Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Festiwale filmowe wchodzą w różne relacje z miastami, w których się odbywają. Fikcja nakłada się na rzeczywistość, kontrastując z nią, przedłużając lub dopełniając.
O Katowicach można napisać wiele rzeczy. Można być złośliwym. Można używać takich rzeczowników, jak „rdza”, „beton”, „remont” i „pył”. Można obdarzać miasto następującymi przymiotnikami: „rozkopane”, „popękane”, „przytłaczające”. Można porównywać spacer przez nie do wizyty na koncercie Einstürzende Neubauten lub podróży w czasie do lat PRL-u. Można też inaczej.
Kadr z filmu "Brazil". Fot. Cropp Kultowe
Pierwszego dnia Cropp Kultowe przed Kinoteatrem Rialto, gdzie znajduje się centrum festiwalowe, ludzie w strojach superbohaterów grali na instrumentach dętych filmowe melodie. Na jednym z poprzedzających projekcje spotów pewna staruszka przy pomocy domowych sprzętów przebiera się za Dartha Vadera, a potem w całym rynsztunku rusza na miasto. Punkowa maksyma „Do-It-Yourself”, fanowski cosplay, zabawa w fikcję – to wyznaczniki charakteru tego festiwalu.
Fantazja miewa alchemiczne właściwości. Przez pryzmat repertuaru Cropp Kultowe trochę inaczej patrzy się na miasto. Dworcowe wejście przypomina starożytną świątynię, którą chętnie spenetrowałby Indiana Jones; Spodek wygląda, jakby przyleciał prosto z „Planu dziewięć z kosmosu”; torturowane robotami drogowymi ulice budzą skojarzenia z postapokaliptycznymi wizjami. Brzmi to trochę dziecinnie, ale chyba nie ma w tym nic złego. Ten festiwal cofa widza do czasów młodości, w których chłonęło się filmy jak gąbka, a wszystko stawało się pożywką dla wyobraźni. Do lat, kiedy to stojący na uboczu pustostan zmieniał się w wieżowiec ze „Szklanej pułapki”, a każde płaczące za ścianą dziecko było „Dzieckiem Rosemary”.
Ucieczka od rzeczywistości może być radosna i niewinna, może mieć też jednak dramatyczny rys. O fantazji jako morfinie przeciwko codziennemu bólowi opowiada "Brazil" (sekcja „Lubię to”), jeden z najlepszych, być może nawet najlepszy film wielkiego Terry'ego Gilliama. Dzieło pochodzi z 1985 roku i ma to o tyle znaczenie, że stanowi ono rozwinięcie wizji z „Roku 1984” George'a Orwella. Jeśli w słynnej powieści opisano antyutopię, którą rządzi żelazną ręką Wielki Brat, to światem "Brazil" kieruje już nie człowiek czy partia, tylko bezosobowa biurokracja. Wszystko tonie w stosach druków, a literówka na nakazie aresztowania może zniszczyć życie przypadkowego człowieka. Główny bohater, ciapowaty i podporządkowany matce, jest właśnie pracownikiem biurowym. W wolnych chwilach śni o fantastycznej krainie, w której wciela się w rycerza i ratuje z opałów piękną kobietę. Groteskowa, groźna i odstręczająca rzeczywistość cały czas jednak na niego napiera, coraz mocniej przenika do jego snów. W kolejnych wizjach jak w krzywym zwierciadle odbijają się seksualne frustracje, niezdrowe relacje z matką i zmagania zawodowe. Ucieczka przed tym wszystkim prowadzi w głąb mózgu, poza zmysły – bohater kończy jako katatonik. "Brazil", mimo slapstickowo-baśniowej stylistyki, jest filmem przerażającym. W pełni objawia się w nim paradoksalna osobowość Gilliama: człowieka, u którego marzycielstwo idzie w parze z pesymizmem.
Ewan McGregor w filmie "Trainspotting". Fot. Cropp Kultowe
Przed rzeczywistością uciekają również młodzi bohaterowie "Trainspotting" Danny'ego Boyle'a, opartego na powieści Irvine'a Welsha i prezentowanego w sekcji „Generacja X”. Nie wierząc w realną wartość posiadania rodziny lub robienia kariery, dnie spędzają na ćpaniu, piciu, oglądaniu meczy i podrywaniu na dyskotekach małolat. Jeśli rzucają nałóg, to tylko po to, aby do niego zaraz wrócić; jeśli próbują na siebie zarobić, to kradzieżą lub dilerką. Zdają się żyć w wielkiej czarnej dziurze. Brzmi to wszystko ponuro, ale film jest znacznie bardziej wesoły niż "Brazil". Z jednej strony niedole narkomańskiego życia pokazane są w sposób szokująco dosłowny, jednak z drugiej strony jest w "Trainspotting" pewien awanturniczy sznyt, napędzająca historię nihilistyczna radość. Postacie narkomanów świetnie napisano i zagrano, a filmowi dodatkowego nerwu dodaje pomysłowa i efekciarska reżyseria Boyle'a. Brytyjczyk zmienia epizodyczną, zbudowaną z przeplatających się strumieni świadomości książkę Welsha w dudniący punkiem i techno teledysk.
Kadr z filmu "Aztecka Mumia kontra Robot". Fot. Cropp Kultowe
Wyreżyserowany przez Rafaela Portillo i pokazywany w ramach sekcji „Mexico Fantastico” film o wesołym tytule „Aztecka Mumia kontra Robot” nie pozwala widzowi na ucieczkę w fikcję. Fatalnie zagrany i wyreżyserowany, nie potrafi zbudować wiarygodnej iluzji, bo jej szwy widać gołym okiem. Aktorzy i dekoracje pozostają aktorami i dekoracjami, zamiast zmienić się w bohaterów i świat przedstawiony. Scenariusz też nie pozwala na żadną identyfikację. Fabuła jest zadziwiająco zawiła jak na sześćdziesiąt pięć minut trwania filmu. Mamy tu m.in. rozgrywającą się w starożytnej scenerii historię nieszczęśliwej miłości, opowieść o klątwie oraz wstających z grobu zmarłych, przywołujący echa „Frankensteina” horror o szaleńcu, który chce stworzyć sztuczne życie, i finałowe zapasy między tytułowymi bestiami. Są także skoki w chronologii, narracyjna rama i ułożone szkatułkowo reminiscencje – wszystkie chaotyczne, mające gdzieś reguły dramaturgii. „Aztecka Mumia...” to jeden z tych filmów, które są tak tandetne, że przestają podlegać jakiejkolwiek racjonalnej ocenie. Kolejne przytyki będą wyważaniem otwartych drzwi. Widzom i krytykom zostają śmiech i radość z obcowania z kolejnymi kuriozami.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym festiwalu Cropp Kultowe.
O Katowicach można napisać wiele rzeczy. Można być złośliwym. Można używać takich rzeczowników, jak „rdza”, „beton”, „remont” i „pył”. Można obdarzać miasto następującymi przymiotnikami: „rozkopane”, „popękane”, „przytłaczające”. Można porównywać spacer przez nie do wizyty na koncercie Einstürzende Neubauten lub podróży w czasie do lat PRL-u. Można też inaczej.
Kadr z filmu "Brazil". Fot. Cropp Kultowe
Pierwszego dnia Cropp Kultowe przed Kinoteatrem Rialto, gdzie znajduje się centrum festiwalowe, ludzie w strojach superbohaterów grali na instrumentach dętych filmowe melodie. Na jednym z poprzedzających projekcje spotów pewna staruszka przy pomocy domowych sprzętów przebiera się za Dartha Vadera, a potem w całym rynsztunku rusza na miasto. Punkowa maksyma „Do-It-Yourself”, fanowski cosplay, zabawa w fikcję – to wyznaczniki charakteru tego festiwalu.
Fantazja miewa alchemiczne właściwości. Przez pryzmat repertuaru Cropp Kultowe trochę inaczej patrzy się na miasto. Dworcowe wejście przypomina starożytną świątynię, którą chętnie spenetrowałby Indiana Jones; Spodek wygląda, jakby przyleciał prosto z „Planu dziewięć z kosmosu”; torturowane robotami drogowymi ulice budzą skojarzenia z postapokaliptycznymi wizjami. Brzmi to trochę dziecinnie, ale chyba nie ma w tym nic złego. Ten festiwal cofa widza do czasów młodości, w których chłonęło się filmy jak gąbka, a wszystko stawało się pożywką dla wyobraźni. Do lat, kiedy to stojący na uboczu pustostan zmieniał się w wieżowiec ze „Szklanej pułapki”, a każde płaczące za ścianą dziecko było „Dzieckiem Rosemary”.
Ucieczka od rzeczywistości może być radosna i niewinna, może mieć też jednak dramatyczny rys. O fantazji jako morfinie przeciwko codziennemu bólowi opowiada "Brazil" (sekcja „Lubię to”), jeden z najlepszych, być może nawet najlepszy film wielkiego Terry'ego Gilliama. Dzieło pochodzi z 1985 roku i ma to o tyle znaczenie, że stanowi ono rozwinięcie wizji z „Roku 1984” George'a Orwella. Jeśli w słynnej powieści opisano antyutopię, którą rządzi żelazną ręką Wielki Brat, to światem "Brazil" kieruje już nie człowiek czy partia, tylko bezosobowa biurokracja. Wszystko tonie w stosach druków, a literówka na nakazie aresztowania może zniszczyć życie przypadkowego człowieka. Główny bohater, ciapowaty i podporządkowany matce, jest właśnie pracownikiem biurowym. W wolnych chwilach śni o fantastycznej krainie, w której wciela się w rycerza i ratuje z opałów piękną kobietę. Groteskowa, groźna i odstręczająca rzeczywistość cały czas jednak na niego napiera, coraz mocniej przenika do jego snów. W kolejnych wizjach jak w krzywym zwierciadle odbijają się seksualne frustracje, niezdrowe relacje z matką i zmagania zawodowe. Ucieczka przed tym wszystkim prowadzi w głąb mózgu, poza zmysły – bohater kończy jako katatonik. "Brazil", mimo slapstickowo-baśniowej stylistyki, jest filmem przerażającym. W pełni objawia się w nim paradoksalna osobowość Gilliama: człowieka, u którego marzycielstwo idzie w parze z pesymizmem.
Ewan McGregor w filmie "Trainspotting". Fot. Cropp Kultowe
Przed rzeczywistością uciekają również młodzi bohaterowie "Trainspotting" Danny'ego Boyle'a, opartego na powieści Irvine'a Welsha i prezentowanego w sekcji „Generacja X”. Nie wierząc w realną wartość posiadania rodziny lub robienia kariery, dnie spędzają na ćpaniu, piciu, oglądaniu meczy i podrywaniu na dyskotekach małolat. Jeśli rzucają nałóg, to tylko po to, aby do niego zaraz wrócić; jeśli próbują na siebie zarobić, to kradzieżą lub dilerką. Zdają się żyć w wielkiej czarnej dziurze. Brzmi to wszystko ponuro, ale film jest znacznie bardziej wesoły niż "Brazil". Z jednej strony niedole narkomańskiego życia pokazane są w sposób szokująco dosłowny, jednak z drugiej strony jest w "Trainspotting" pewien awanturniczy sznyt, napędzająca historię nihilistyczna radość. Postacie narkomanów świetnie napisano i zagrano, a filmowi dodatkowego nerwu dodaje pomysłowa i efekciarska reżyseria Boyle'a. Brytyjczyk zmienia epizodyczną, zbudowaną z przeplatających się strumieni świadomości książkę Welsha w dudniący punkiem i techno teledysk.
Kadr z filmu "Aztecka Mumia kontra Robot". Fot. Cropp Kultowe
Wyreżyserowany przez Rafaela Portillo i pokazywany w ramach sekcji „Mexico Fantastico” film o wesołym tytule „Aztecka Mumia kontra Robot” nie pozwala widzowi na ucieczkę w fikcję. Fatalnie zagrany i wyreżyserowany, nie potrafi zbudować wiarygodnej iluzji, bo jej szwy widać gołym okiem. Aktorzy i dekoracje pozostają aktorami i dekoracjami, zamiast zmienić się w bohaterów i świat przedstawiony. Scenariusz też nie pozwala na żadną identyfikację. Fabuła jest zadziwiająco zawiła jak na sześćdziesiąt pięć minut trwania filmu. Mamy tu m.in. rozgrywającą się w starożytnej scenerii historię nieszczęśliwej miłości, opowieść o klątwie oraz wstających z grobu zmarłych, przywołujący echa „Frankensteina” horror o szaleńcu, który chce stworzyć sztuczne życie, i finałowe zapasy między tytułowymi bestiami. Są także skoki w chronologii, narracyjna rama i ułożone szkatułkowo reminiscencje – wszystkie chaotyczne, mające gdzieś reguły dramaturgii. „Aztecka Mumia...” to jeden z tych filmów, które są tak tandetne, że przestają podlegać jakiejkolwiek racjonalnej ocenie. Kolejne przytyki będą wyważaniem otwartych drzwi. Widzom i krytykom zostają śmiech i radość z obcowania z kolejnymi kuriozami.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym festiwalu Cropp Kultowe.
Piotr Mirski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 27.05.2013
Alejandro Jodorowsky powraca po 23 latach
65. urodziny Janusza B. Czecha
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024