- Napisałem tę książkę dla córki. Żeby wiedziała, dlaczego ciągle nie było mnie w domu – tak Konstanty Lewkowicz, jeden z najbardziej zasłużonych kierowników produkcji w dziejach polskiego filmu, tłumaczył dlaczego w wieku 83-lat zadebiutował jako pisarz.
Nakładem Wydawnictwa Skorpion właśnie ukazała się książka zatytułowana „Niesamowita podróż. Homo Filmicus”. Złożoność tytułu nie jest przypadkowa. Lekturę otwierają wspomnienia Konstantego Lewkowicza (dla przyjaciół – Kostka) z czasów „przedfilmowych”. Obejmują dzieciństwo spędzone w Berezie Kartuskiej, rosyjską i niemiecką okupację, wreszcie podróż furmankami przez Warszawę, aż pod Radomsko.
Konstanty Lewkowicz podpisuje książkę. Fot. Jakub Wiewiórski
W drugiej profesor i były prorektor łódzkiej Szkoły Filmowej odpowiada na pytania Stanisława Zawiślińskiego. Zdradza początki przygody z zawodem kierownika produkcji, którą poprzedziły ukończone studia prawnicze oraz rozpoczęte aktorskie i ekonomiczne. Opowiada o Wawelu wybudowanym w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych na potrzeby „Królowej Bony” Janusza Majewskiego. O dramatycznych historiach z planów filmowych, których sprawcami były konie. O kawie serwowanej o poranku Aleksandrze Śląskiej. O niewyobrażalnych dziś przygodach z kręcenia „Życia na gorąco” w strefie dewizowej…
Książka jest frapująca z wielu powodów. Przede wszystkim obserwacje i anegdoty pochodzą od człowieka drugiego planu, skoncentrowanego na innych, pozostawiającego siebie samego w tle. Nie brakuje naturalnie wybornych anegdot, a jednocześnie pełno w nich życzliwości dla spotkanych po drodze postaci. - Każdemu z wielkich reżyserów i aktorów wiele zawdzięczam – podkreślał profesor Lewkowicz także na mikołajkowym spotkaniu promującym jego książkę w Muzeum Kinematografii.
Z kart książki bije, widoczna zresztą także w czasie spotkania, tęsknota za złotymi czasami polskiej kinematografii. Jej symbolem były słowa samego bohatera książki: „Kierownika produkcji nie można utożsamiać z trzymaniem kasy. Pieniądze są ważne, ale muszą być podporządkowane celom artystycznym”.
– Spotkanie z panem to było jednocześnie szczęście i klątwa – mówił Konstantemu Lewkowiczowi Mariusz Grzegorzek, reżyser i rektor łódzkiej Szkoły Filmowej. – Szczęście, bo na początku drogi spotkałem się z wielką osobowością, kimś, kto wyznaczał wzorce. Klątwa, bo potem było już tylko gorzej.
Jednak wspomniana wcześniej tęsknota za filmem, jako przede wszystkim sztuką, nie prowadzi profesora Lewkowicza w kierunku idealizowania przeszłości. Trzeba bowiem pamiętać, co skłoniło kierownika produkcji „Popiołów”, „Świadectwa urodzenia”, czy „Słońce wschodzi raz na dzień” do spisania wspomnień. Bo nie tylko chęć, by „ocalić od zapomnienia”: - Czułem się winien. Córka dorastała, a mnie przy niej nie było. Miałem dylemat, czy nie powinienem zrezygnować z filmu. Wiedząc, że zrezygnowałbym z fascynacji, która wypełnia mi życie – zwierzył się uczestnikom spotkania.