PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Marcinem Latałłą, twórcą filmu Moja ulica"  rozmawia Anna Michalska.

PortalFilmowy.pl: Kim pan jest, panie Marcinie?

Marcin Latałło: Mam 45 lat. Studiowałem w dwóch szkołach filmowych: reżyserię w Paryżu i operatorstwo w Łodzi. Pracowałem z Kieślowskim, Wajdą i Holland. W tym czasie zrobiłem pięć filmów, które nie trafiły do dystrybucji kinowej, leżały na półkach, albo trafiły do telewizji. Ale lepiej późno niż wcale, jak mówiła moja babcia, kiedy spóźniła się na pociąg. Wszystkie moje filmy są związane z moim życiem i na odwrót – moje życie jest nierozerwalnie związane z moimi filmami. Kino jest częścią mojego życia.


Marcin Latałło. Fot. Anna Michalska

PF: Pochodzi pan z filmowej rodziny i był skazany na kino…

ML: Pochodzę z kilkupokoleniowej filmowej rodziny – matka mojego ojca, Katarzyna Latałło, realizowała filmy animowane. Moi dziadkowie ze strony matki przyjaźnili się ze światem bohemy artystycznej. Wajda, Konwicki, Morgenstern – przewijali się przez nasz dom. Z babcią Lusią, lekarką, przyjaźniła się mama Agnieszki Holland. Od dziecka przebywałem planie filmowym. Jako niemowlę wystąpiłem w roli Jezuska w etiudzie „Święta rodzina”, zrealizowanej przez mojego ojca, Stanisława. Później, już jako kilkulatek, wystąpiłem razem z tatą u Krzysztofa Zanussiego, w „Iluminacji”.

PF: Jako nastolatek pracował pan na planie „Kroniki wypadków miłosnych” Andrzeja Wajdy. Kilka lat później pracował Pan we Francji z Agnieszką Holland...

ML: Omal nie zagrałem głównej roli w „Kronice”, Andrzej Wajda rozpatrywał moją kandydaturę do roli Witka, ale skończyło się na noszeniu herbaty. Z Agnieszką Holland zrobiłem - jako asystent - dwa filmy, "Zabić księdza" i "Europa, Europa", ale na planie filmowym spotkaliśmy się, kiedy miałem 5 lat, przy „Iluminacji”. Wróciła właśnie z Pragi, nie znała tu zbyt wielu ludzi, a ponieważ nasze rodziny przyjaźniły się od lat, to w naturalny sposób zbliżyła się do moich rodziców.
Ponownie spotkaliśmy się we Francji w latach 80. Miałem wówczas 20 lat. Agnieszka uparła się na mnie, choć nie miałem niezbędnego prawa jazdy. Producent mnie nie chciał, więc płaciła mi z własnej kieszeni. Na planie były duże napięcia, nikt nie dogadywał się z nikim. To była bardzo duża produkcja, prestiżowa, skomplikowana inscenizacyjnie – Francja udawała Polskę, ściągano wiele rekwizytów z Polski. Dokuczały nam problemy finansowe. Agnieszka cały czas musiała walczyć z trudnościami, z których skali nie zdawałem sobie nawet sprawy. Imponujące było, jak potrafiła zapanować nad wielką machiną realizacyjną. Była zawsze bardzo spokojna, opanowana, stanowcza.

PF: Jak wyglądała praca na planie filmu "Europa, Europa"?

ML: "Europa, Europa" to była zupełnie inna produkcja. Pierwszy od dawna polski film Agnieszki. Warunki były o wiele lepsze, wręcz komfortowe. Choć historia była ponura, to było ciepło, a my pracowaliśmy w serdecznej rodzinnej atmosferze (dosłownie – Jacek Petrycki, operator, jest moim ojcem chrzestnym). Agnieszka się często uśmiechała. W filmie wystąpiła Julie Delpy, za której obsadzeniem bardzo lobbowałem. Ludzie z dużą życzliwością podchodzili, pytali o zdjęcia, oglądali odtworzone przez nas getto. To była wielka przygoda.
Uważam, że to jeden z najciekawszych i najtrudniejszych filmów Agnieszki. Ona zawsze lubiła trudne, skomplikowane tematy, ale tu jej się udało wyjątkowo trafnie pokazać absurd pewnej ideologii, absurd wojny.


Kadr z filmu „Moja ulica". Fot. Fundacja Magellan

PF: We Francji był pan także asystentem Krzysztofa Kieślowskiego, który wspominał współpracownika zasypiającego ze zmęczenia w montażowni.

ML: Krzysztof w ogóle nie mówił po francusku. Ja byłem jego tłumaczem na planie „Podwójnego życia Weroniki”. Wszystkie sprawy przechodziły przeze mnie. Byłem jego cieniem od rana do wieczora. Istotnie, ze zmęczenia zasypiałem w montażowni.

PF: Czy łączyła panów jakaś szczególna relacja?

ML: Ze wszystkich filmowców, z którymi współpracowałem, byłem z nim najbliżej. Od niego nauczyłem się, co to jest kino. Olśnieniem dla mnie były jego dokumenty. Jestem dumny z tego, że fragment obrazu „Z miasta Łodzi” jest w „Mojej ulicy”.
Jego odejście odczułem jako zdradę. Z racji tego, że był w podobnym wieku, co mój ociec – dla mnie przyjął trochę taką rolę. Strasznie przeżyłem jego śmierć, nie potrafiłem sobie poradzić z jego nieobecnością. Myślałem o realizacji filmu inspirowanego moją relacją z nim i jego śmiercią, ale ten projekt nie doszedł do skutku.

PF: Jak narodziła się "Moja ulica"?

ML: Na przełomie lat 80. i 90. kręciliśmy w Łodzi, na Bałutach wojenną „Europę, Europę”. Razem z członkami ekipy, oglądaliśmy to dziwne miasto, zachwycając się jego fabrykami i familokami. Ten temat za mną chodził przez wiele lat. Potem przyjechałem na studia operatorskie do łódzkiej szkoły, gdzie studiował mój ojciec. Poznając miasto najpierw wymyśliłem postacie robotników z trzypokoleniowej rodziny, pracującej w łódzkiej fabryce. Później poszedłem na jedno z podwórek przy ul. Ogrodowej, znajdującej się dokładnie naprzeciwko fabryki Poznańskiego. Tam poznałem Marka Furmańczyka, który został moim bohaterem. Nie wahałem się ani chwili – Marek był dokładnie osobą, którą sobie wyobraziłem. Jedyną różnicą było to, że Furmańczykowie pracowali w fabryce od pięciu pokoleń.

PF: Film powstawał kilka lat. W 2006 roku był wyświetlany we Francji jako godzinny dokument „Notre rue”. Wrócił pan do tego obrazu w 2008 roku i jeszcze raz, w 2012 roku. Czy rozważa pan kontynuowanie historii Furmańczyków?

ML: Najpierw zrobiłem wersję francuską, potem powstała "Moja ulica" uzupełniona o fragmenty z filmów Wajdy i Kieślowskiego. Długo czekałem na odpowiednie zakończenie, aż przyszło samo – straszne, śmierć Marka. Tak się potem stało, że musiałem odczekać kilka lat, zostawić rodzinę w spokoju, pozwolić na odbycie żałoby po Marku, zanim pokażę ten film publicznie.
Pamiętam, że babcia Furmańczykowa otworzyła drzwi i natychmiast przywitała mnie serdecznie. Polubiliśmy się, traktowali mnie jak kogoś bliskiego. Ja byłem jedyną osobą, która się w ich biedzie nimi interesowała. Kontakt mamy cały czas, ale filmowo dla mnie to temat zamknięty, zajmuję się już innymi projektami.


Bohaterowie filmu „Moja ulica". Fot. Fundacja Magellan

PF: Czy w najbliższym czasie zobaczymy inne pańskie filmy?

ML: Skończyłem właśnie dokument o Krzysztofie Warlikowskim. „Nowy sen”, jak wszystkie moje filmy, kręciłem dość długo. Pierwsze zdjęcia zrobiłem w 2008 roku, Krzysztofa znam od 10 – 12 lat. Zobaczyłem jego przedstawienie w Awignionie, fascynacja nim i jego aktorami, była jednym z powodów mojego powrotu do Polski.
W tej chwili pracuję nad debiutem fabularnym „Marynarz w Łodzi”. Scenariusz, znowu oparty na moim życiu, spodobał się. Dostałem pieniądze z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Chciałbym, żeby to było lekkie kino, zderzenie marzeń z rzeczywistością, ale mówiące tak naprawdę o rzeczach poważnych, poszukiwaniu tożsamości, miejsca na świecie.



Anna Michalska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  11.02.2013
Zobacz również
Monolith polskim partnerem DreamWorks
"Guernica": Carlos Saura ożywi obraz Picassa
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll