PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  10.04.2013
O muzyce filmowej z autorem ścieżki dźwiękowej do "Imagine", kompozytorem Tomaszem Gąssowskim rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: Czym jest dla pana muzyka filmowa?

Tomasz Gąssowski: To jest moje najważniejsze medium przekazu artystycznego. Czuję się przede wszystkim kompozytorem muzyki filmowej, ponieważ zarówno film, jak i muzyka są mi jednakowo bliskie. Natomiast muzyka filmowa która mnie interesuje to ta wyzwalająca z filmu głębsze emocje, wzbogacająca relacje między bohaterami, czyli to, co jest dla mnie w filmie najistotniejsze.

Tomasz Gąssowski, Fot. Andrzej Świetlik/Strefa 101

PF: Czy ma pan swoich mistrzów w tej dziedzinie?

TG: Ta sama muzyka w filmie i muzyka pozbawiona kontekstu, czyli w wersji płytowej na przykład, może wywoływać różne reakcje. Mnie interesuje właśnie to, jak działa muzyka z filmem razem, dlatego wolę operować tytułami filmów niż nazwiskami kompozytorów. Ale jest taka muzyka w moim sercu, która jak żadna inna łączy się z filmem w sposób magiczny, a zarazem można jej słuchać na płycie praktycznie bez końca. To muzyka Ennio Morricone z filmu „Dawno temu w Ameryce” w reżyserii Sergio Leone. To jest, moim zdaniem, najlepszy przykład tego, jak powinna funkcjonować muzyka w filmie.

PF: Leone i Morricone to przykład pary twórców, którzy współpracowali ze sobą przy wielu filmach. Podobnie jest z panem i Andrzejem Jakimowskim. Co was połączyło?

TG: Chyba ciekawość świata… Podobne rzeczy nas interesują w ludziach, w relacjach. Myślę, że jesteśmy w podobny sposób uważni. Znamy się od trzydziestu lat, a pracujemy razem od dwudziestu pięciu. Przyjaźnimy się i szanujemy.

PF: Jak wygląda wasza praca? Na jakim etapie realizacji filmu przystępuje pan do tworzenia muzyki?

TG: Za każdym razem jest inaczej. Kiedy robiliśmy "Zmruż oczy" film był skończony i bardzo długo zastanawiałem się czy jest tam w ogóle miejsce na muzykę. Są przecież wspaniałe filmy, takie jak „Zawód reporter” Antonioniego czy ostatnio "Miłość" Haneke'go, w których muzyki nie ma prawie wcale, a mimo to trzymają w napięciu, bo widz nie jest muzyką rozpraszany. "Zmruż oczy" bardzo dobrze oglądało się bez muzyki. Poza jedną sceną, kiedy do zaszytego na Suwalszczyźnie bohatera przyjeżdżają dawni znajomi z Warszawy – nadjeżdżają  razem z hałaśliwą, miejską muzyką – wydawało mi się, że brak muzyki nie przeszkadza, a wręcz przez kontrast z tą sceną pomaga w odbiorze filmu. Ale znalazłem jednak dla niej miejsce i w końcu byliśmy z Andrzejem Jakimowskim zadowoleni z tej muzyki, której było bardzo niedużo i była bardzo delikatna.
Muzykę do „Sztuczek” pisałem w trakcie zdjęć. Podczas kręcenia byłem na planie i kiedy coś mnie inspirowało zjeżdżałem z niego, żeby komponować. Natomiast przy "Imagine" sytuacja była bardziej skomplikowana, bo robienie muzyki do filmu o osobach, które nie widzą jest jeszcze innym, szczególnym wyzwaniem. Liczyłem się z tym, że tym filmem będą zainteresowane osoby, dla których zmysł słuchu jest jednym z podstawowych zmysłów. W związku z tym spróbowałem zacząć pisać muzykę zanim powstanie cokolwiek co można zobaczyć, czyli od razu po przeczytaniu scenariusza. Właśnie wtedy, na dwa lata przed nakręceniem filmu, zaczął powstawać główny fragment finałowej muzyki do  "Imagine". Wracałem do niego co parę miesięcy. Poprawiałem. Zmieniałem. W końcu, kiedy Andrzej wrócił z Lizbony, z planu filmu,  puściłem mu ten utwór. I on się wzruszył -  mieliśmy wrażenie, że trafiliśmy w punkt. Dla niektórych może być zaskakujące, że tak ambientny, szklany wręcz utwór połączony jest z obrazem miasta, słonecznej Lizbony, ale ta kontra jest właśnie po to, żeby do końca wyłączyć się z otaczającego świata, z tego tła i być tylko w  wewnętrznym świecie  bohaterki, która przecież tej Lizbony i tego słońca nie widzi. Być tylko z jej uczuciami, emocjami…


PF: Długo trwało przygotowywanie muzyki do "Imagine"?

TG: Wspólnie z Andrzejem Jakimowskim i reżyserem dźwięku Jackiem Hamelą zastanawialiśmy się nad każdym wejściem muzyki. To była trudna, bardzo precyzyjna układanka. Wkładaliśmy muzykę między dźwięki, które w "Imagine" grają szczególną rolę, uczestniczą w opowiadaniu historii. Samą muzykę nagrywałem z Piotrem Kokosińskim w studiu Post Meridian Productions, a miksowałem z Rafałem Paczkowskim. Pracujemy ze sobą od lat.

PF: Do nagrania muzyki również udało się panu zaprosić kilka muzycznych osobistości.

TG: Leszek Potasiński, który grał na gitarze klasycznej, jest absolutnym wirtuozem flamenco - jeździ na koncerty do Barcelony i podbija Hiszpanię. Mandoliny i banja do ulicznych scenek nagrał mi Leszek Matecki, z którym współpracowaliśmy już przy „Sztuczkach”. Z kolei robiący międzynarodową karierę skrzypek Adam Bałdych zaproponował taki rumuński instrument vioara, którego nikt nie z nas do tej pory nie znał, a który jest połączeniem skrzypiec i trąbki. Zachwyciliśmy się nią z Andrzejem. „Mateo” Pospieszalskiego znają chyba wszyscy - nie tylko fani Voo Voo… O muzykach, z którymi współpracuję trudno mówić wykonawcy,  bo to są współtwórcy.

PF: W nagraniach wziął udział także perkusjonista David Kuckhermann, który grywa z grupą Dead Can Dance.

TG: Miesiąc przed końcem pracy nad muzyką, w Barcelonie, zobaczyłem instrument, który przypominał znany mi steel drum, ale różnił się od niego kształtem. Grał na nim muzyk uliczny, a jego brzmienie i ton bezgranicznie mnie zauroczył. Po powrocie nie dawało mi to spokoju i w końcu zadzwoniłem do perkusisty Adama Lewandowskiego, który uświadomił mnie, że to co widziałem i słyszałem to nie jest „dziwny” steel drum, tylko hang drum i przysłał mi link na youtube z nagraniem Davida Kuckhermanna właśnie. Brzmiało jeszcze lepiej niż to, co usłyszałem w Barcelonie.  Natychmiast skontaktowałem się z Davidem i kilka dni później, u niego w Berlinie nagrywaliśmy hang drum do filmu. Dopiero wówczas okazało się, że David gra z Dead Can Dance, o czym wcześniej nie miałem pojęcia.

PF: Pańskie kompozycje są ściśle zapisane na pięciolinii czy zostawia pan miejsce na improwizację?

TG: Jestem samoukiem, więc dla mnie nuty nigdy nie będą czymś do końca oswojonym i naturalnym. Jeśli muszę jakiś kawałek zapisać w nutach, to oczywiście jestem w stanie to zrobić, ale się strasznie z tym męczę. Poza tym jako były muzyk jazzowy uważam, że to co najwartościowsze zdarza się gdzieś między nutami i dobrze czuję się z muzykami, którzy improwizują. Kiedy poczują się swobodnie z materiałem, wnoszą często coś od siebie. Zawsze proszę by zagrali najpierw tak, jak ja wymyśliłem, a potem „po swojemu”. I czasem, dzięki temu, pojawia się jakaś wartość dodana, na którą staram się być otwartym. Inna sprawa, że praca z muzykami klasycznymi również jest pasjonująca. Kiedy nagrywałem z Orkiestrą Polskiego Radia muzykę do filmu "Miasto z morza", to każda sugestia dyrygenta była realizowana natychmiast, a to, z jaką precyzją muzycy realizują zapis nutowy i reagują na ewentualne zmiany w zapisie, wprawiło mnie w osłupienie – u muzyków jazzowych to rzadkość.  .

PF: Praca z orkiestrą musiała być dla pana ciekawym doświadczeniem i wyzwaniem.

TG: To było jak zdanie matury. Pomógł mi przejść przez to Krzysiek Herdzin, który przy tej produkcji był orkiestrantem i dyrygentem. Konsultowałem z nim wszystkie swoje utwory. Szlifował je i poprawiał i zrobił to po mistrzowsku.

PF: Muzyce filmowej często towarzyszą dziś piosenki promujące film. Jaki jest pański stosunek do takich kompozycji? Póki co, piosenkę mogliśmy usłyszeć tylko przy "Zmruż oczy".

TG: Lubię piosenki, ale w filmie niekoniecznie, bo najczęściej działają jak teledysk. Rozluźniają emocje i zaczyna być wszystko jedno co się dzieje w obrazie.  Muzyka do "Zmruż oczy" była rytmiczna, miała taki luźny, trochę alternatywny, trochę etniczny klimat i pomyśleliśmy sobie wówczas z Piotrem Sokołowskim, który napisał słowa, żeby poprosić Wojtka Waglewskiego, żeby zaśpiewał piosenkę. Ale nie do filmu, tylko „na temat” filmu. Wojtek obejrzał film, posłuchał mojej muzyki,  przeczytał tekst, który napisał Piotr i o dziwo się zgodził. O dziwo, bo od lat 80, od płyty „I Ching”, nie śpiewał niczego nie swojego. I powstała taka piosenka, którą ja osobiście bardzo lubię i cenię.



PF: Podobno film wciągnął pana na tyle, że wziął się pan za kręcenie?

TG: Chyba rzeczywiście wciągnął (śmiech). Główny „winowajca” to oczywiście Andrzej Jakimowski – pracując z nim jako współproducent i kompozytor jego filmów, bez końca o tym rozmawiając  chyba się tym po prostu zaraziłem. Od września ubiegłego roku jeżdżę na zajęcia do Amatorskiego Klubu Filmowego „Sawa” na Bielanach. Od 40 lat prowadzi go jeden człowiek – Leszek Boguszewski. To imponujące. Ale wracając do kręcenia filmów…  Dwa lata temu jako producent i wydawca planowałem z moim przyjacielem, trębaczem Robertem Majewskim nagranie płyty „My One and Only Love”.  To była taka płyta marzeń. Zaprosiliśmy muzyków legendarnych: kontrabasistę Palle Danielssona, który grał m.in. z Keithem Jarretem, pianistę Bobo Stensona – współlidera kwartetu z Janem Garbarkiem oraz perkusistę Joeya Barona, który gra z Johnem Zornem, Billem Frisellem, Johnem Scofieldem i całą rzeszą innych. Jest chodzącą muzyką dosłownie. I do tego oczywiście bohater nagrania, fantastyczny Robert Majewski z jego magicznym flugerhornem. Taki skład udało się jakimś cudem zgromadzić. A ja dodatkowo postanowiłem spróbować w oparciu o to wydarzenie zrobić film dokumentalny. O jazzie, o jam session, o jazzmanach, ich wolności, może o samotności… Najpierw parę miesięcy przygotowywałem się, żeby zrobić z muzykami wywiady. Potem poprosiłem operatora Adama Bajerskiego, żeby pomógł mi to sfilmować. Adam zaangażował operatorów i na trzy, a momentami nawet cztery kamery próbowaliśmy złapać różne muzyczne i pozamuzyczne sytuacje, które się, podczas nagrania i nie tylko, wydarzały. Powstało z tego bardzo dużo materiału, z którego teraz zostało 46 minut, i który powoli zaczyna nabierać ostatecznego kształtu. Montuje ten film znakomity montażysta Andrzej Kowalski, który czuje materiał jak nikt inny, bo jest fanem jazzu, muzykiem, basistą. A studia do pracy nad montażem użyczył za darmo Chimney Pot. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będziemy mogli pokazać, jak wygląda od kuchni nagrywanie takiej płyty, na której spotykają się giganci jazzu i grają światowe standardy, a obok nich nieustępujące im „Nie budźcie mnie” Wasowskiego i Przybory i „Ballad for Bernd” Komedy. Płyty, za którą Robert Majewski otrzymał Fryderyka za najlepszy polski album jazzowy w 2011 roku…

Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  11.04.2013
Zobacz również
Znamy program 27. Tarnowskiej Nagrody Filmowej
75. urodziny Leszka Staronia
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll