Minifestiwal polskiego kina w Karlowych Warach trwa. 3. lipca miała miejsce międzynarodowa premiera najnowszego filmu Jana Jakuba Kolskiego "Zabić bobra", 4. lipca zobaczymy polsko-czeską koprodukcję "Polski film" w reżyserii Marka Najbrta, która również walczy o Kryształowy Globus w głównym konkursie.
„Zabić bobra" to historia weterana wojennego, agenta do zadań specjalnych w Iraku i Afganistanie, który wraca do miejsca swojego dzieciństwa, na polską wieś, i nie potrafi na nowo odnaleźć się w znajomej rzeczywistości. Jakkolwiek na świecie powstało już mnóstwo filmów na podobny temat, by wymienić „Ptaśka” Alana Parkera czy „Urodzonego 4 lipca”Olivera Stone’a, dla polskiego kina jest to motyw nowy. Wpisując się w reguły gatunku, film Kolskiego nie odkrywa w zasadzie niczego nowego na temat psychiki okaleczonej przez wojenny stres i traumy, ale też nie to wydaje się głównym celem reżysera. "Zabić bobra" to opowieść wielowarstwowa. Na pewno nie mamy tym razem do czynienia z politycznym pamfletem o wymowie pacyfistycznej, w czym specjalizuje się kino hollywoodzkie. Fabuła dla Kolskiego staje się jedynie pretekstem do pokazania stanu umysłu i emocji człowieka, który nie chce już i nie potrafi funkcjonować w zwyczajnym życiu - z dala od wojny i misji.
Kadr z filmu "Zabić bobra", fot. Tramway
Walorem filmu jest sposób, w jaki Kolski przedstawia kwestię nieprzystosowania. Kluczem jest pierwsza kwestia wypowiedziana w filmie przez Eryka Lubosa, grającego głównego bohatera: Cisza mnie wkurwia. Cisza to strach. Dlaczego? Bo najtrudniej jest być ze sobą samym, nie na misji, ale w normalnym życiu, kiedy nic nie może zastąpić adrenaliny, a lęki i koszmarne wspomnienia dopadają ze zdwojoną siłą. Jeśli więc nic się nie dzieje, trzeba sobie stworzyć sztuczną rzeczywistość i poczucie zagrożenia, żeby nie zwariować. Festiwal zbliża się do półmetka, za wcześnie jednak, by mówić o szansach polskich filmów na nagrody. Chociaż na tle tych produkcji z Konkursu Głównego oraz sekcji East of the West, jakie już pokazano, nie mamy się czego wstydzić. W obu sekcjach zaskakuje ilość filmów niedobrych, przegadanych, grafomańskich, wręcz pretensjonalnych i nudnych. Ambicją organizatorów festiwalu w Karlowych Warach jest stworzenie swoistego „salonu odrzuconych” – zaprezentowania filmów, pominiętych przez selekcjonerów innych festiwali. Jednak formuła innych wielkich imprez ciągle ewoluuje, wobec czego wybór pozycji konkursowych staje się coraz trudniejszy, co musi odbić się na programie. Jeszcze kilka lat temu poziom filmów konkursowych był znacznie wyższy.
Międzynarodowa publiczność dobrze przyjęła „Yumę” Piotra Mularuka, a Filip Marczewski cieszy się, że jego „Bez wstydu” spotkał się tu z cieplejszym przyjęciem niż w Gdyni. Z kolei Jan Jakub Kolski na konferencji prasowej nie ukrywał rozczarowania, iż film "Zabić bobra" nie został wybrany do konkursu festiwalu narodowego, ale - jak podkreślił z kurtuazją - Karlowe Wary "mu to zrekompensowały".
Czy polskie kino ma szansę na nagrody? Zapytałam o to Richarda Penę, przewodniczącego jury Konkursu Głównego, a prywatnie miłośnika polskiego kina (był organizatorem kilku znaczących retrospektyw naszych twórców w nowojorskim Lincoln Center). - Polskie kino – odpowiedział – ujmuje mnie równowagą między formą i treścią. Ale to wcale nie znaczy, że jest łatwe w odbiorze, pozbawione tajemnicy i głębi. Zwłaszcza młodzi polscy filmowcy coraz lepiej radzą sobie w świecie. To wynik tego, że potrafią łączyć nowoczesną narrację i atrakcyjność formy z otwieraniem się na nowe tematy, które mogą zainteresować międzynarodową publiczność”.
.