12 marca odbył się uroczysty pokaz odnowionego filmu Kazimierza Kutza. O pracy nad rekonstrukcją ponad 50-letniego negatywu mówią specjaliści z The Chimney Pot.
Materiał był w na tyle złym stanie, że praca nad jego rekonstrukcją trwała dłużej niż zwykle – dwa i pół miesiąca. Szczególnie zniszczone było ujęcie otwierające film, w którym widzimy ludzi jadących na dachu pociągu. – To był najbardziej zniszczony fragment filmu, z jakim kiedykolwiek mieliśmy do czynienia – powiedział Łukasz Rutkowski, szef zespołu cyfrowej rekonstrukcji obrazu.
Kadr z filmu "Nikt nie woła, fot. Fototeka Filmoteki Narodowej.
Pamiętajmy o tym, że w procesie rekonstrukcji każda filmowa klatka jest skanowana i zapisywana jako odrębny plik w wysokiej rozdzielczości. Jeśli uświadomimy sobie, że taką skalę zniszczeń jak wspomniane ujęcie trzeba naprawiać przede wszystkim pracą ręczną, i jeśli dodamy, że były to w sumie 3622 klatki, zrozumiemy jaki ogrom pracy trzeba było włożyć tylko w ten jeden fragment trwający zaledwie 2 i pół minuty.
Cały ten żmudny proces nadzorował od początku do końca Jerzy Wójcik. Steve Kent, kanadyjski kolorysta The Chimney Pot, który pracował przy korekcji barwnej "Nikt nie woła" w wielkim szacunkiem wypowiada się o współpracy z uznanym operatorem. – Materiał był mocno zniszczony. Jednak rozważna analiza obrazu przeprowadziła nas przez proces korekcji tego pięknego czarno-białego filmu, a mądre podejście operatora do zdjęć było po prostu niezwykłe. Dlatego praca z Jerzym była wielką przyjemnością – wspomina Steve Kent.
Innym poważnym problemem była ogromna ilość pionowych białych rys, jakie szpeciły obraz filmu Kazimierza Kutza. Teoretycznie z takimi defektami powinny radzić sobie specjalne maszyny oraz programy, jednak w przypadku filmu czarno-białego niektóre elementy planu (na przykład pionowe słupy linii telefonicznej) mogą być przez automat potraktowane na równi z rysami i je po prostu usunąć. Stąd konieczność żmudnego usuwania rys klatka po klatce.
Nowoczesna technika pomocna jest natomiast w takich przypadkach, gdy w negatywie lub duppozytywie brakuje kilku klatek filmu. Tak właśnie było przy pracy nad "Nikt nie woła". W kilku miejscach okazało się, że dwóch lub trzech kolejnych klatek po prostu nie ma. Mniejszy kłopot jest wtedy, gdy mamy akurat do czynienia ze sceną statyczną. Jednak gdy konieczne jest odtworzenie trzech ramek filmu ze sceny dynamicznej z aktorami, to oznacza, że kolejne klatki trzeba odpowiednio modelować, „morfować” jak mówi się w branżowym slangu, by ruch postaci był płynny.
Proces cyfrowej rekonstrukcji obrazu obejmuje również cały szereg innych elementów. Są to m.in.: stabilizacja trzęsącego się obrazu, usuwanie migotania obrazu, ręczne podmalowywanie tzw. sklejek (śladów po kleju na łączeniach ujęć), usunięcie znaczników końców aktów (czarnych okrągłych dziur dawniej wycinanych w negatywie, by operator w kinie wiedział, kiedy należy włączyć drugi projektor), likwidacja różnego rodzaju śmieci, rys, śladów chemii i bakterii, które niszczyły negatyw.
Projekcja w kinie Kultura odbyła się w ramach cyklu premier odnawianych arcydzieł polskiej kinematografii. Instytucje zaangażowane w to wydarzenie to: Projekt Kino RP, Studio Filmowe KADR, Polski Instytut Sztuki Filmowej, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, The Chimney Pot oraz studio dźwiękowe SoundPlace Dukszta & Malisz.
15 marca "Nikt nie woła" w zrekonstruowanej wersji można zobaczyć w warszawskim kinie Kultura i łódzkim kinie Polonia.