która była jego dziewczyną. Od handlarzy narkotykami po milionerów, którzy są kolekcjonerami sztuki. Powstał scenariusz, który przekazałem Julianowi Schnablowi, a ten zrealizował na jego podstawie film „Basquiat – Taniec ze śmiercią”. A mi ciągle chodził po głowie przede wszystkim film o Wojaczku. W latach 90. wróciłem do Polski, żeby go zrobić, mimo bardzo ograniczonego budżetu, który wystarczył nam na dziesięć dni zdjęciowych. Nierzadko kręciliśmy po jednym ujęciu, bez dubla. Te obostrzenia, dla mnie, reżysera, który robił hollywoodzkie filmy za miliony dolarów, przełożyły się na nieprawdopodobną koncentrację wśród moich współpracowników i aktorów – w większości niezawodowych. Cała ekipa lewitowała. To było niezwykłe przeżycie. „Wojaczek" stał się inspiracją dla wielu innych filmów, takich, jak: „Control” Antona Corbijna o liderze Joy Division, czy „Ostatnie dni” Gusa Van Santa opowiadające o ostatnich dniach życia Kurta Cobaina z Nirvany.

PF: Ogromny sukces odniósł również pana ostatni film "Młyn i krzyż".


LM: Rzeczywiście, cieszy mnie to, że media niemal na całym świecie informowały o nim z uznaniem. Niemcy zazwyczaj mało piszą o polskiej kulturze, a na temat tego filmu bardzo się rozpisali i to pozytywnie. Premiera „Młyna i krzyża” odbyła się w Luwrze oraz na festiwalu w Sundance. Dla Hindusów jest to film o bogach. Nazwali go nawet „Niebo bogów”. Z kolei Japończykom podoba się jego estetyka. We Włoszech uznano go za najlepszy film europejski. Na Harvardzie odbyła się sesja naukowa z udziałem historyków sztuki poświęcona „Młynowi i krzyżowi”. W Hiszpanii pierwszy pokaz odbył się w madryckim Muzeum Prado. Film zdobył też wiele nagród w Polsce i za granicą.

PF: Teraz kręci Pan „Psie pole”. To będzie film o współczesnej Polsce.


LM:
Jesteśmy teraz w trudnym momencie naszej historii. Tak podzielonego kraju nie pamiętam nawet za czasów „komuny”. Oglądam Polskę przez pryzmat Adama, młodego mężczyzny który - podobnie jak ja - jest zafascynowany „Boską komedią” Dantego.


Marcin Zawiśliński
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  26.11.2013
Zobacz również
Polskie Żaby
TVP na lekkim plusie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll