PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  18.08.2012
Janusz Gajos odebrał statuetkę Wielki Ukłon w letnickim zborze pod Zieloną Górą, podczas ósmego Międzynarodowego Festiwalu Kina Autorskiego Quest Europe 2012.

Ale nie było sensacji. „oddał”, nie znaczy „zwrócił”. Artysta, dzierżąc w prawej dłoni statuetkę Wielkiego Ukłonu (laur przyznawany przez organizatorów i widzów QE za –  nieco inaczej interpretując preambułę honorowej nagrody – „dogłębne zawładnięcie zbiorową wyobraźnią”), stwierdził bez jakichkolwiek wątpliwości, że nie ma sztuki, nie ma motywacji artystycznej bez widzów, i w związku z powyższym, właśnie tym WIDZOM głęboko się niejako… odkłonił (to alegorycznie); a już dosłownie był to zwyczajny, serdeczny ukłon wybitnego aktora.


fot. Grzegorz Czajka

I tak już było do końca; przede wszystkim ZWYCZAJNIE. Poza niezwyczajnym, aczkolwiek już charakterystycznym dla QE sztafażem (biała limuzyna, kawalkada motocykli, no i tym razem obok „Chaplina”, przechadzający się/przysiadający pod sceną młodzieniec w hełmofonie). Niezwyczajny był też dar pani marszałek województwa: zwyczajny żółty szalik (ach… te aluzje). Można było się obawiać, że za tym rekwizytem „pójdzie” następny: „połówka” kolorowej wódeczki; ale skończyło się na flaszeczce miejscowego wina. Z jednak najszczerszej „celebry” nie sposób nie zapamiętać małej dziewczynki (bodaj… dwuletniej), siedzącej na ramionach (bodaj ojca) i nieomal zagłuszającej śpiewem „My czterej pancerni” ryk harleyów. No i te tłumy ludzi! Naprawdę: prawdziwy tłum – jakkolwiek brzmi to tautologicznie. Z całą pewnością został pobity rekord frekwencyjny chyba nie tylko wszystkich edycji QE, ale w ogóle wszystkich lubuskich festiwali filmowych razem wziętych. I jeśli kogoś elektryzuje „fetysz frekwencyjny”, to mógł mieć nieznośną satysfakcję – wszak ścisk nie był… komfortowy; ale to satysfakcjonujące, że nagle pojawiło się aż tylu wielbicieli talentu Janusza Gajosa (pytanie: czy tego z serialu, czy tego z ról teatralnych, choćby u Kutza?).

Niejako obok „koncepcji” prowadzącego dyskurs (spotkanie moderował niestrudzony w „drążeniu gwiazd” Andrzej Winiszewski), Janusz Gajos zaskakująco precyzyjnie wyeksponował kilka istotnych właściwości autorskiej wizji swojej sztuki; te „właściwości” to wiarygodność, intuicyjność i „nieartykułowany” wprost „język filmowy” (mówiąc przemądrzale: nie semantyczny). A ucieleśniało się to w niby anegdotycznych odpowiedziach na pytania (także publiczności). Jeśli więc pytano, jakie role są najtrudniejsze, artysta odpowiadał, że te, które nie dają możliwości zrobienia czegoś wiarygodnego. Tak było na początku przy pracy w „Przesłuchaniu”; postać ubeka wydawała się tak obrzydliwa, że aktor musiał sobie raz po raz „podpowiadać”, że „ja to nie on”. Ale w uwiarygodnieniu postaci pomogło wyeksponowanie choćby podejrzanej pedanterii owego ubeka. Na ile wiarygodny był Janusz Gajos, zaświadcza anegdota, kiedy to w „Samobójcy” (Teatr TVP, reżyseria K. Kutz) oglądała go najbliższa rodzina, między innymi z niezbyt zainteresowaną spektaklem ciotką świeżo poślubionej przez aktora małżonki. Postać odtwarzana przez Gajosa nie prezentowała się (mówiąc oględnie) w zgodzie z „mieszczańskimi kanonami”. Wręcz przeciwnie. Wzbudzała odrazę. Ktoś z męskiej części rodziny zwrócił uwagę wzmiankowanej ciotce, że właśnie tego „typa” poślubiła ich bodaj siostrzenica, co owa ciotka skonstatowała, że nie ma dziewczyna szczęścia w życiu. Artysta opowiedział też o wątłych granicach między wiarygodnością a… przeszarżowaniem w „prawdzie”. Tak było w przypadku „Żółtego szalika”; tu potwierdzeniem właściwie „odegranej” wiarygodności była lapidarna „recenzja” jakiegoś porte parole bohatera filmu, który zwekslował tę rolę: „'Żółty szalik'? Poezja – kierowniku", w ten sposób zwracając się do aktora. Sam Gajos opisując tę rolę zwierzył się, że musiał „grać” naprawdę „na krótkiej smyczy”. Ale ta kreacja dała artyście bodaj najwięcej satysfakcji. Innym (przytoczonym) przykładem WIARYGODNOŚCI Gajosa była rola sędziego Laguny w „Piłkarskim pokerze”; jeszcze długo po projekcjach filmu dziennikarze dzwonili do aktora, zapraszając go do programów, jako eksperta sportowego (a nawet kibicem jest pan Janusz… średnim – jak wyznał).

Artysta miał jednak w życiu tyleż pecha, co szczęścia. Kilka razy, bez skutku, zdawał na studia aktorskie. Doszczętnie zniechęcony musiał odsłużyć (w pełnym wymiarze) zasadniczy obowiązek wojskowy. Trafił do jednostki w lubuskich Żarach. Tu, jako „artystę” (bo „tak” miał w dokumentach – o czym za chwilę), oddelegowano go służbowo do recytacji na rejonowych eliminacjach konkursu recytatorskiego. Mówiąc kolokwialnie: pan Janusz „Żary” wygrał, wygrał wojewódzką Zieloną Górą i centralny Wrocław. To pozwoliło na reanimację pierwotnych marzeń o aktorstwie zawodowym. No i udało się w Łodzi. Jeśli zaś chodzi o tego „artystę”, to jeszcze jako licealista Gajos miał szczęście praktykować u Jana Dormana. Sam aktor opowiadał o tym bez egzaltacji, a przecież wiadomo, że Dorman był światowej klasy artystą (jako twórca osobliwie rozumianego teatru lalkowego); znane są z historii teatru (obyczajowej) przypadki, kiedy to marzący o znalezieniu się w trupie Dormana adepci godzili się na etaty  np. palacza pieców c.o (bo nie było „etatów” na ten czas artystycznych) byleby tylko chłonąć atmosferę tego Teatru. Zresztą, jak Janusz Gajos wspominał, robił w tym Teatrze niemal wszystko.


fot. Grzegorz Czajka

Miał też aktor szczęście, jako początkujący artysta kabaretowy, bo od razu trafił do Edwarda Dziewońskiego. Natomiast, jeśli spojrzymy na żywot teatralny aktora, to również miał wielkie szczęście grać w kilku genialnych inscenizacjach Kazimierza Kutza. Z drugiej strony, na samym starcie, miał teoretycznie przyjemnego pecha zostać od razu utożsamiony po kres swojej kariery z Jankiem Kosem. Potem udało się to odbrązowić rolą Tureckiego w Kabarecie Olgi Lipińskiej, ale znowu pechowo, Gajos został nieomal na zawsze Tureckim. Istnieje obawa, iż to gdyby "Żółty szalik" był serialem, wkrótce Janusz Gajos byłby „garłaczem koronnym” (jak to określał Jędrzej Kitowicz) filmu polskiego – bo rzecz cała (powtórzmy) w owej… wiarygodności. Zresztą zadano aktorowi pytanie, czy nie miał propozycji zagrania prezydenta Czech Vaclava Havla; takie propozycje były, ale tylko prywatne, sam aktor dodał, że zagrałby chętnie tę postać, ale tylko pod jednym warunkiem: musiałby dostać… wiarygodny scenariusz. Całą kategorię wiarygodności Janusz Gajos opatrzył zgrabną syntezą: nie rzecz w odniesieniach społecznych, politycznych – chodzi o odniesienia do indywidualnych losów ludzkich.

Aktor odniósł się także do jakości polskich scenariuszy filmowych. Stwierdził, że większość z nich upodobnia się do słuchowisk radiowych; jest przeładowana dialogami. Obca jest w tych scenariuszach kategoria „języka filmowego”, który nie zawsze bywa… kompatybilny z językiem, jako takim. W tym kontekście wspominał Gajos pracę z JanemJakubemKolskim, gdzie wspólnie cięli dialogi, gdzie się dało, a nawet tam, gdzie się nie dało. Do „intuicyjności” swojego kunsztu przyznał się aktor tylko w jednym przypadku, kiedy to przygotowywał u Dormana fragmenty XII księgi „Pana Tadeusza” i właśnie nie na podstawie wiedzy filologicznej, ale powodowany instynktem próbował oddać charakter trzynastozgłoskowca. Taką „instynktownością” mogą posługiwać się jedynie wybitni artyści.

Na koniec kilka refleksji, z którymi mógł się oddalić do domu ten i ów uczestnik tego, bodajże najciekawszego spotkania na tym QE… być może w ogóle ośmiu edycji. Otóż Janusz Gajos (chociaż istotnie młodszy od innych gości Festiwalu – Jerzego Hoffmana i Jerzego Treli) należy do tego samego pokolenia polskiej inteligencji, która budowała swój ogląd świata na literaturze romantycznej i okołoromantyczną. Bo: na konkursy recytatorskie Gajos wybrał (oczywiście!) „Dziady” i (oczywiście) fragmenty „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima; u Dormana recytował „Pana Tadeusza”, pewnie na egzaminy wstępne przygotował też coś bardzo „dusznego”. Na ile ten repertuar (odciśnięty w mentalności) wpływa tu i teraz na ową wiarygodność artystyczną? Skoro pora w XXI wieku na wzorce bardziej… modernistyczne niż romantyczne. Otóż Janusz Gajos, mówiąc o „Panu Tadeuszu” uśmiechał się jakby z dystansem, a i głównie akcentował techniczną stronę tekstu Mickiewicza. A i o tzw. patriotyzmie nie było mowy. A przecież Janusz Gajos stworzył przynajmniej kilka postaci, które jak najbardziej pasują do kategorii „prawdziwego Polaka” – tego naprawdę prawdziwego, takoż z „Żółtego szalika”, ale i wszak z „Zemsty” i bodaj nawet „Dziadów” (oby chociaż z II – „matrixowej” części).

Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym Festiwalu


Czesław Markiewicz
QE
Ostatnia aktualizacja:  18.08.2012
Zobacz również
Solanin: Off ma moc
Transatlantyk wyłoni najlepszego kompozytora
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll