PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Za nami dopiero pierwsze pokazy 70. Festiwalu Filmowego w Wenecji, a już pojawił się tytuł, który na pewno podzieli publiczność na dwa obozy. Jest nim trwający trzy godziny dramat "Die Frau des Polizisten" Philipa Groninga.

Niemiecki reżyser, autor mistycznej "Wielkiej ciszy", w swoim najnowszym filmie eksperymentuje z nie mniejszym zaangażowaniem. Blisko trzygodzinna historia rozbija się na pięćdziesiąt dziewięć krótkich rozdziałów, których końce i początki zwiastują zamykające każdą scenę napisy. Początkowo ciężko się w zaproponowanej przez twórcę konwencji odnaleźć. Najpierw wita się ją śmiechem, bo sceny są czasami ekstremalnie krótkie, potem jednak przychodzi poirytowanie – bo emocjonalnie zaczyna się w tym filmie dziać coś angażującego, a napisy tylko przerywają skupienie, wytrącają zainteresowanie. Im jednak głębiej w fabule tym bardziej ta konwencja staje się sensowna i przekonująca.


Kadr z filmu "Die Frau des Polizisten". Fot. www.germanfilms.de

Intymna historia opowiedziana w "Die Frau des Polizisten" zamyka się w rodzinnym kręgu. Uwe jest władczym policjantem, Christine – żoną regularnie przez niego maltretowaną, zaś Clara, ich maleńka córeczka, pozostaje niemym świadkiem dramatu matki. Przemoc w rodzinie to sprawa wszystkich jej członków – zdaje się w tym sposób mówić Groning, który po kres filmu nie traci z pola widzenia żadnego z nich. Następujące jedna po drugiej sceny są jakby braniem rozpędu przed ujawnieniem, że Christine jest bita przez Uwe. Są one jednak nie tyle rekonstrukcją rodzinnej sielanki, co jakby rekonstrukcją próby utrzymania pozoru sielankowego życia. Oglądamy więc przejażdżki ojca z córką, wspólne śpiewanie piosenek, sadzenie kwiatków, granie w piłkę, szereg prozaicznych czynności, które uderzają tym bardziej, że nie kończą się aż po kres filmu. Nie ma tu żadnego "magicznego przejścia na drugą stronę", gwałtownego zwrotu, w którym nagle Uwe z porządnego ojca i męża staje się potworem. Jest codzienność – taka sama przed pierwszym ciosem, jak i po nim. Zmienia się w tym wszystkim tylko matka, na ciele której widnieje coraz więcej siniaków, na twarzy której coraz rzadziej gości uśmiech. Wokół świat krąży w swoim, niezmiennym tempie.

 
Kadr z filmu "Via Cstellana Bandiera". Fot. ilcinemaitaliano.com

Świetny pomysł i brak szczególnej wizji jego rozwinięcia przekreśla sukces włoskiego dramatu "Via Castellana Bandiera" w reżyserii Emmy Dante. Jej film zaczyna się zderzeniem dwóch samochodów w wąskiej uliczce, ale napięcie zamiast od tego momentu rosnąć, wchodzi raczej w amplitudę drgań: raz rośnie, raz opada. Zderzenie ściąga bowiem uwagę całego miasteczka i z każdą minutą włączając w akcję coraz to nowych bohaterów. A im więcej postaci, tym więcej racji, uczuć i nerwów, z których Dante nie do końca potrafi zrobići dramaturgiczny użytek. Czasami gdzieś gubi gęstość napięć i intensywność emocji wynikających z nietypowej sytuacji w jakiej znalazły się dwie dziewczyny i babcia wiozącą swoją córkę i wnuki. Te dramaturgiczne braki próbują zatuszować świetne aktorki, Alba Rohrwacher i Elena Cotta, ale nawet im nie starcza energii, by wypełnić emocjonalnie cały film.

Pewna schematyczność razi natomiast w australijskim "Tracks". Reżyser, John Curran, autor wyrafinowanego "Malowanego welonu", w swoim najnowszym filmie łączy się myślą z pamiętnym "Wszystko za życie” Seana Penna. Robyn Davidson (Mia Wasikowska) jeszcze w dzieciństwie traci matkę, a gdy trochę dorasta, porzuca wszystko inne: rodzinne konteksty, miejsce zamieszkania, dotychczasowe punkty odniesienia. Przyłącza się do hodowców wielbłądów a potem postanawia odbyć jedynie w ich towarzystwie samotną, długą podróż przez pustynię. Jest tylko jeden maly kłopot. Fundusze na wyprawę oferuje magazyn "National Geographic", który chętnie sfinansuje jej marzenie, w zamian za to, że reporter z aparatem będzie mógł towarzyszyć jego realizacji.


Kadr z filmu "Tracks". Fot. materiały prasowe

Tak zaczyna się kuriozalny pochód Robyn z wielbłądami i towarzyszącym jej wszędzie fotoreporterem. Pochód, który nie ma za wiele wspólnego z samotną włóczegą, wciąż napotykając na drodze zainteresowanych dziewczyną paparazzich. Poniekąd dzięki temu "Tracks" osiąga walor filmu o niemożności zaistnienia kontestacyjnych postaw we współczesnym świecie – Robyn co prawda rzuca wszystko i szuka samotności, ale jej wyprawa jest uwikłana w umowę z medialnym koncernem. Nie da się w niej więc osiągnąć całkowicie tej samodzielności i samowystarczalności, na których Robyn tak bardzo zależy. Nie da się do końca odrzucić wszystkiego, co dziewczyna chciałaby odrzucić. Nawet bycie kompromisową w tym filmie kosztuje Robyn... kompromis.




Urszula Lipińska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  31.08.2013
Zobacz również
Nie chodzi mi o patriotyzm
Złota filmowa jesień w Telewizji Kino Polska
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll