Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Bez filmu "Dziewczyny do wzięcia" nie byłoby "Warszawy do wzięcia". Dokument Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz powstał prawie 40 lat później, a za bohaterki ma - podobnie jak komedia Kondratiuka - nieporadne dziewczyny przyjeżdżające z prowincji do „wielkiego świata”.
Czy to zbieżność zamierzona? - Film Janusza Kondriatuka jest dla nas filmem kultowym i gdy znalazłyśmy w gazecie notkę o tym, że w Warszawie organizowany jest kurs aktywizacji zawodowej dla dziewczyn z terenów byłych PGR-ów, stwierdziłyśmy, że jest to świetny pomysł, aby zobaczyć jak wyglądają współczesne dziewczyny do wzięcia – mówi Karolina Bielawska.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
Bohaterki dokumentu - Ania, Ilona i Gosia - nie mają nic do stracenia. W ich rodzinnych miejscowościach - Głodowie i Zalesiu - czekało na nie bezrobocie. W ramach programu otrzymały półroczne zakwaterowanie, zajęcia z pedagogiem i doradcą zawodowym, pomoc przy pisaniu CV. Cel: znalezienie pracy i rozpoczęcie życia w mieście na własną rękę.
"Warszawa do wzięcia" wpisuje się w nurt dokumentu obserwacyjnego, gdzie twórca towarzyszy bohaterowi w procesie, którego finału nie zna i nie może znać. - Pracowałyśmy nad tym filmem dwa i pół roku - dodaje Julia Ruszkiewicz. - Dziewczyny pozwoliły nam bardzo się do siebie zbliżyć. To były najbardziej zdeterminowane uczestniczki programu społecznego, który filmowałyśmy. Ale nawet im nie udało się zostać w stolicy. Zachowywały się bezwolnie, jakby im nie zależało. Nie mogłyśmy zrozumieć, skąd bierze się taka postawa. Czasem miałyśmy wrażenie, że nam zależy bardziej niż im.
Kamera towarzyszy bohaterkom w zmaganiu ze światem zupełnie nowych zjawisk. Śledzi ich wyobcowane wędrówki po pustkowiach galerii handlowych, makietach lepszego życia. Z kadrów przebija smutek. To nie jest historia „jednej na milion”, która uspokaja sumienie w przekonaniu: jeśli jednej się udaje, to znaczy, że jak się chce, to można, a reszta jest sama sobie winna.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
- Zetknęłyśmy się ze zjawiskiem biedy mentalnej, te dziewczyny nie dostały tego, co my uważamy za niezbędną podstawę – komentują swój film reżyserki. - Rodzina, otoczenie – nie nasączyły ich pewnością, że mogą same o sobie decydować, dążyć do czegoś, czy coś budować. Bieg historii, przemian ustrojowych, wyrzucił je poza margines.
- Ale one nie poddają się, mimo wszystko podejmują wysiłek – przyjeżdżają, by realizować marzenia – skromne, niedokładnie sprecyzowane, jak ‘zostać fryzjerką’ – podkreślają realizatorki.
Bohaterki Kondratiuka po spotkaniu z chłopakami w stolicy, utrzymują się w iluzorycznym przekonaniu o nawiązaniu poważnej znajomości, choć w gruncie rzeczy było to jedynie przypadkowe spotkanie. Kondratiuk rozpina swoja fabułę na ironicznej klamrze – pociąg przywozi i zabiera tytułowe dziewczyny, sytuacja ma charakter powtarzalny. Sen o Warszawie śniony jest co sobota.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
Z dziewczynami przyjeżdżającymi do stolicy Anno Domini 2009 jest inaczej, one pozbywają się złudzeń w zetknięciu z wielkim miastem. Przyjeżdżają, aby coś zdobyć, ale są rozbitkami, nie konkwistadorkami. Program społeczny wyposaża je w nietypową wiedzę z zakresu savoir vivre – jak posługiwać się sztućcami przy wykwintnej kolacji. Ale te widelce i noże nie będą narzędziami w ich rękach, prędzej posłużą się nimi klienci restauracji, w której pracuje jedna z nich. Eksperyment zgodny z zasadą „Dostarczyć nie rybę, a wędkę” nie powiedzie się.
Jak w filmie "Dziewczyny do wzięcia" – odjeżdżają do domów. Jedna wraca do chłopaka, który właśnie wyszedł z więzienia. Będzie dla niego przyrządzać jajka sadzone, podawać mu piwo. Ale będzie mieć kogoś własnego. I własne miejsce. Tutaj kończy się proces dokumentalnej obserwacji, bohaterki godzą się z losem, a reżyserkom nie pozostaje nic innego jak respektować ich wybory.
Zapraszamy także do przeczytania tekstu o "Dziewczynach do wzięcia" >>>
Czy to zbieżność zamierzona? - Film Janusza Kondriatuka jest dla nas filmem kultowym i gdy znalazłyśmy w gazecie notkę o tym, że w Warszawie organizowany jest kurs aktywizacji zawodowej dla dziewczyn z terenów byłych PGR-ów, stwierdziłyśmy, że jest to świetny pomysł, aby zobaczyć jak wyglądają współczesne dziewczyny do wzięcia – mówi Karolina Bielawska.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
Bohaterki dokumentu - Ania, Ilona i Gosia - nie mają nic do stracenia. W ich rodzinnych miejscowościach - Głodowie i Zalesiu - czekało na nie bezrobocie. W ramach programu otrzymały półroczne zakwaterowanie, zajęcia z pedagogiem i doradcą zawodowym, pomoc przy pisaniu CV. Cel: znalezienie pracy i rozpoczęcie życia w mieście na własną rękę.
"Warszawa do wzięcia" wpisuje się w nurt dokumentu obserwacyjnego, gdzie twórca towarzyszy bohaterowi w procesie, którego finału nie zna i nie może znać. - Pracowałyśmy nad tym filmem dwa i pół roku - dodaje Julia Ruszkiewicz. - Dziewczyny pozwoliły nam bardzo się do siebie zbliżyć. To były najbardziej zdeterminowane uczestniczki programu społecznego, który filmowałyśmy. Ale nawet im nie udało się zostać w stolicy. Zachowywały się bezwolnie, jakby im nie zależało. Nie mogłyśmy zrozumieć, skąd bierze się taka postawa. Czasem miałyśmy wrażenie, że nam zależy bardziej niż im.
Kamera towarzyszy bohaterkom w zmaganiu ze światem zupełnie nowych zjawisk. Śledzi ich wyobcowane wędrówki po pustkowiach galerii handlowych, makietach lepszego życia. Z kadrów przebija smutek. To nie jest historia „jednej na milion”, która uspokaja sumienie w przekonaniu: jeśli jednej się udaje, to znaczy, że jak się chce, to można, a reszta jest sama sobie winna.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
- Zetknęłyśmy się ze zjawiskiem biedy mentalnej, te dziewczyny nie dostały tego, co my uważamy za niezbędną podstawę – komentują swój film reżyserki. - Rodzina, otoczenie – nie nasączyły ich pewnością, że mogą same o sobie decydować, dążyć do czegoś, czy coś budować. Bieg historii, przemian ustrojowych, wyrzucił je poza margines.
- Ale one nie poddają się, mimo wszystko podejmują wysiłek – przyjeżdżają, by realizować marzenia – skromne, niedokładnie sprecyzowane, jak ‘zostać fryzjerką’ – podkreślają realizatorki.
Bohaterki Kondratiuka po spotkaniu z chłopakami w stolicy, utrzymują się w iluzorycznym przekonaniu o nawiązaniu poważnej znajomości, choć w gruncie rzeczy było to jedynie przypadkowe spotkanie. Kondratiuk rozpina swoja fabułę na ironicznej klamrze – pociąg przywozi i zabiera tytułowe dziewczyny, sytuacja ma charakter powtarzalny. Sen o Warszawie śniony jest co sobota.
"Warszawa do wzięcia", fot. Eureka Media
Z dziewczynami przyjeżdżającymi do stolicy Anno Domini 2009 jest inaczej, one pozbywają się złudzeń w zetknięciu z wielkim miastem. Przyjeżdżają, aby coś zdobyć, ale są rozbitkami, nie konkwistadorkami. Program społeczny wyposaża je w nietypową wiedzę z zakresu savoir vivre – jak posługiwać się sztućcami przy wykwintnej kolacji. Ale te widelce i noże nie będą narzędziami w ich rękach, prędzej posłużą się nimi klienci restauracji, w której pracuje jedna z nich. Eksperyment zgodny z zasadą „Dostarczyć nie rybę, a wędkę” nie powiedzie się.
Jak w filmie "Dziewczyny do wzięcia" – odjeżdżają do domów. Jedna wraca do chłopaka, który właśnie wyszedł z więzienia. Będzie dla niego przyrządzać jajka sadzone, podawać mu piwo. Ale będzie mieć kogoś własnego. I własne miejsce. Tutaj kończy się proces dokumentalnej obserwacji, bohaterki godzą się z losem, a reżyserkom nie pozostaje nic innego jak respektować ich wybory.
Zapraszamy także do przeczytania tekstu o "Dziewczynach do wzięcia" >>>
Edyta Jarząb
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 25.08.2012
Pitt i Washington u reżysera "Syriany"
Z Nowego Jorku na pustynię
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024