Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Tytuł filmu Anga Lee jak ulał pasował do tegorocznej 5. edycji przeglądu O miłości między innymi – oryginalnemu na skalę kraju przedsięwzięciu krakowskiego Kina Pod Baranami.
W trakcie tygodnia z obrazami podejmującymi tematykę LGBT (skrótowiec odnoszący się do Lesbijek, Gejów, osób Biseksualnych oraz osób Transgenderycznych jako do całości) widzowie mieli okazją zobaczyć najnowsze trendy w kinie o mniejszościach seksualnych, a także cofnąć się w czasie i przyjrzeć się temu zjawisku w filmie z dwudziestolecia międzywojennego. Na koniec organizatorzy zaproponowali dokument „Chłopcy z dworca Zoo” poświęcony żyjącym z prostytucji mieszkańcom Berlina Zachodniego.
"Nieobecny", fot. Kino Pod Baranami
W tym roku głównym tematem przeglądu stała się dziecięca seksualność. Twórcy takich filmów jak „Morze północne, Texas” czy "Nieobecny" zastanawiali się, kiedy w człowieku rodzi się seksualna świadomość i czy jest mu ona w stanie posłużyć jako narzędzie sprawowania władzy. Problem, który na przełomie lat 40. i 50. poruszył już Vladimir Nabokov w wybitnej powieści „Lolita”, nurtuje współczesnych twórców, którzy jednak boją się przekroczyć pewne granice i narzucają sobie autocenzurę.
Marco Berger, laureat ubiegłorocznej Teddy Award na Berlinale, tworząc scenariusz „Nieobecnego” założył sobie, że głównym bohaterem opowieści będzie dwunastolatek, który podkochuje się w swoim trenerze pływania – trzydziestoparoletnim Adonisie. Obawa przed negatywnym wydźwiękiem filmu i oskarżeniem o pedofilię spowodowała, że twórca postarzał o kilka lat swojego bohatera. Adonis, który na potrzeby castingów został zdefiniowany jako niebieskooki blondyn o wyrzeźbionej na basenie sylwetce, został zaś zamieniony na łysiejącego mężczyznę z brzuszkiem o fizjonomii Carlosa Echevarri. Zadecydował o tym przypadek. Popularny w Argentynie aktor zadzwonił do reżysera zainteresowany jego projektem i od razu dostał angaż. Filmowi wyszło to na dobre, bowiem trener, którym interesuje się jego uczeń, w niczym nie przypomina homoseksualisty. Jest raczej gaucho, układającym sobie życie z kobietą u boku. Tymczasem Martin podskórnie wyczuwa, że nauczyciel może mieć podobne do niego skłonności, ukryte pod maską kultury. Jednym z wniosków płynących z ich dziwnej gry jest kwestia refleksyjności seksualności. Berger skoncentrował uwagę widzów na tym, kiedy zastanawiamy się nad czyjąś orientacją. Z filmu jasno wynika, że ma to miejsce jedynie wtedy, kiedy ktoś gestem czy słowem wzbudzi podejrzenie o homoseksualizm. Pozostałe osoby z założenia traktujemy jako heteroseksualne, nie poświęcając ich seksualności żadnej niemal refleksji.
W odróżnieniu od Marco Bergera Belg Bavo Defurne uczynił bohaterem swojego pełnometrażowego debiutu "Morze Północne, Texas" dziesięciolatka. Chłopiec w niczym jednak nie przypomina swoich rówieśników. Czas spędza na kolekcjonowaniu przedmiotów, które w wyraźny sposób kojarzą mu się z seksualną przyjemnością.
"Morze Północne, Texas" fot. Kino Pod Baranami
Poznajemy go, kiedy w pokoju matki przebiera się w jej stroje. Rodzicielka nic sobie z tego nie robi. Pim mimo młodego wieku wykazuje się świadomością istnienia swojej seksualności, a także orientacji. Jest zakochany w przyjacielu – kilka lat starszym Gino, który początkowo odwzajemnia zainteresowanie młodszego kolegi. Reżyser w niezwykle estetyczny sposób obrazuje ich relacje i portretuje samych bohaterów. Wykorzystuje każdy możliwy sposób do podkreślenia seksualności chłopców: młodzi aktorzy noszą idealnie dopasowane spodnie, które uwypuklają ich pośladki, koszulki w serek, spod których wystaje fetyszyzowana przez kamerę klatka piersiowa (dobitnie udaje się to reżyserowi w scenach, kiedy Pim myje swoje ciało gąbką – poprzez zwolnione ruchy i aktorskie pozy wcielającego się w niego Jellego Florizoone'a, na co dzień tancerza, Defurne'owi udaje się osiągnąć efekt porównywalny do tego, jaki Leni Riefenstahl osiągnęła w „Olimpiadzie”, w której dzięki specyficznym ustawieniom kamery sportowcy wyglądają jak antyczne posągi), zaś sceny seksu między nimi nie mają w sobie nic z wulgarności ani naturalizmu – są czystym, niemal duchowym aktem. Największą siłą filmu Defurne'a jest umiejętne umieszczenie go na granicy przyzwoitości. Estetyzacja awansów chłopców w żaden sposób nie wywołuje negatywnych konotacji z pedofilią czy dziecięcą pornografią. Młodzi bohaterowie noszą w sobie bowiem pokłady życiowego doświadczenia charakterystyczne dla osób w podeszłym wieku. Zasługa w tym koncepcji pisarza André Sollie'a, którego książka posłużyła za kanwę scenariusza. Pisarz zawarł w niej maksymę św. Augustyna, mówiącą, że młodość byłaby idealna, gdyby przydarzała się pod koniec życia. Bohaterów autobiograficznego poniekąd utworu obdarzył doświadczeniem staruszka, jednocześnie wyposażając ich w dziecięcą wrażliwość i emocjonalność. Efekt tego zabiegu zachwyca od strony formalnej, pozostawia jednak sporo do życzenia pod kątem fabularnym. Irytuje zwłaszcza naiwne zakończenie, które spycha dramaturgię na mielizny.
Obraz Thoma Fitzgeralda „Cloudburst” to opowieść o dwóch kobietach, które są ze sobą 31 lat, posłużyła mu do pokazania kolejnych różnic między Stanami Zjednoczonymi a Kanadą oraz była (kolejnym) głosem „walczącego katolika”, jak nazywa siebie reżyser, w sprawie otwarcia się religii na wyznawców, których dyskryminuje. Fitzgerald młodość spędził w Stanach Zjednoczonych. W czasie studiów pojechał na wymianę do Kanady, który to kraj zafascynował go na tyle, że postanowił w nim zamieszkać. W swoich kolejnych dziełach reżyser przemyca elementy krytyki wobec ojczyzny i katolickiej religii. W „Cloudburst” ta skupia się na możliwości zawierania małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci. Kochające się kobiety nie mogą sformalizować swojego związku w Stanach Zjednoczonych (na terenie tego kraju jest to możliwe zaledwie w siedmiu stanach, 28 wprowadziło poprawkę do konstytucji zakazującą zawierania małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci), więc wyruszają w podróż do Kanady, w której jest to legalne od 2005 roku. Reżysera interesuje nie tyle prawny aspekt małżeństwa, co jego skutki – realną wartością małżeństwa stanie się bowiem rodzina. Film, mimo że dotyka poważnych problemów, operuje komediowym językiem, kreśląc prostą historię, wpisaną w konwencję kina drogi. Wcielająca się w jedną z głównych ról Olympia Dukakis gra tutaj żywotną staruszkę, która mimo podeszłego wieku dyryguje przedsięwzięciem i do jego powodzenia nie waha się przekroczyć granic prawa ani przyzwoitości. Aktorka po przeczytaniu scenariusza miała powiedzieć, że w końcu nie będzie musiała grać, bo wreszcie ktoś napisał rolę zgodną z jej codziennym wizerunkiem.
"La Mission", fot. Kino Pod Baranami"
Najważniejszym wydarzeniem przeglądu była projekcje niemego filmu „Płeć w łańcuchach” Wilhelma Dieterlego z muzyką na żywo w wykonaniu dja Edee Dee. Film jest jednym z najgłośniejszych przedstawicieli sittenfilm - tak zwanych „filmów o edukacji seksualnej”. Opowieść o przypadkowym morderstwie, które rozdziela młode małżeństwo na trzy lata, krytykowała warunki więzień w Republice Weimarskiej. Wątek homoerotyczny, który się w niej pojawia, czyni nieszczęśliwymi trzy osoby: partnerów, pomiędzy którymi w więzieniu zrodziło się uczucie, oraz żonę jednego z nich, dla której trzy lata okazały się zbyt długim okresem do wytrwania w celibacie. Zgodnie z założeniami sittenfilm dramatyczny finał historii w jednoznaczny sposób wyrażał poglądy twórcy i krytykę nieporadności państwowych instytucji w zwalczaniu najważniejszych problemów społecznych.
Film dokumentalny reprezentował obraz Rosy von Praunheima, którego twórczość znana jest uczestnikom poprzednich edycji przeglądu – na jednej z nich pokazano jego słynną trylogię o AIDS. Tym razem Łotysz poświęcił swój film berlińskiemu dworcowi Zoo, spopularyzowanemu za sprawą książki „My, dzieci z dworca zoo” i filmu Urlicha Edela będącego jej adaptacją oraz piosenki zespołu U2 „Zoo Station”. Reżyser zarejestrował rozmowy z mężczyznami, którzy w młodości prostytuowali się na tyłach dworca albo robią to nadal. „Musisz mieć dużego kutasa albo ładny tyłek” - słyszymy odpowiedź jednego z bohaterów na pytanie o to, co warunkuje powodzenie w tej „branży”. Von Praunheim ani nie lituje się nad swoimi bohaterami, ani ich nie potępia. Wydobywa przed kamerami pełne brutalizmu doświadczenia z ich „kariery”, ale też pozwala opowiedzieć o chwilach szczęścia, płynących z wykonywanego „zawodu”. Wypowiedzi prostytuujących się mężczyzn zestawia z tym, co mówią osoby korzystające z ich usług. Powstaje z tego niepokojący obraz rynku, który wytworzył się i reguluje się sam, bez nadzoru państwa czy poszczególnych służb. Większość chłopców zaczynała pracować na dworcu w wieku zaledwie ośmiu czy dziewięciu lat. Szok, jaki płynął z uświadomienia sobie, jak wielką bronią jest ich seksualność, powodował, że korzystali z niej ochoczo. Teraz są dojrzałymi mężczyznami, z których spora część ma już żonę i dzieci. Nie rezygnują z prostytucji. Rodziny wiedzą o ich sposobie na pozyskiwanie pieniędzy, państwo także. Jednak nikt poza reżyserem i grupą skupionych na pomocy tego typu osobom zapaleńców nie wydaje się zainteresowany konsekwencjami takiego trybu życia.
Organizatorom 5. edycji festiwalu O miłości między innymi po raz kolejny udało się wybrać filmy, które dotykają tematyki LGBT w sposób nieoczywisty. Coraz rzadziej w tego typu obrazach pojawia się problem emancypacji (w tym roku była to domena amerykańskiego „La Mission” Petera Bratta, w którym problem był szerszy – emancypował się bowiem latynoamerykański homoseksualista), a częściej wątek LGBT służy nakreśleniu szerszego problemu. Taka też wydaje się inicjatywa organizatorów, którzy nie potrzebują już propagować filmów o tematyce LGBT, w czym zresztą wyręczyła ich znakomita firma dystrybucyjna Tongariro i wypożyczalnia internetowa OutFilm, ale zachęcać za ich pomocą do rozmowy i dyskusji na tematy w nich poruszone. Wszystko idzie więc w dobrym kierunku. Pozostaje trzymać kciuki, aby organizatorom nie brakło chęci, a co najważniejsze – funduszy na kolejne edycje przeglądu.
Organizatorami przeglądu są Kino Pod Baranami i Goethe-Institut w Krakowie.
W trakcie tygodnia z obrazami podejmującymi tematykę LGBT (skrótowiec odnoszący się do Lesbijek, Gejów, osób Biseksualnych oraz osób Transgenderycznych jako do całości) widzowie mieli okazją zobaczyć najnowsze trendy w kinie o mniejszościach seksualnych, a także cofnąć się w czasie i przyjrzeć się temu zjawisku w filmie z dwudziestolecia międzywojennego. Na koniec organizatorzy zaproponowali dokument „Chłopcy z dworca Zoo” poświęcony żyjącym z prostytucji mieszkańcom Berlina Zachodniego.
"Nieobecny", fot. Kino Pod Baranami
W tym roku głównym tematem przeglądu stała się dziecięca seksualność. Twórcy takich filmów jak „Morze północne, Texas” czy "Nieobecny" zastanawiali się, kiedy w człowieku rodzi się seksualna świadomość i czy jest mu ona w stanie posłużyć jako narzędzie sprawowania władzy. Problem, który na przełomie lat 40. i 50. poruszył już Vladimir Nabokov w wybitnej powieści „Lolita”, nurtuje współczesnych twórców, którzy jednak boją się przekroczyć pewne granice i narzucają sobie autocenzurę.
Marco Berger, laureat ubiegłorocznej Teddy Award na Berlinale, tworząc scenariusz „Nieobecnego” założył sobie, że głównym bohaterem opowieści będzie dwunastolatek, który podkochuje się w swoim trenerze pływania – trzydziestoparoletnim Adonisie. Obawa przed negatywnym wydźwiękiem filmu i oskarżeniem o pedofilię spowodowała, że twórca postarzał o kilka lat swojego bohatera. Adonis, który na potrzeby castingów został zdefiniowany jako niebieskooki blondyn o wyrzeźbionej na basenie sylwetce, został zaś zamieniony na łysiejącego mężczyznę z brzuszkiem o fizjonomii Carlosa Echevarri. Zadecydował o tym przypadek. Popularny w Argentynie aktor zadzwonił do reżysera zainteresowany jego projektem i od razu dostał angaż. Filmowi wyszło to na dobre, bowiem trener, którym interesuje się jego uczeń, w niczym nie przypomina homoseksualisty. Jest raczej gaucho, układającym sobie życie z kobietą u boku. Tymczasem Martin podskórnie wyczuwa, że nauczyciel może mieć podobne do niego skłonności, ukryte pod maską kultury. Jednym z wniosków płynących z ich dziwnej gry jest kwestia refleksyjności seksualności. Berger skoncentrował uwagę widzów na tym, kiedy zastanawiamy się nad czyjąś orientacją. Z filmu jasno wynika, że ma to miejsce jedynie wtedy, kiedy ktoś gestem czy słowem wzbudzi podejrzenie o homoseksualizm. Pozostałe osoby z założenia traktujemy jako heteroseksualne, nie poświęcając ich seksualności żadnej niemal refleksji.
W odróżnieniu od Marco Bergera Belg Bavo Defurne uczynił bohaterem swojego pełnometrażowego debiutu "Morze Północne, Texas" dziesięciolatka. Chłopiec w niczym jednak nie przypomina swoich rówieśników. Czas spędza na kolekcjonowaniu przedmiotów, które w wyraźny sposób kojarzą mu się z seksualną przyjemnością.
"Morze Północne, Texas" fot. Kino Pod Baranami
Poznajemy go, kiedy w pokoju matki przebiera się w jej stroje. Rodzicielka nic sobie z tego nie robi. Pim mimo młodego wieku wykazuje się świadomością istnienia swojej seksualności, a także orientacji. Jest zakochany w przyjacielu – kilka lat starszym Gino, który początkowo odwzajemnia zainteresowanie młodszego kolegi. Reżyser w niezwykle estetyczny sposób obrazuje ich relacje i portretuje samych bohaterów. Wykorzystuje każdy możliwy sposób do podkreślenia seksualności chłopców: młodzi aktorzy noszą idealnie dopasowane spodnie, które uwypuklają ich pośladki, koszulki w serek, spod których wystaje fetyszyzowana przez kamerę klatka piersiowa (dobitnie udaje się to reżyserowi w scenach, kiedy Pim myje swoje ciało gąbką – poprzez zwolnione ruchy i aktorskie pozy wcielającego się w niego Jellego Florizoone'a, na co dzień tancerza, Defurne'owi udaje się osiągnąć efekt porównywalny do tego, jaki Leni Riefenstahl osiągnęła w „Olimpiadzie”, w której dzięki specyficznym ustawieniom kamery sportowcy wyglądają jak antyczne posągi), zaś sceny seksu między nimi nie mają w sobie nic z wulgarności ani naturalizmu – są czystym, niemal duchowym aktem. Największą siłą filmu Defurne'a jest umiejętne umieszczenie go na granicy przyzwoitości. Estetyzacja awansów chłopców w żaden sposób nie wywołuje negatywnych konotacji z pedofilią czy dziecięcą pornografią. Młodzi bohaterowie noszą w sobie bowiem pokłady życiowego doświadczenia charakterystyczne dla osób w podeszłym wieku. Zasługa w tym koncepcji pisarza André Sollie'a, którego książka posłużyła za kanwę scenariusza. Pisarz zawarł w niej maksymę św. Augustyna, mówiącą, że młodość byłaby idealna, gdyby przydarzała się pod koniec życia. Bohaterów autobiograficznego poniekąd utworu obdarzył doświadczeniem staruszka, jednocześnie wyposażając ich w dziecięcą wrażliwość i emocjonalność. Efekt tego zabiegu zachwyca od strony formalnej, pozostawia jednak sporo do życzenia pod kątem fabularnym. Irytuje zwłaszcza naiwne zakończenie, które spycha dramaturgię na mielizny.
Obraz Thoma Fitzgeralda „Cloudburst” to opowieść o dwóch kobietach, które są ze sobą 31 lat, posłużyła mu do pokazania kolejnych różnic między Stanami Zjednoczonymi a Kanadą oraz była (kolejnym) głosem „walczącego katolika”, jak nazywa siebie reżyser, w sprawie otwarcia się religii na wyznawców, których dyskryminuje. Fitzgerald młodość spędził w Stanach Zjednoczonych. W czasie studiów pojechał na wymianę do Kanady, który to kraj zafascynował go na tyle, że postanowił w nim zamieszkać. W swoich kolejnych dziełach reżyser przemyca elementy krytyki wobec ojczyzny i katolickiej religii. W „Cloudburst” ta skupia się na możliwości zawierania małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci. Kochające się kobiety nie mogą sformalizować swojego związku w Stanach Zjednoczonych (na terenie tego kraju jest to możliwe zaledwie w siedmiu stanach, 28 wprowadziło poprawkę do konstytucji zakazującą zawierania małżeństw pomiędzy osobami tej samej płci), więc wyruszają w podróż do Kanady, w której jest to legalne od 2005 roku. Reżysera interesuje nie tyle prawny aspekt małżeństwa, co jego skutki – realną wartością małżeństwa stanie się bowiem rodzina. Film, mimo że dotyka poważnych problemów, operuje komediowym językiem, kreśląc prostą historię, wpisaną w konwencję kina drogi. Wcielająca się w jedną z głównych ról Olympia Dukakis gra tutaj żywotną staruszkę, która mimo podeszłego wieku dyryguje przedsięwzięciem i do jego powodzenia nie waha się przekroczyć granic prawa ani przyzwoitości. Aktorka po przeczytaniu scenariusza miała powiedzieć, że w końcu nie będzie musiała grać, bo wreszcie ktoś napisał rolę zgodną z jej codziennym wizerunkiem.
"La Mission", fot. Kino Pod Baranami"
Najważniejszym wydarzeniem przeglądu była projekcje niemego filmu „Płeć w łańcuchach” Wilhelma Dieterlego z muzyką na żywo w wykonaniu dja Edee Dee. Film jest jednym z najgłośniejszych przedstawicieli sittenfilm - tak zwanych „filmów o edukacji seksualnej”. Opowieść o przypadkowym morderstwie, które rozdziela młode małżeństwo na trzy lata, krytykowała warunki więzień w Republice Weimarskiej. Wątek homoerotyczny, który się w niej pojawia, czyni nieszczęśliwymi trzy osoby: partnerów, pomiędzy którymi w więzieniu zrodziło się uczucie, oraz żonę jednego z nich, dla której trzy lata okazały się zbyt długim okresem do wytrwania w celibacie. Zgodnie z założeniami sittenfilm dramatyczny finał historii w jednoznaczny sposób wyrażał poglądy twórcy i krytykę nieporadności państwowych instytucji w zwalczaniu najważniejszych problemów społecznych.
Film dokumentalny reprezentował obraz Rosy von Praunheima, którego twórczość znana jest uczestnikom poprzednich edycji przeglądu – na jednej z nich pokazano jego słynną trylogię o AIDS. Tym razem Łotysz poświęcił swój film berlińskiemu dworcowi Zoo, spopularyzowanemu za sprawą książki „My, dzieci z dworca zoo” i filmu Urlicha Edela będącego jej adaptacją oraz piosenki zespołu U2 „Zoo Station”. Reżyser zarejestrował rozmowy z mężczyznami, którzy w młodości prostytuowali się na tyłach dworca albo robią to nadal. „Musisz mieć dużego kutasa albo ładny tyłek” - słyszymy odpowiedź jednego z bohaterów na pytanie o to, co warunkuje powodzenie w tej „branży”. Von Praunheim ani nie lituje się nad swoimi bohaterami, ani ich nie potępia. Wydobywa przed kamerami pełne brutalizmu doświadczenia z ich „kariery”, ale też pozwala opowiedzieć o chwilach szczęścia, płynących z wykonywanego „zawodu”. Wypowiedzi prostytuujących się mężczyzn zestawia z tym, co mówią osoby korzystające z ich usług. Powstaje z tego niepokojący obraz rynku, który wytworzył się i reguluje się sam, bez nadzoru państwa czy poszczególnych służb. Większość chłopców zaczynała pracować na dworcu w wieku zaledwie ośmiu czy dziewięciu lat. Szok, jaki płynął z uświadomienia sobie, jak wielką bronią jest ich seksualność, powodował, że korzystali z niej ochoczo. Teraz są dojrzałymi mężczyznami, z których spora część ma już żonę i dzieci. Nie rezygnują z prostytucji. Rodziny wiedzą o ich sposobie na pozyskiwanie pieniędzy, państwo także. Jednak nikt poza reżyserem i grupą skupionych na pomocy tego typu osobom zapaleńców nie wydaje się zainteresowany konsekwencjami takiego trybu życia.
Organizatorom 5. edycji festiwalu O miłości między innymi po raz kolejny udało się wybrać filmy, które dotykają tematyki LGBT w sposób nieoczywisty. Coraz rzadziej w tego typu obrazach pojawia się problem emancypacji (w tym roku była to domena amerykańskiego „La Mission” Petera Bratta, w którym problem był szerszy – emancypował się bowiem latynoamerykański homoseksualista), a częściej wątek LGBT służy nakreśleniu szerszego problemu. Taka też wydaje się inicjatywa organizatorów, którzy nie potrzebują już propagować filmów o tematyce LGBT, w czym zresztą wyręczyła ich znakomita firma dystrybucyjna Tongariro i wypożyczalnia internetowa OutFilm, ale zachęcać za ich pomocą do rozmowy i dyskusji na tematy w nich poruszone. Wszystko idzie więc w dobrym kierunku. Pozostaje trzymać kciuki, aby organizatorom nie brakło chęci, a co najważniejsze – funduszy na kolejne edycje przeglądu.
Organizatorami przeglądu są Kino Pod Baranami i Goethe-Institut w Krakowie.
Artur Zaborski
korespondencja z Krakowa/portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 17.07.2012
Cannes 2012. Proste historie, zakulisowe skandale?
Krakowski Festiwal Filmowy: retrospektywa Třeštíkovej
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024