PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  28.12.2012
Rzeczywistość – nawet ta i tak już wypreparowana: ta kinowa – ciężko poddaje się kategoryzacji. Trudno u schyłku filmowego roku wpisać wszystko w jednolitą narrację, szczególnie jeśli najważniejsze dzieła powstają często poza trendami: egzystują gdzieś obok lub dalej – w przyszłości.

Statystyka wiele tu nie da, zostają impresje. Myślę więc o ostatnich dwunastu miesiącach i widzę szpaler ładnych, gładkich, umiarkowanie ambitnych i dość grzecznych produkcji. Myślę o rzeczach, które zrobiły na mnie największe wrażenie i widzę filmy, które dawały w twarz lub chociaż drażniły, zostawiając po sobie przez kilka dni nieprzyjemny osad w głowie. To był chyba spokojny rok i największą wartością był w nim eksces.


Kadr z filmu "Mroczny rycerz powstaje". Fot. Warner Bros.

Kolejnym problemem z układaniem rocznego podsumowania jest kalendarz premier. Zdani na łaskę dystrybutorów, wiele tytułów poznajemy z opóźnieniem i przez to w innym kontekście; dopiero po pewnym czasie docierają do nas filmowe echa wielkiego świata. Czego echa usłyszeliśmy w 2012? Usłyszeliśmy odgłosy społecznego niezadowolenia, które kino błyskawicznie przedstawiło jako pierwsze sygnały nadciągającej rewolucji. Demonstracje Okupuj Wall Street pobrzmiewały w kolejnych, mniej lub bardziej populistycznych produkcjach: „Człowieku na krawędzi”, „Igrzyskach śmierci” czy nowej „Pamięci absolutnej”. Dużo przekorniej do tematu podeszli Christopher Nolan i David Cronenberg. Ten pierwszy w „Mroczny rycerz powstaje” pokazał, jak  gniew ludu można ukierunkować przeciwko niemu samemu; ten drugi w "Cosmopolis" przedstawił obie strony konfliktu – tych biednych i tych bogatych – jako desperacko w siebie wczepionych i  spychanych w nieznane przez prąd historii.


Kadr z filmu "Zakochani w Rzymie". Fot. Kino Świat

Wraz z echami spraw wielkiego świata dotarły do Polski echa oscarowego wyścigu. Wyświetlane na początku roku tytuły: "Spadkobiercy", "Artysta", „Hugo i jego wynalazek” i "Czas wojny" były filmami mniej lub bardziej przyjemnymi, ale w podobnym stopniu biorącymi sobie za cel głaskanie widza po głowie. Szczególnie te dwa ostatnie, zrealizowane kolejno przez Martina Scorsese i Stevena Spielberga, stanowiły znak, że klasycy dawnego Hollywood zabarykadowali się w swoich wystawnych i pozbawionych życia pałacach. Podobne wrażenie sprawiał najnowszy obraz innego klasyka, Woody'ego Allena. Jego "Zakochani w Rzymie", mimo wielu dobrych pomysłów i scen, wydawali się zaledwie obłym i pozbawionym kantów produktem – przeznaczonym do ekspresowego polubienia i zapomnienia. Znacznie ambitniejsi i żywsi okazali się klasycy młodszego pokolenia: Paul Thomas Anderson, który wraz z „Mistrzem” dopisał nowy rozdział do własnej historii USA, Wes Anderson, konsekwentnie brnący w „Kochankach z Księżyca” w głąb własnych tematycznych i stylistycznych idiosynkrazji, a także rodzeństwo Wachowskich, próbujące w „Atlasie Chmur” stworzyć kolejną - po matriksowej - popfilozofię (w tym ostatnim wypadku ambicje przełożyły się niestety tylko na artystyczną donkiszoterię, skutkującą najbardziej spektakularną porażką tego roku).


Kadr z filmu "Miłość". Fot. Gutek Film

Nie tylko w USA uznani twórcy poszli na łatwiznę, zdobywając za to, o dziwo, laury i uznanie. Michael Haneke, złoty cielec europejskich festiwali, po raz drugi otrzymał w Cannes Złotą Palmę, po raz drugi serwując zgrabnie imitujące głębie hochsztaplerstwo. Jego poprzednia "Biała wstążka" bez powtarzanego wciąż odautorskiego wyjaśnienia, że pokazana w niej historia wyjaśnia przyczyny wybuchu II wojny światowej, byłaby jedynie taplającym się we własnym oburzeniu arthouse'owym exploitation. Podobnie było z tegoroczną „Miłością” – po odjęciu uniwersalizującego tytułu zostałby tylko jałowy teatr telewizji, złożony z ciągu raczej banalnych „scen z życia małżeńskiego”. Mniej zainteresowania i entuzjazmu wzbudziły premiery znakomitych obrazów dwóch innych twórców, którzy reprezentują wzorcowe przykłady filmowych „autorów”. David Cronenberg w "Cosmopolis" wzbogacił swoją filozofię ciała i umysłu, a ponadto stworzył dzieło pod względem formalnym hipnotyzujące i z premedytacją odrzucające sztucznością, jakby powleczone chromem i lateksem. Natomiast Bruno Dumont w będącym na swój sposób remake'iem „Słowa” Dreyera"Poza szatanem" rozwinął snutą już od czasu debiutu wizję postsekularnego świata, gdzie nie funkcjonuje żadna figura Stwórcy, a zwykli ludzie zmuszeni są odgrywać role świętych.

Kadr z filmu "Avengers". Fot. Forum Film

Filmowa popkultura upłynęła w tym roku pod znakiem podsumowań, powrotów i reinterpretacji; niewiele powiedziano nowego, próbowano za to powiedzieć to inaczej. W przynajmniej dwóch przypadkach „inaczej” znaczyło „więcej”. Wiosną i latem pojawiły się filmy-zestawy, w których oferowano cały komplet ulubionych bohaterów. W zachwycająco lekkich „Avengersach” Jossa Whedona udało się to, co od dawna praktykuje się w świecie komiksu – splecenie nici fabularnych z innych historii w epicką opowieść. W adresowanych przede wszystkim do widzów wychowanych na kinie akcji ery Reagana „Niezniszczalnych 2” dostaliśmy natomiast festiwal sentymentu i zgrywy, w którym Chuck Norris opowiadał żarty na własny temat, a starzy komandosi zachowywali się jak wciąż aseksualni chłopcy, broniący przed dziewczynami dostępu do klubu na drzewie. „Inaczej” znaczyło „gorzej” w rozwinięciach kultowych już serii. Christopher Nolan we zwieńczeniu trylogii o Batmanie uciekł od mroku w stronę hollywoodzkiego patosu. Ridley Scott w będącym prequelem „Obcego” „Prometeuszu” zastąpił aluzyjność oryginału tautologią, a skromność i precyzję – rozbuchaniem i scenariuszowym bałaganem. „Inaczej” znaczyło natomiast „lepiej” w przypadku "Skyfall", najdojrzalszej i najbardziej wyrafinowanej odsłony przygód agenta 007. Samowi Mendesowi udało się przekuć klasyczną bondowską opowieść w gotycki horror o potworze Frankensteina i jego przystojniejszym bracie.


Kadr z filmu "Hobbit". Fot. Forum Film

Pośród zagranicznych premier znajdują się jeszcze dwie pozycje, które mogą pozostawić po sobie smak krwi w ustach. We „Wrogu numer jeden”, opowiadającym o polowaniu na Osamę bin Ladena i oprotestowanym już przez część amerykańskich senatorów, Kathryn Bigelow zdaje się na dobre porzucać bezpieczną krainę kina rozrywkowego. W „Django” Quentin Tarantino wreszcie bierze się za bary z gatunkiem, z którym flirtował od dawna – ze spaghetti westernem. Do Polski oba filmy wchodzą jednak dopiero w styczniu i lutym. Jeśli więc stary rok skończmy, oglądając spokojnie „Hobbita”, to nowy rozpoczniemy z należytym hukiem.


Piotr Mirski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  28.12.2012
Zobacz również
117. rocznica narodzin kina i 6. urodziny Kinematografu
85. urodziny Jana Sokołowskiego
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll