PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  23.07.2012
Optymistycznie przyjęta w poprzedniej relacji teza o większej niż zwykle przystępności tegorocznego konkursu T-Mobile Nowe Horyzonty na razie ląduje w koszu. Być może za kolejne dwa dni będziemy próbować ją, niczym zgniecioną kulkę papieru, wygrzebać, oczyścić i z powrotem komentować – ale na razie Konkurs zdecydowanie skręcił w stronę, którą dobrze (aż za dobrze?) znamy z ubiegłych lat.

Kolejne tytuły pokazywane w ramach głównej rozgrywki z werwą wyzywają zasady klasycznego kina na pojedynek. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie hermetyczny, nieprzystępny sposób, w jaki to robią. Narracja, logika, dostępność płaszczyzny porozumienia między materiałem filmowym a widzem traktowane są po macoszemu. Czy lekceważenie tych, być może anachronicznych, ale też chyba po prostu potrzebnych aspektów filmu jest uzasadnione? Odpowiedź może być jedna, i, niestety, niezbyt odkrywcza: i tak, i nie.


"Donoma", fot. T-Mobile Nowe Horyzonty

"Donoma" Djinna Carrénarda zaczyna się obiecująco. Za niebanalną formą stoi pozornie interesująca treść. Problem klasowych podziałów i społeczne rozwarstwienie to baza dla trzech splecionych ze sobą paryskich historii o pożądaniu. Bohaterką pierwszej jest nauczycielka ucząca hiszpańskiego na kursach wieczorowych dla młodych mężczyzn. Jeden z chłopców, siedemnastoletni Dacio, notorycznie sprawia jej wychowawcze problemy. Atrakcyjna nauczycielka spontanicznie decyduje się ukrócić jego wyskoki, angażując go w erotyczną grę. - Jeśli napiszesz po hiszpańsku, że chcesz się ze mną kochać, to pójdziemy do łóżka - mówi. Niedoświadczony seksualnie chłopak godzi się na jej gierki, pozwala się uwodzić i odpychać. Gra, którą prowadzi nauczycielka i o jakiej opowiada swoim przyjaciółkom, wymyka się jednak spod kontroli, kiedy chłopak autentycznie zjawia się pod jej drzwiami. Wszystko, co zrobi później kobieta i co można było uznawać za perwersyjne zaspokajanie swoich namiętności, znienacka obraca się w filmie Carrénarda w walkę z grzechem i próbę odnalezienia Boga. Wątek religii pojawia się znikąd i przydaje opowieści wielkomiejskiego dramatu.

Nastoletnia Dacia (wokół której koncentruje się druga historia) regularnie chodzi do psychoterapeutki. Przyznaje, że w dzieciństwie słyszała głosy, opowiada o zmaganiu się z chorobą siostry i poszukiwaniu Boga, którego dostrzegła w oczach obcego mężczyzny, modlącego się na stacji metra. Szczytem dziwactwa jest obarczenie jej ciężarem cudownych, boskich stygmatów. Między dwa wspomniane wątki wpleciona jest historia miłosnego związku afrykańskiej sieroty - fotografki a byłym partnerem jednej z przyjaciółek namiętnej nauczycielki. Romansem, który rozgrywa się zupełnej ciszy, bowiem kochankowie postanawiają poznać swoje ciała, przyzwyczajenia, gesty i... do pewnego momentu o niczym nie rozmawiać, bo dyskusje zakochanych są zwykle niemądre. Historie wydają się zaskakujące, zachowanie ich bohaterów może wzbudzać kontrowersje. Reżyserskie, oryginalne ambicje, które przyciągały uwagę na początku, szybko obracają się jednak w kuriozalne koncepty, które nie są ani zabawne, ani inteligentne. Sprawiają raczej, że historie stają się pretensjonalne, a fabularne rozwiązania niewiarygodne.


"Francine", fot. T-Mobile Nowe Horyzonty

"Sentymentalne zwierzę" Wu Quana, to fabularny debiut artysty, który do tej pory zajmował się głównie muzyką. Umiejętność zamknięcia rozciągniętego w czasie utworu w wyrazistych ramach, nadania mu rytmu, ustalenia punktów kulminacyjnych i momentów tkliwego rozluźnienia, czuć w tym filmie bardzo wyraźnie. Dyskutować można natomiast o dojrzałości tego offowego projektu, który w Chinach wyświetlany był na wielkim ekranie ledwie kilka razy i ominął oficjalny system cenzury. To film – masala, gdzie gatunkowe konwencje wykwitają iście wiosenną obfitością, chyba nie do końca zamierzenie. Dramat obyczajowy miesza się z filmem gangsterskim, kontemplacyjny psychologiczny portret  z niezamierzoną groteską. Ukorzenione w kulturowym zapleczu autora, "Sentymentalne zwierzę" nie zawsze jest dla zachodniego widza jasne, a wywiedzione z innej tradycji aktorstwo momentami wydaje się przesadzone, patetyczne i teatralne. Ze względu na bezpośrednie wizualnie sceny uboju zwierząt zmusi wrażliwych widzów, by zasłonili na chwilę oczy. Jednak w tym zrealizowanym z niezwykłym pietyzmem dla obrazu są też momenty czułe – choć nie sentymentalne, jak sugerowałby nie do końca trafnie przetłumaczony tytuł.

Z celem mijają się także twórcy filmu "Francine"Brian M. Cassidy i Melanie Shatzky, starający się stworzyć wielowymiarowy portret dojrzałej kobiety, która opuszcza mury więzienia. Francine wraca w rodzinne strony, otwiera drzwi swojego mieszkania, spaceruje po ulicach miasta, szuka pracy, usiłuje nawiązać przyjaźnie, nieudolnie wplątuje się w romans. W jej życiu dzieje się  bardo dużo, dlatego niezmiernie dziwić może fakt, jak niewiele dramaturgii wpisane jest w tkankę filmu. Melissa Leo - świetna, nominowana do Oscara za rolę w "Królestwie zwierząt" australijska aktorka - ku zaskoczeniu widza nie unosi ciężaru historii. Grana przez nią postać jest nieciekawa, a psychoza, w jaką stopniowo popada, wydaje się wydumana. Świat Francine schizofrenicznie się rozkleja, ale dramat schodzi na drugi plan. Co jest na pierwszym? Szara codzienność, nijaki naturalizm i życie przeżarte przez nudę.


"Francophrenia", fot. T-Mobile Nowe Horyzonty

"Francophrenia" to film na pograniczu performansu i mockumentu z dużą domieszką psychodelii. Sala w trakcie seansu opustoszała mniej więcej w jednej trzeciej, ale ci, którzy zostali, wychodzili zachwyceni. To projekt, w którym znany aktor James Franco łączy siły z  utytułowanym artystą i montażystą Ianem Oldsem. Franco zgodził się wystąpić w odcinku amerykańskiej opery mydlanej „General Hospital”, ale postawił kilka warunków. Miał zagrać artystę - mordercę, a ekipa, złożona z jego znajomych filmowców była obecna na planie przez cały czas, łapiąc na taśmie momenty, które przeznaczone były do emisji – ale i te, których nikt nigdy nie miał zobaczyć. Efekt końcowy, którego doświadcza widz, to szalony utwór, zrealizowany w cieniu odbywających się na terenie Muzeum Sztuki Współczesnej w Los Angeles instalacji - autorski komentarz na temat świata celebrytów, ale też dziwaczna podróż wewnątrz umysłu aktora, pełna wewnętrznych monologów i odautorskich komentarzy. Czy opowieść jest prawdziwa, czy Franco konfabuluje od początku do końca – tego widz nie dowie się nigdy. Ze względu na zaburzona logikę finalnego ekranowego produktu, trudno nazwać „Francophrenię” filmem przystępnym. Jak sama nazwa sugeruje, to dzieło schizofreniczne, które wyzywa widza na pojedynek z własnymi przyzwyczajeniami, poczuciem humoru i stopniem, w jakim jesteśmy w stanie otworzyć głowę podczas półtoragodzinnej wizyty w kinie.


Anna Bielak/Anna Tatarska/relacja z Wrocławia
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  23.07.2012
Zobacz również
Sopot Film Festival 2012 – zakończony!
Dwaj panowie MK i filozofia buntu
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll