Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
W Konkursie Głównym 66. Festiwalu Filmowego w Cannes na wyraźne prowadzenie wysuwają się Azjaci. Po frapującym „A Touch of Sin” Jia Zhangke, nieoczekiwanym faworytem do nagrody został „Like Father, Like Son” Kore-edy Hirokazu.
„Like Father, Like Son” temat rodem z pierwszych stron gazet przykuwa w subtelny film będący refleksją nad ojcostwem. Pewna rodzina odkrywa, że od sześciu lat wychowuje nieswoje dziecko – ich syn został podmieniony z innym chłopcem jeszcze w szpitalu. Szybko odnajduje się druga poszkodowana familia, jednak ich pierwsze spotkanie nie jest spodziewanym zderzeniem dwóch kompletnie innych światów. Choć różni ich wiele – jedni są biedni i szczęśliwi, drudzy bogaci, ale wciąż dążący do własnego wyobrażenia perfekcyjnego życia – Kore-eda w ogóle nie buduje filmu na eksponowaniu istniejącej między nimi przepaści. Nie interesuje go też sensacyjny wymiar historii. W sądzie sprawa zostaje dosyć szybko rozwikłana. Jakby reżyser wiedział, że najciekawsze rzeczy zdarzą się później, gdy rodziny podejmą decyzję, co z tą sytuacją począć.
Bohaterowie filmu "Like Father, Like Son". Fot. Festival-cannes.fr
Postanawiają drogą stopniowego procesu oswajania dzieci do nowego otoczenia zamienić się synami zgodnie z więzami krwi. Każdy bowiem chce wychowywać dziecko, które wydał na świat. I tu zaczynają się schody. Bo nagle do głosu dochodzą emocje, których istnienia nie podejrzewali: ogromne przywiązanie do obcego dziecka, przyzwyczajenie, tęsknota, inny model ojcostwa praktykowany w poszczególnej rodzinie. Dylemat, czy wychowywać dziecko, które przez tyle lat uważało się za syna czy wychowywać chłopca, którego się na ten świat sprowadziło, przewija się do samego końca mimo decyzji, które obie rodziny podejmują i ich pracy, aby ten niespodziewany chaos w jakiś sposób w głowie i w życiu sobie uporządkować. Dzięki temu niedopowiedzeniu Kore-Eda zachowuje reżyserską dojrzałość w ujęciu tematu, unikając prostych ocen i łatwych odpowiedzi. Nie udaje, że którakolwiek z możliwych opcji jest tu najlepsza. Nie przekonuje, że którakolwiek jest pozbawiona emocjonalnego ciężaru i bolesnych konsekwencji.
“Like Father, Like Son” to także kino o przygotowaniu do ojcostwa, o pewnej szansie powtórzenia wydarzeń, nie popełniając już błędów z przeszłości. Po sąsiedzku od refleksji tego filmu leży poniekąd pokazywany w sekcji Un Certain Regard “Fruitvale Station” Ryana Cooglera. W centrum tego filmu również spoczywa kwestia ojcostwa. Jego bohater, typ spod ciemnej gwiazdy, ale z poczciwym podejściem do ludzi, dopiero w założonej przez siebie rodzinie uczy się jak być dobrym, prawym człowiekiem. W jego dzielnicy połączenie tego z byciem czarnoskórym nie jest łatwe. Przesiąkające otoczenie stereotypy stają mu na drodze gdziekolwiek się nie ruszy, szczytową formę osiągając w finale filmu, w którym strach przed „obcym” skutkuje tragedią.
Kadr z filmu "Fruitvale Station". Fot. Weinstein Company
Autentyczne wydarzenie, które Coogler podchwycił jako podstawę swojej fabuły, zostaje tu jednak użyte do zarysowania na ekranie biało-czarnego świata, zupełnie pozbawionego niuansów. Coogler dzieli ludzi na winnych i niewinnych, ukazując przy tym jak bardzo bogatym i przenikliwym filmem było choćby dalekie od wybitności „Miasto gniewu” Paula Haggisa. Haggis pokazał bowiem mechanizm nakręcania się strachu przed drugim człowiekiem, człowiekiem o innym kolorze skóry, wyznającym inną religię, pochodzącym z innego kraju. Coogler po prostu przytoczył znaną historię, nie wnosząc do niej ani szczypty niepokoju – poza oczywiście przerażającym finałem do którego krok po kroku, scena po scenie swój doprowadził, zupełnie go przy okazji nie próbując podjąć dyskusji nad tym jak do niego mogło dojść.
„Like Father, Like Son” temat rodem z pierwszych stron gazet przykuwa w subtelny film będący refleksją nad ojcostwem. Pewna rodzina odkrywa, że od sześciu lat wychowuje nieswoje dziecko – ich syn został podmieniony z innym chłopcem jeszcze w szpitalu. Szybko odnajduje się druga poszkodowana familia, jednak ich pierwsze spotkanie nie jest spodziewanym zderzeniem dwóch kompletnie innych światów. Choć różni ich wiele – jedni są biedni i szczęśliwi, drudzy bogaci, ale wciąż dążący do własnego wyobrażenia perfekcyjnego życia – Kore-eda w ogóle nie buduje filmu na eksponowaniu istniejącej między nimi przepaści. Nie interesuje go też sensacyjny wymiar historii. W sądzie sprawa zostaje dosyć szybko rozwikłana. Jakby reżyser wiedział, że najciekawsze rzeczy zdarzą się później, gdy rodziny podejmą decyzję, co z tą sytuacją począć.
Bohaterowie filmu "Like Father, Like Son". Fot. Festival-cannes.fr
Postanawiają drogą stopniowego procesu oswajania dzieci do nowego otoczenia zamienić się synami zgodnie z więzami krwi. Każdy bowiem chce wychowywać dziecko, które wydał na świat. I tu zaczynają się schody. Bo nagle do głosu dochodzą emocje, których istnienia nie podejrzewali: ogromne przywiązanie do obcego dziecka, przyzwyczajenie, tęsknota, inny model ojcostwa praktykowany w poszczególnej rodzinie. Dylemat, czy wychowywać dziecko, które przez tyle lat uważało się za syna czy wychowywać chłopca, którego się na ten świat sprowadziło, przewija się do samego końca mimo decyzji, które obie rodziny podejmują i ich pracy, aby ten niespodziewany chaos w jakiś sposób w głowie i w życiu sobie uporządkować. Dzięki temu niedopowiedzeniu Kore-Eda zachowuje reżyserską dojrzałość w ujęciu tematu, unikając prostych ocen i łatwych odpowiedzi. Nie udaje, że którakolwiek z możliwych opcji jest tu najlepsza. Nie przekonuje, że którakolwiek jest pozbawiona emocjonalnego ciężaru i bolesnych konsekwencji.
“Like Father, Like Son” to także kino o przygotowaniu do ojcostwa, o pewnej szansie powtórzenia wydarzeń, nie popełniając już błędów z przeszłości. Po sąsiedzku od refleksji tego filmu leży poniekąd pokazywany w sekcji Un Certain Regard “Fruitvale Station” Ryana Cooglera. W centrum tego filmu również spoczywa kwestia ojcostwa. Jego bohater, typ spod ciemnej gwiazdy, ale z poczciwym podejściem do ludzi, dopiero w założonej przez siebie rodzinie uczy się jak być dobrym, prawym człowiekiem. W jego dzielnicy połączenie tego z byciem czarnoskórym nie jest łatwe. Przesiąkające otoczenie stereotypy stają mu na drodze gdziekolwiek się nie ruszy, szczytową formę osiągając w finale filmu, w którym strach przed „obcym” skutkuje tragedią.
Kadr z filmu "Fruitvale Station". Fot. Weinstein Company
Autentyczne wydarzenie, które Coogler podchwycił jako podstawę swojej fabuły, zostaje tu jednak użyte do zarysowania na ekranie biało-czarnego świata, zupełnie pozbawionego niuansów. Coogler dzieli ludzi na winnych i niewinnych, ukazując przy tym jak bardzo bogatym i przenikliwym filmem było choćby dalekie od wybitności „Miasto gniewu” Paula Haggisa. Haggis pokazał bowiem mechanizm nakręcania się strachu przed drugim człowiekiem, człowiekiem o innym kolorze skóry, wyznającym inną religię, pochodzącym z innego kraju. Coogler po prostu przytoczył znaną historię, nie wnosząc do niej ani szczypty niepokoju – poza oczywiście przerażającym finałem do którego krok po kroku, scena po scenie swój doprowadził, zupełnie go przy okazji nie próbując podjąć dyskusji nad tym jak do niego mogło dojść.
Urszula Lipińska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 18.05.2013
Znamy laureatów 10. festiwal Planete+ Doc
Zmarł Aleksiej Bałabanow
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024