Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Serwis Portalfilmowy.pl rozmawia w Karlowych Warach z reżyserem Janem Jakubem Kolskim tuż po premierze jego najnowszego filmu "Zabić Bobra"
Piotr Czerkawski: "Zabić bobra" to kolejny film, który nakręcił pan w Popielawach. Jakie znaczenie miał dla pana wybór akurat tej lokalizacji?
Jan Jakub Kolski: Zupełnie podstawowe. Tak jak bohater mojego filmu, wracam przecież do dziecięcej ojczyzny. Organizm „produkuje” w takich sytuacjach szczególne emocje, które można przetransportować na ekran. Taki powrót daje również szansę skonfrontowania siebie z kiedyś ze sobą z dzisiaj. W tym tkwi naprawdę silny, twórczy potencjał.
Mimo że porusza się pan po dobrze znanych terytoriach, nowy film może zaskoczyć widzów i krytyków, którzy najchętniej wciąż nie wypuszczaliby pana z przysłowiowego „Jańciolandu”. Czy "Zabić bobra" można traktować jako próbę wydostania się z tej szufladki?
Nie robię filmów po to, żeby prowadzić dyskurs z krytykami. Ten poziom istnienia w kinie w ogóle mnie nie interesuje. Poza tym utrzymywanie, że kino, które tworzę nie zmieniało się od czasów „Jańcia Wodnika” jest świadectwem nieporadności intelektualnej. Nie trzeba wielkiej spostrzegawczości, żeby zauważyć, że wyszedłem z „Jańciolandu” i polskiej wsi jakieś 15 lat temu. Zresztą nawet gdy na niej byłem, nie interesowałem się samą wsią, ale traktowałem ją jako element dekoracji, w której umieszczałem na przykład opowieść o miłości. Gdy teraz rozmawiamy, siedzimy przy fontannie i zastanawiam się, czy jeśli ktoś pokazałby ją w kilku filmach, krytycy napisaliby, że tworzy „kino fontannowe”?
Znam takich, którzy byliby do tego zdolni.
Właśnie dlatego ubolewam nad tym, że krytycy filmowi muszą najczęściej wszystko usystematyzować, poddać porównaniu i umocować w jakimś – powiedzmy - precedensie. Brakuje im wiary, że trud twórczy jest trudem swoistym a każdy film zasługuje na to, by na potrzeby jego analizy stworzyć osobny język krytyczny i intelektualny. Mam wielką nadzieję, że każdym swoim kolejnym filmem będę stwarzał zwolennikom płytkiej komparatystyki coraz większe kłopoty.
"Zabić bobra", fot. www.zabicbobra.pl
Na czym mogą one polegać w przypadku "Zabić bobra"?
Lubię obserwować świat i reagować na to, co dzieje się wokół mnie, ale nie na poziomie reakcji publicystycznej. To mnie w ogóle nie zajmuje. Jeśli ktoś zada sobie trud, dostrzeże z pewnością, że reżyser, który zrealizował "Zabić bobra" zyskał nowe doświadczenia i postrzega rzeczywistość zupełnie inaczej niż ten, kto nakręcił na przykład „Jańcia Wodnika”. Jestem pewien, że po nowym filmie narzucony mi wizerunek wrażliwego twardziela i speca od realizmu magicznego okaże się trudny do utrzymania, a porównania do wcześniejszych etapów mojej twórczości nie będą miały specjalnego sensu.
Krytykowana przez pana komparatystyka czasem potrafi jednak umiejscowić film w nowym, zaskakującym kontekście. Po premierze "Zabić bobra" wśród dziennikarzy pojawiły się głosy, że pański film pod pewnymi względami przypomina „Leona zawodowca”.
Takie opinie w zupełności potwierdzają moją diagnozę o cechującej krytyków myślowej schematyczności. Nie rozumiem dlaczego odmawia mi się prawa do własnej wrażliwości i swoistych obserwacji? Deklaruję jasno i wyraźnie, że "Zabić bobra" nie ma nic wspólnego z „Leonem zawodowcem”. Zresztą muszę wypowiadać się w tym stylu nie po raz pierwszy. Wiele lat temu, przy okazji „Jańcia Wodnika” dowiedziałem się, że nawiązywałem do „Nazarina” Luisa Bunuela. Tyle, że ja tamtego filmu nigdy nie widziałem i wcale nie obiecuję, że zobaczę!
Moim zdaniem nie zmienia to jednak faktu, że krytyk– nie odmawiając twórcy oryginalności – ma prawo umiejscowić film w szerszym kontekście interpretacyjnym i odpowiednio go uzasadnić.
Dlaczego jednak mam potem czytać, że czymś się zainspirowałem, do czegoś nawiązałem i coś przetworzyłem, gdy mówimy o moich własnych, oryginalnych obserwacjach? Przyjmijmy po prostu, że istnieją ludzie napięci tą samą cięciwą wrażliwości, którzy w tym samym czasie, niezależnie od siebie, wpadają na podobne pomysły.
Z tak wyrażoną opinią zgadzam się w zupełności. Niemniej jednak kino rzadko kiedy funkcjonuje bez kontekstu społecznego bądź kulturowego.
Najpierw trzeba jednak umieć go dostrzec i odpowiednio wykorzystać. Pamiętam, że część współpracowników przekonywała mnie, że historia opowiadana w "Zabić bobra" wyda się widzom mało wiarygodna. Tymczasem z górą rok po tym jak napisałem scenariusz, w mediach zrobiło się głośno o postaci Włodzimierza N., byłego żołnierza, którego znaleziono w szałasie w Tatrach. W ten sposób moja opowieść uzyskała smutną legitymację w rzeczywistości. Sądzę, że uważny twórca powinien dostrzegać zjawiska wcześniej niż reszta ludzi.
Co ma pan na myśli?
Słyszałem płynące z Gdyni wyrazy uznania dotyczące dwóch filmów opowiadających o polskim antysemityzmie. Opisano ich powstanie jako akt odwagi i bardzo komplementowano. Brawo! Szkoda jednak, że tak mało osób pamięta, że ponad 20 lat temu taki film zrobił już Jan Jakub Kolski. Film nazywał się "Pogrzeb kartofla" i miał premierę w Cannes.
Piotr Czerkawski: "Zabić bobra" to kolejny film, który nakręcił pan w Popielawach. Jakie znaczenie miał dla pana wybór akurat tej lokalizacji?
Jan Jakub Kolski: Zupełnie podstawowe. Tak jak bohater mojego filmu, wracam przecież do dziecięcej ojczyzny. Organizm „produkuje” w takich sytuacjach szczególne emocje, które można przetransportować na ekran. Taki powrót daje również szansę skonfrontowania siebie z kiedyś ze sobą z dzisiaj. W tym tkwi naprawdę silny, twórczy potencjał.
Mimo że porusza się pan po dobrze znanych terytoriach, nowy film może zaskoczyć widzów i krytyków, którzy najchętniej wciąż nie wypuszczaliby pana z przysłowiowego „Jańciolandu”. Czy "Zabić bobra" można traktować jako próbę wydostania się z tej szufladki?
Nie robię filmów po to, żeby prowadzić dyskurs z krytykami. Ten poziom istnienia w kinie w ogóle mnie nie interesuje. Poza tym utrzymywanie, że kino, które tworzę nie zmieniało się od czasów „Jańcia Wodnika” jest świadectwem nieporadności intelektualnej. Nie trzeba wielkiej spostrzegawczości, żeby zauważyć, że wyszedłem z „Jańciolandu” i polskiej wsi jakieś 15 lat temu. Zresztą nawet gdy na niej byłem, nie interesowałem się samą wsią, ale traktowałem ją jako element dekoracji, w której umieszczałem na przykład opowieść o miłości. Gdy teraz rozmawiamy, siedzimy przy fontannie i zastanawiam się, czy jeśli ktoś pokazałby ją w kilku filmach, krytycy napisaliby, że tworzy „kino fontannowe”?
Znam takich, którzy byliby do tego zdolni.
Właśnie dlatego ubolewam nad tym, że krytycy filmowi muszą najczęściej wszystko usystematyzować, poddać porównaniu i umocować w jakimś – powiedzmy - precedensie. Brakuje im wiary, że trud twórczy jest trudem swoistym a każdy film zasługuje na to, by na potrzeby jego analizy stworzyć osobny język krytyczny i intelektualny. Mam wielką nadzieję, że każdym swoim kolejnym filmem będę stwarzał zwolennikom płytkiej komparatystyki coraz większe kłopoty.
"Zabić bobra", fot. www.zabicbobra.pl
Na czym mogą one polegać w przypadku "Zabić bobra"?
Lubię obserwować świat i reagować na to, co dzieje się wokół mnie, ale nie na poziomie reakcji publicystycznej. To mnie w ogóle nie zajmuje. Jeśli ktoś zada sobie trud, dostrzeże z pewnością, że reżyser, który zrealizował "Zabić bobra" zyskał nowe doświadczenia i postrzega rzeczywistość zupełnie inaczej niż ten, kto nakręcił na przykład „Jańcia Wodnika”. Jestem pewien, że po nowym filmie narzucony mi wizerunek wrażliwego twardziela i speca od realizmu magicznego okaże się trudny do utrzymania, a porównania do wcześniejszych etapów mojej twórczości nie będą miały specjalnego sensu.
Krytykowana przez pana komparatystyka czasem potrafi jednak umiejscowić film w nowym, zaskakującym kontekście. Po premierze "Zabić bobra" wśród dziennikarzy pojawiły się głosy, że pański film pod pewnymi względami przypomina „Leona zawodowca”.
Takie opinie w zupełności potwierdzają moją diagnozę o cechującej krytyków myślowej schematyczności. Nie rozumiem dlaczego odmawia mi się prawa do własnej wrażliwości i swoistych obserwacji? Deklaruję jasno i wyraźnie, że "Zabić bobra" nie ma nic wspólnego z „Leonem zawodowcem”. Zresztą muszę wypowiadać się w tym stylu nie po raz pierwszy. Wiele lat temu, przy okazji „Jańcia Wodnika” dowiedziałem się, że nawiązywałem do „Nazarina” Luisa Bunuela. Tyle, że ja tamtego filmu nigdy nie widziałem i wcale nie obiecuję, że zobaczę!
Moim zdaniem nie zmienia to jednak faktu, że krytyk– nie odmawiając twórcy oryginalności – ma prawo umiejscowić film w szerszym kontekście interpretacyjnym i odpowiednio go uzasadnić.
Dlaczego jednak mam potem czytać, że czymś się zainspirowałem, do czegoś nawiązałem i coś przetworzyłem, gdy mówimy o moich własnych, oryginalnych obserwacjach? Przyjmijmy po prostu, że istnieją ludzie napięci tą samą cięciwą wrażliwości, którzy w tym samym czasie, niezależnie od siebie, wpadają na podobne pomysły.
Z tak wyrażoną opinią zgadzam się w zupełności. Niemniej jednak kino rzadko kiedy funkcjonuje bez kontekstu społecznego bądź kulturowego.
Najpierw trzeba jednak umieć go dostrzec i odpowiednio wykorzystać. Pamiętam, że część współpracowników przekonywała mnie, że historia opowiadana w "Zabić bobra" wyda się widzom mało wiarygodna. Tymczasem z górą rok po tym jak napisałem scenariusz, w mediach zrobiło się głośno o postaci Włodzimierza N., byłego żołnierza, którego znaleziono w szałasie w Tatrach. W ten sposób moja opowieść uzyskała smutną legitymację w rzeczywistości. Sądzę, że uważny twórca powinien dostrzegać zjawiska wcześniej niż reszta ludzi.
Co ma pan na myśli?
Słyszałem płynące z Gdyni wyrazy uznania dotyczące dwóch filmów opowiadających o polskim antysemityzmie. Opisano ich powstanie jako akt odwagi i bardzo komplementowano. Brawo! Szkoda jednak, że tak mało osób pamięta, że ponad 20 lat temu taki film zrobił już Jan Jakub Kolski. Film nazywał się "Pogrzeb kartofla" i miał premierę w Cannes.
Zaskakuje mnie, że film reprezentujący nasz kraj w Konkursie Głównym festiwalu w Karlowych Warach nie został wcześniej pokazany w Gdyni…
Sprawa jest bardzo prosta. Mój film nie został do Gdyni zakwalifikowany. Okazał się zbyt słaby w konfrontacji z intelektualną potęgą, estetycznym wyrafinowaniem i warsztatową fachowością pana dyrektora. Jemu zresztą nie chodzi zapewne o sam festiwal, tylko o coś więcej. Stawką jest być może jakość polskiej kinematografii w ogóle. On ją naprawia, a ja mógłbym coś zepsuć.
Piotr Czerkawski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 8.07.2012
W krainie dzieciństwa Kieślowskiego
Lustro Poli Negri
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024