PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  12.10.2012
Z reżyserem Lechem Majewskim, rozmawiamy o kulisach realizacji oraz recepcji „Młyna i krzyża”, filmu do którego prawa do rozpowszechniania w kinach kupiono już w 55 krajach świata.

PortalFilmowy.pl: Powiedział pan kiedyś: „Przyszedłem do kina, by malować, ale kiedy zacząłem kręcić filmy, zacząłem odczuwać, że zdradziłem malarstwo”. Czy "Młyn i krzyż" był dla pana swoistym powrotem do korzeni?

Lech Majewski:
Z czasem w mojej twórczości film i malarstwo stopiły się w jedno. W świecie istnieję zarówno jako artysta wizualny, jak i filmowiec.

Kadr z filmu "Młyn i krzyż", fot. ITI Cinema

PF: Skąd wzięło się u pana zainteresowanie obrazami Pietera Bruegla starszego?

LM: W młodości, jeździłem w każde wakacje do wujka mieszkającego w Wenecji, a po drodze zatrzymywałem się w Wiedniu. Co może robić ktoś, kto kocha malarstwo, czekając kilka godzin na pociąg do Włoch? Chodziłem do Kunsthistorisches Museum. W sali nr 10 znajduje się kolekcja obrazów Bruegla. Tam spędzałem sporo czasu, rozmyślając nad jego poszczególnymi kompozycjami.

Pracując nad „Młynem i krzyżem” przez cztery lata tak naprawdę terminowałem w pracowni Bruegla. Odkryłem surrealizm jego pejzaży i niezwykłość perspektywy, zupełnie odmiennej od powszechnej w jego czasach perspektywy renesansowej. Ale najważniejsza w tym wszystkim jest filozofia Bruegla. Był również znakomitym psychologiem i… reżyserem. Traktuję jego obrazy jak filmy Felliniego. Dla mnie obaj są pokrewnymi duszami, mówiącymi nie tylko o jednostce, ale o całościowym widzeniu świata. Obaj umiejętnie, a zarazem prostą kreską, budują swoje postaci, bez nadmiernego psychologizowania. Wystarczy im mina lub gest, żeby scharakteryzować człowieka. A jak wejdzie się już w tłum brueglowskich postaci, to widać, że ludzie zajmują się tam zupełnie nieważnymi sprawami, podczas gdy główny wątek obrazu znajduje się gdzieś na peryferiach. Czy to jest Ikar, który tonie, czy Chrystus, który upadł pod ciężarem krzyża, czy Saul, który doznał olśnienia. Niesamowite u Bruegla jest właśnie owo ukrycie głównego bohatera i zasadniczego tematu.

PF: Dlaczego Bruegel to ukrywa?


LM: To, co najważniejsze jest zawsze ukryte. Jeżeli teraz pojawiłby się koło nas Chrystus albo Ikar, to my byśmy go nie zauważyli. Nadal zajmowalibyśmy się sobą i prowadzilibyśmy tę rozmowę. Okazuje się, że wszystkie najważniejsze rzeczy dla naszej cywilizacji, dzieją się na jej peryferiach, a później w tajemniczy i niemal niezauważalny sposób przyjmują rangę mitu.

PF: Dlaczego pan skierował swoją kamerę na „Drogę krzyżową” Bruegla, obraz który jest tematem filmu "Młyn i krzyż"?

LM: Wybitny historyk sztuki, Michael Gibson, na łamach „International Herald Tribune” zrecenzował mój film "Angelus", pisząc że mam umysł brueglowski. Wysłał mi tę recenzję razem ze swoją książką "Młyn i krzyż". Przeczytałem przeszło 230-stronicową analizę obrazu „Droga krzyżowa” i od razu zobaczyłem ją w kategoriach filmowych. Potem spotkałem się z Gibsonem w Paryżu i przedstawiłem mu swoją wizję filmu fabularnego. Gibsonowi nie mieściło się to w głowie - nigdy nie słyszał, żeby specjalistyczna książka historyka sztuki posłużyła komuś jako materiał do fabuły. Po chwili stwierdził, że dżentelmeni robią tylko rzeczy niemożliwe i przystąpił do pracy… 


Kadr z filmu "Młyn i krzyż", fot. ITI Cinema

PF: Jaka była pana wizja filmu?

LM: Julian Przyboś powtórzył kiedyś za Władysławem Strzemińskim: „wiersz, którego nie da się narysować, jest słabym wierszem”. Ja postępowałem tak samo przygotowując się do nakręcenia „Młyna i krzyża”. Siedząc z Gibsonem przy stole narysowałem mu strukturę filmu.

PF: Jak wyglądała?

LM: Na samym środku była skała z wiatrakiem jako axis mundi, czyli oś świata. Po lewej stronie było koło przekreślone krzyżykiem, a po prawej – krzyż. Jeszcze bardziej na lewo od koła była ciemność, a po prawej od krzyża – też ciemność. Centralnym punktem filmu jest oś, czyli skała (opoka) z młynem symbolizującym Eklezję. Koło symbolizuje ofiarę anonimową, zaś krzyż jest synonimem ofiary Chrystusa, ale wbrew temu co powszechnie sądzą ludzie, to nie jest ukrzyżowanie Chrystusa. To jest de facto odwzorowanie ukrzyżowania Chrystusa, ale szesnaście wieków później. Film zaczyna się w ciemności, a kończy burzą. W obrębie tej struktury zgromadziliśmy dwanaście najważniejszych postaci.

PF: Aktorską oś tego filmu stanowią jednak trzy tylko postaci: Marii, Nicolaesa Jonghelincka i Pietera Bruegla. W ich rolach wystąpili wybitni artyści. W jaki sposób skłonił pan ich do zagrania w tak eksperymentalnym filmie?

LM: To było proste. Żona Michaela Yorka, która jest artystą fotografem oraz on sam, znali moją twórczość wizualną. Tym chętniej Michael zdecydował się na pracę ze mną. Z kolei Charlotte Rampling po zobaczeniu mojego „Pokoju saren” w muzeum Jeau de Paume w Paryżu napisała do mnie, że jeżeli coś będę robił w przyszłości, to ona bardzo chętnie w tym wystąpi. Napisała dosłownie: „Jestem w takim momencie mojego życia, że sama wybieram, z kim chciałabym pracować”.

W roli Petera Bruegla od razu zobaczyłem Rutgera Hauera, bo spodobało mi się to, w jaki sposób on się starzeje. Chciałem, żeby Bruegel był jak skała, na której opiera się mój film, ale z nim było najtrudniej, bo ma aż trzech agentów w Londynie i Los Angeles, a ja dysponowałem skromnym budżetem. Ale podczas telefonicznej rozmowy Hauer przez półtorej godziny opowiadał mi o Holandii, o tym, że w pokoju dziecinnym miał reprodukcje Bruegla. Temat filmu niemal od razu go zafascynował.

PF: Z jaką percepcją „Młyna i krzyża” zetknął się pan za granicą?

LM: Jego premiera obyła się w Luwrze oraz na festiwalu w Sundance. Od 2011 roku z powodzeniem wyświetlany jest w 55 krajach. Co ciekawe, dla Hindusów jest to film o bogach. Nazwali go nawet „Niebo bogów”. Z kolei Japończykom podoba się estetyka filmu i założyli sześć fanklubów. We Włoszech uznano go za najlepszy film europejski. Niemcy zazwyczaj mało piszą o polskiej kulturze, a na temat tego filmu bardzo się rozpisali i to pozytywnie. Na Harvardzie odbyła się sesja naukowa z udziałem historyków sztuki poświęcona filmowi.

Obawiałem się, jak ten film przyjmą krytycy hiszpańscy, ponieważ Hiszpanie, zgodnie zresztą z historyczną prawdą, są przedstawieni jako oprawcy. Tymczasem na festiwalu w Sewilli otrzymałem Grand Prix oraz nagrodę Stowarzyszenia Scenarzystów Andaluzyjskich. Wkrótce wybieram się do Madrytu. W tamtejszym Muzeum Prado odbędzie się premiera filmu "Młyn i krzyż" - ma ją zaszczycić królowa Zofia.

PortalFilmowy.pl jest patronem medialnym wydania.


Marcin Zawiśliński
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  14.10.2012
Zobacz również
James Gandolfini zapoluje na bin Ladena
Scenarzystka "Druhen" o samotnej matce
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll