Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Wiktorią Szymańską, autorką filmu „The Man Who Made Angels Fly”, rozmawia Olga Domżała.
Portalfilmowy.pl: Pani film jest sentymentalną opowieścią o człowieku - pasjonacie, starości i o bardzo dziś rzadkiej sztuce lalkarskiej. Jak dla pani rozkładają się proporcje w tej historii?
Wiktoria Szymańska: Chciałam zrobić film o nieśmiertelności. A okazało się, że jednak robię film o odchodzeniu mistrza, bez którego marionetki nie mogą żyć. Michael Meschke to metafizyczne połączenie rzemiosła i zanikającej sztuki lalkarskiej. Nikt tak jak on nie umie ożywiać marionetek. To zupełnie inne lalki niż te, które widzimy w teatrzykach. To także film o starości, o tym, co pozostaje po mistrzu. Chciałam utrwalić to, co stworzył i czym żyje od 60 lat i czego nikt nie będzie w stanie odtworzyć, gdy odejdzie.
Irene Jacob i Wiktoria Szymańska na planie filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: Czyżby Michael Meschke nie miał swojego następcy?
WS: Michael miał uczennicę, którą przygotowywał do tego fachu przez 20 lat. Ale ta współpraca ma przykre dla Michaela zakończenie. Bardzo mnie to zabolało, jak i to, że nie ma swojego następcy, co było bodźcem do zrobienia tego filmu.
PF: Jak doszło do pani spotkania z Michaelem Meschke?
WS: Michael swego czasu był współpracownikiem Franciszki Themerson. Bardzo spodobał mu się mój film „Themerson & Themerson”. Zaprosił mnie do Sztokholmu, gdzie mieszka. Po długim spotkaniu poprosiłam, aby zrobił dla mnie marionetkę Śmierci, którą chcę wykorzystać w moim następnym filmie. Obiecał, że zrobi dla mnie wyjątek i będzie to jego ostatnia marionetka, ale najpierw jednak chciał mi pokazać swoje pozostałe lalki. Jako pierwszą wyjął lalkę Małego Księcia, którego widziałam w teatrze jako małe dziecko. Bardzo mnie to poruszyło.
Projekt plakatu do filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: W filmie bohater wtajemnicza nas w historie najbliższych jego sercu marionetek: Don Kichota, Antygony, Diabła, Małego Księcia. Która z nich była pani szczególnie bliska?
WS: Dokonałam selekcji marionetek względem tematów, o których chciałam opowiadać – wciąż żywych i uniwersalnych. Najbliższa mi to Diabeł (śmiech). Z pewnością także Mały Książę, który chce być obywatelem świata. Jednak marionetki, które mnie wzruszyły najbardziej, to postacie kobiet, a zwłaszcza Dobra Prostytutka, która ma ironiczny stosunek do moralności i to jest temat, który chcę poruszać w swoich filmach. To postać skazana na to, co robi, gdyż nie ma innego wyjścia, a jednocześnie pomaga innym i jest bardzo dobra. Zaprosiłam Irene Jacob, aby użyczyła jej swojego głosu.
PF: Jak wspomina pani współpracę z Irene Jacob? Czy trudno było ją namówić?
WS: Poznałam Irene wcześniej, proponując jej główną rolę w moim projekcie fabularnym. Udział Irene w dokumencie o Michaelu był spontaniczny. To była piękna przygoda i bardzo wzruszająca dla nas wszystkich. Każdy z nas odnalazł w marionetkach swoje alter ego.
Kadr z filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: Autorem zdjęć do filmu - pięknych i poetyckich - jest między innymi Wojciech Staroń. Jak przebiegała państwa współpraca?
WS: Wybrałam konwencję filmowania w miarę surrealistycznego, od początku pragnęłam nadać samodzielne życie marionetkom i udało się to dzięki świetnej współpracy operatorskiej bardzo zdolnego kolektywu. Zdjęcia robiliśmy w różnych częściach świata i o różnych porach roku, co wymagało wieloosobowego składu operatorskiego. Ale udało nam się w montażu połączyć przeplatanie tych zdjęć w całość, z czego bardzo się cieszę.
PF: W filmie dowiadujemy się, kim był lub może czuł się bohater w wieku 4 lat. A kim pani była w tym wieku?
WS: Byłam oczywiście Aniołem (śmiech).
Portalfilmowy.pl: Pani film jest sentymentalną opowieścią o człowieku - pasjonacie, starości i o bardzo dziś rzadkiej sztuce lalkarskiej. Jak dla pani rozkładają się proporcje w tej historii?
Wiktoria Szymańska: Chciałam zrobić film o nieśmiertelności. A okazało się, że jednak robię film o odchodzeniu mistrza, bez którego marionetki nie mogą żyć. Michael Meschke to metafizyczne połączenie rzemiosła i zanikającej sztuki lalkarskiej. Nikt tak jak on nie umie ożywiać marionetek. To zupełnie inne lalki niż te, które widzimy w teatrzykach. To także film o starości, o tym, co pozostaje po mistrzu. Chciałam utrwalić to, co stworzył i czym żyje od 60 lat i czego nikt nie będzie w stanie odtworzyć, gdy odejdzie.
Irene Jacob i Wiktoria Szymańska na planie filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: Czyżby Michael Meschke nie miał swojego następcy?
WS: Michael miał uczennicę, którą przygotowywał do tego fachu przez 20 lat. Ale ta współpraca ma przykre dla Michaela zakończenie. Bardzo mnie to zabolało, jak i to, że nie ma swojego następcy, co było bodźcem do zrobienia tego filmu.
PF: Jak doszło do pani spotkania z Michaelem Meschke?
WS: Michael swego czasu był współpracownikiem Franciszki Themerson. Bardzo spodobał mu się mój film „Themerson & Themerson”. Zaprosił mnie do Sztokholmu, gdzie mieszka. Po długim spotkaniu poprosiłam, aby zrobił dla mnie marionetkę Śmierci, którą chcę wykorzystać w moim następnym filmie. Obiecał, że zrobi dla mnie wyjątek i będzie to jego ostatnia marionetka, ale najpierw jednak chciał mi pokazać swoje pozostałe lalki. Jako pierwszą wyjął lalkę Małego Księcia, którego widziałam w teatrze jako małe dziecko. Bardzo mnie to poruszyło.
Projekt plakatu do filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: W filmie bohater wtajemnicza nas w historie najbliższych jego sercu marionetek: Don Kichota, Antygony, Diabła, Małego Księcia. Która z nich była pani szczególnie bliska?
WS: Dokonałam selekcji marionetek względem tematów, o których chciałam opowiadać – wciąż żywych i uniwersalnych. Najbliższa mi to Diabeł (śmiech). Z pewnością także Mały Książę, który chce być obywatelem świata. Jednak marionetki, które mnie wzruszyły najbardziej, to postacie kobiet, a zwłaszcza Dobra Prostytutka, która ma ironiczny stosunek do moralności i to jest temat, który chcę poruszać w swoich filmach. To postać skazana na to, co robi, gdyż nie ma innego wyjścia, a jednocześnie pomaga innym i jest bardzo dobra. Zaprosiłam Irene Jacob, aby użyczyła jej swojego głosu.
PF: Jak wspomina pani współpracę z Irene Jacob? Czy trudno było ją namówić?
WS: Poznałam Irene wcześniej, proponując jej główną rolę w moim projekcie fabularnym. Udział Irene w dokumencie o Michaelu był spontaniczny. To była piękna przygoda i bardzo wzruszająca dla nas wszystkich. Każdy z nas odnalazł w marionetkach swoje alter ego.
Kadr z filmu "The Man Who Made Angels Fly". Fot. Wiktoria Szymańska
PF: Autorem zdjęć do filmu - pięknych i poetyckich - jest między innymi Wojciech Staroń. Jak przebiegała państwa współpraca?
WS: Wybrałam konwencję filmowania w miarę surrealistycznego, od początku pragnęłam nadać samodzielne życie marionetkom i udało się to dzięki świetnej współpracy operatorskiej bardzo zdolnego kolektywu. Zdjęcia robiliśmy w różnych częściach świata i o różnych porach roku, co wymagało wieloosobowego składu operatorskiego. Ale udało nam się w montażu połączyć przeplatanie tych zdjęć w całość, z czego bardzo się cieszę.
PF: W filmie dowiadujemy się, kim był lub może czuł się bohater w wieku 4 lat. A kim pani była w tym wieku?
WS: Byłam oczywiście Aniołem (śmiech).
Olga Domżała
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 8.07.2013
Radom zaprasza: kręćcie u nas
Zobacz dokument o Camerimage
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024