Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
To truizm, ale wart powtórzenia: kino niezależne to kino młodych. Zanim się zestarzeją, zanim zaczną odrabiać komercyjną pańszczyznę lub znajdą poważną pracę i dadzą sobie spokój ze sztuką, dwudziesto-, trzydziestoletni reżyserzy opowiadają o swoich rówieśnikach.
Wystarczy przejrzeć program Off Plus Camery. Obojętnie, czy mamy do czynienia z żałobnikami z Cincinnati („Redlegs” Brandona Harrisa), rumuńskimi imprezowiczami („A Month in Thailand” Paula Negoescu), czarnoskórymi bandziorami ("Chłopaki z sąsiedztwa" Johna Singletona), dresami z Kopenhagi („Northwest” Michaela Noera), komuną hipisów-morderców („The Manson Family” Jima Van Bebbera), seksualnym frustratem („Simon Killer” Antonio Camposa), dziewczyną ogarniętą macierzyńską obsesją („Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec), zakochanymi studentami ("Nieulotne" Jacka Borcucha) czy zmagającą się z poststudencką depresją hipsterką („Mebelki” Leny Dunham), młodość zawsze jest na celowniku tego festiwalu. Sięgają po nią zresztą nie tylko debiutanci, ale i klasycy: wiedzeni nostalgią lub moralną wyższością, zaciekawieni lub zbulwersowani.
Kadr z filmu "Bejbi blues". Fot. Off Plus Camera
Trudno mówić o jakimś wspólnym mianowniku poza różnorodnością. Jest śmiesznie i strasznie, chłodno i emocjonalnie. Patologie pokazywane są z przymrużeniem oka, a drobne potknięcia bywają rozdmuchiwane do rozmiarów przeżyć granicznych. Twórcy opowiadają o młodości za pomocą gatunkowych klisz lub poza jakimikolwiek schematami.
Rozpoznawalnym stylistycznym i narracyjnym idiomem stało się młode, amerykańskie kino niezależne, skupione wokół festiwalu Sundance. Łączące bezczelność z umiarkowanym optymizmem, naturalizm z kom-romową słodyczą, pokazuje poczciwych bohaterów w świecie wypełnionym leniwą nudą, złotym popołudniowym światłem i mdłym indie rockiem.
Kadr z filmu "Smashed". Fot. Off Plus Camera
W sundance'owym stylu utrzymany jest biorący udział w Konkursie Głównym „Smashed” Jamesa Ponsoldta. Ten film to ćwiczenie w pobłażliwości. W centrum historii mamy młode małżeństwo, które lubi pić tak bardzo, że z każdym kolejnym dniem zbliża się do linii, za którą „zabawa” zmienia się w „problem”. On pracuje jako dziennikarz-freelancer. Ona jest nauczycielką i chociażby z tej racji powinna się pilnować. Niestety, zwymiotowawszy raz na oczach dzieci, chcąc zachować pracę, kłamie raz, a potem musi kłamać dalej. W końcu postanawia iść na spotkanie AA. Nie znajdziemy tu jednak scen delirium rodem z "Pod wulkanem" lub psychomachii a la "Pętla". Tak, obserwujemy stopniowe upodlenie dziewczyny, ale ma ono w pewnym stopniu komiczny charakter. Owszem, jej związek z czasem się rozpada, jednak dramat nie jest zbytnio wyeksponowany. Budzi to wszystko mieszane uczucia. Sympatyzuje się z brakiem zadęcia i świetnie zagranymi bohaterami (Mary Elizabeth Winstead i Aaron Paul tworzą naprawdę fajną parę), ale seansowi towarzyszy wrażenie, że patrzy się na świat trochę wypreparowany, pozbawiony ostrych kantów. Że w alternatywnej rzeczywistości ta historia mogłaby mieć dużo bardziej tragiczny przebieg.
Z pewnością w alternatywnej rzeczywistości żyje Aura z „Mebelków” Leny Dunham (sekcja „Nadrabianie zaległości”). W tym wypadku „alternatywność” wynika z pewnego ekonomicznego uprzywilejowana. Dziewczyna kończy studia i wraca do domu. Nie ma pracy, ma za to matkę, która – z ociąganiem, ale zawsze – jest w stanie dotować ją i dać jej własny kąt. Aura może sobie pozwolić na Weltschmerz i nieodpowiedzialność: kiedy nudzi ją zajęcie hostessy, po prostu je rzuca; bez wyrzutów sumienia pozwala pod nieobecność matki spać w jej pokoju poznanemu na imprezie chłopakowi. Dunham nie ukrywa pewnego rozwydrzenia swojej bohaterki, a także jej znajomych. Zbudowany z dość luźno powiązanych ze sobą epizodów filmu portretuje równocześnie ambitnych i zblazowanych hipsterów. Ich pierwsze próby działalności artystycznej wydają się raczej żałosne – wrzucają na YouTube egzaltowane video arty i wciąż sprawdzają liczbę wyświetleń; ich seksualne przygody nie budzą zazdrości – w jednej ze scen Aura odbywa stosunek z kolegą z pracy w pozostawionej na ulicy metalowej rurze. Satyrze towarzyszy jednak spora dawka empatii; ironia temperowana jest przez wyrozumiałość.
Kadr z filmu "Mebelki". Fot. Off Plus Camera
Z dala od amerykańskiej ziemi obiecanej żyje się w znacznie gorszych warunkach. Szczególnie Grecja to nie jest kraj dla młodych ludzi. W tym leju po gospodarczej bombie niespodziewanie rozkwitło niezależne kino: łączące quasi-dokumentalną obserwację z drapieżną fantazją, pokazujące rozpad norm społecznych i biologicznych. W „Kle” patriarchalna rodzina zmienia się w laboratorium, w którym królikami doświadczalnymi są dorastające dzieci; w „Attenbergu” dwudziestoletnia dziewczyna kwestionuje swoją przynależność do Homo sapiens. W „Chłopcu jedzącym ziarno”, wyświetlanym na Off Plus Camerze w sekcji „Oblicza kryzysu”, tytułowy bohater również nie czuje się człowiekiem. Je karmę dla ptaków, wydaje z siebie dziwne odgłosy, biega bez celu po mieście, śledzi nieznajomą kobietę i masturbuje się. Metafora jest absurdalnie dosadna: sytuacja ekonomiczna sprowadziła młodych ludzi do poziomu zwierząt, mających problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb. To, co zapowiada się jako brutalny żart w stylu „Idiotów” lub "Trash Humpers", zmienia się jednak w krzyk rozpaczy. Równocześnie pretensjonalny i monotonny, niepotrafiący wzbudzić u widza zbyt wiele współczucia.
Wystarczy przejrzeć program Off Plus Camery. Obojętnie, czy mamy do czynienia z żałobnikami z Cincinnati („Redlegs” Brandona Harrisa), rumuńskimi imprezowiczami („A Month in Thailand” Paula Negoescu), czarnoskórymi bandziorami ("Chłopaki z sąsiedztwa" Johna Singletona), dresami z Kopenhagi („Northwest” Michaela Noera), komuną hipisów-morderców („The Manson Family” Jima Van Bebbera), seksualnym frustratem („Simon Killer” Antonio Camposa), dziewczyną ogarniętą macierzyńską obsesją („Bejbi blues” Katarzyny Rosłaniec), zakochanymi studentami ("Nieulotne" Jacka Borcucha) czy zmagającą się z poststudencką depresją hipsterką („Mebelki” Leny Dunham), młodość zawsze jest na celowniku tego festiwalu. Sięgają po nią zresztą nie tylko debiutanci, ale i klasycy: wiedzeni nostalgią lub moralną wyższością, zaciekawieni lub zbulwersowani.
Kadr z filmu "Bejbi blues". Fot. Off Plus Camera
Trudno mówić o jakimś wspólnym mianowniku poza różnorodnością. Jest śmiesznie i strasznie, chłodno i emocjonalnie. Patologie pokazywane są z przymrużeniem oka, a drobne potknięcia bywają rozdmuchiwane do rozmiarów przeżyć granicznych. Twórcy opowiadają o młodości za pomocą gatunkowych klisz lub poza jakimikolwiek schematami.
Rozpoznawalnym stylistycznym i narracyjnym idiomem stało się młode, amerykańskie kino niezależne, skupione wokół festiwalu Sundance. Łączące bezczelność z umiarkowanym optymizmem, naturalizm z kom-romową słodyczą, pokazuje poczciwych bohaterów w świecie wypełnionym leniwą nudą, złotym popołudniowym światłem i mdłym indie rockiem.
Kadr z filmu "Smashed". Fot. Off Plus Camera
W sundance'owym stylu utrzymany jest biorący udział w Konkursie Głównym „Smashed” Jamesa Ponsoldta. Ten film to ćwiczenie w pobłażliwości. W centrum historii mamy młode małżeństwo, które lubi pić tak bardzo, że z każdym kolejnym dniem zbliża się do linii, za którą „zabawa” zmienia się w „problem”. On pracuje jako dziennikarz-freelancer. Ona jest nauczycielką i chociażby z tej racji powinna się pilnować. Niestety, zwymiotowawszy raz na oczach dzieci, chcąc zachować pracę, kłamie raz, a potem musi kłamać dalej. W końcu postanawia iść na spotkanie AA. Nie znajdziemy tu jednak scen delirium rodem z "Pod wulkanem" lub psychomachii a la "Pętla". Tak, obserwujemy stopniowe upodlenie dziewczyny, ale ma ono w pewnym stopniu komiczny charakter. Owszem, jej związek z czasem się rozpada, jednak dramat nie jest zbytnio wyeksponowany. Budzi to wszystko mieszane uczucia. Sympatyzuje się z brakiem zadęcia i świetnie zagranymi bohaterami (Mary Elizabeth Winstead i Aaron Paul tworzą naprawdę fajną parę), ale seansowi towarzyszy wrażenie, że patrzy się na świat trochę wypreparowany, pozbawiony ostrych kantów. Że w alternatywnej rzeczywistości ta historia mogłaby mieć dużo bardziej tragiczny przebieg.
Z pewnością w alternatywnej rzeczywistości żyje Aura z „Mebelków” Leny Dunham (sekcja „Nadrabianie zaległości”). W tym wypadku „alternatywność” wynika z pewnego ekonomicznego uprzywilejowana. Dziewczyna kończy studia i wraca do domu. Nie ma pracy, ma za to matkę, która – z ociąganiem, ale zawsze – jest w stanie dotować ją i dać jej własny kąt. Aura może sobie pozwolić na Weltschmerz i nieodpowiedzialność: kiedy nudzi ją zajęcie hostessy, po prostu je rzuca; bez wyrzutów sumienia pozwala pod nieobecność matki spać w jej pokoju poznanemu na imprezie chłopakowi. Dunham nie ukrywa pewnego rozwydrzenia swojej bohaterki, a także jej znajomych. Zbudowany z dość luźno powiązanych ze sobą epizodów filmu portretuje równocześnie ambitnych i zblazowanych hipsterów. Ich pierwsze próby działalności artystycznej wydają się raczej żałosne – wrzucają na YouTube egzaltowane video arty i wciąż sprawdzają liczbę wyświetleń; ich seksualne przygody nie budzą zazdrości – w jednej ze scen Aura odbywa stosunek z kolegą z pracy w pozostawionej na ulicy metalowej rurze. Satyrze towarzyszy jednak spora dawka empatii; ironia temperowana jest przez wyrozumiałość.
Kadr z filmu "Mebelki". Fot. Off Plus Camera
Z dala od amerykańskiej ziemi obiecanej żyje się w znacznie gorszych warunkach. Szczególnie Grecja to nie jest kraj dla młodych ludzi. W tym leju po gospodarczej bombie niespodziewanie rozkwitło niezależne kino: łączące quasi-dokumentalną obserwację z drapieżną fantazją, pokazujące rozpad norm społecznych i biologicznych. W „Kle” patriarchalna rodzina zmienia się w laboratorium, w którym królikami doświadczalnymi są dorastające dzieci; w „Attenbergu” dwudziestoletnia dziewczyna kwestionuje swoją przynależność do Homo sapiens. W „Chłopcu jedzącym ziarno”, wyświetlanym na Off Plus Camerze w sekcji „Oblicza kryzysu”, tytułowy bohater również nie czuje się człowiekiem. Je karmę dla ptaków, wydaje z siebie dziwne odgłosy, biega bez celu po mieście, śledzi nieznajomą kobietę i masturbuje się. Metafora jest absurdalnie dosadna: sytuacja ekonomiczna sprowadziła młodych ludzi do poziomu zwierząt, mających problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb. To, co zapowiada się jako brutalny żart w stylu „Idiotów” lub "Trash Humpers", zmienia się jednak w krzyk rozpaczy. Równocześnie pretensjonalny i monotonny, niepotrafiący wzbudzić u widza zbyt wiele współczucia.
Piotr Mirski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 20.04.2013
Czasami wiek ma znaczenie
"Figurantka": serialowa satyra na Waszyngton już na DVD
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024