PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Początek pasma sukcesów tej kinematografii miał miejsce, Złotą Palmę na festiwalu w Cannes  otrzymał Cristian Mungiu za "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", a wyróżnienie w sekcji Un Certain Regard Cristian Nemescu za "California Dreamin’". Oba filmy najgorętszej europejskiej kinematografii zobaczycie w sekcji Na horyzoncie: Rumunia podczas festiwalu w Gdyni

Co sprawia, że rumuńskie kino, niepozorne i operujące skromnymi środkami od dekady jest festiwalowym fenomenem, zdobywając uznanie na całym świecie? Źródłem zmian jest nowe pokolenie reżyserów wykształconych w demokratycznej Rumunii lub za granicami kraju, którzy odważnie spoglądają na otaczającą ich rzeczywistość. Chętnie opowiadają o tym, co jest im najbliższe i czynią to z godną podziwu, nierzadko również bolesną, szczerością. Właśnie osobista perspektywa najbardziej tych twórców łączy i wyznacza granice ich artystycznej wrażliwości. W swoich filmach często powracają do komunistycznej przeszłości kraju, Rumunii z czasów swojego dzieciństwa, której obraz nie otrzymuje jednak posmaku nostalgii. Taki powrót do lat 80. Zaproponował właśnie Mungiu w nagrodzonym Złotą Palmą obrazie „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni”. Jego film to podróż w sam środek mrocznych czasów Nicolae Ceauşescu, który wywołuje niezwykłe poczucie bliskości z bohaterkami oraz żal, że są one skazane na tkwienie w straszliwym reżimie. Tym, co łączy rumuńskich filmowców, jest przywiązanie do szczegółu, uporczywe dążenie, aby pokazać dokładnie przeszłość tak jak ją zapamiętali. Decydującą formułę ich opowieści stanowi więc mikronarracja, spoglądanie na ludzkie losy z poziomu detalu. Skupienie na szczegółach dotyczy nie tylko portretów przeszłości, ale też sposobu opisania czasu teraźniejszego. Tak jest choćby w „Pikniku” - miłosnej psychodramie Adriana Sitaru, w którym każdy gest i słowo kochanków zostają rozłożone na części pierwsze, niosąc istotne znaczenie. Cristi Puiu („Śmierć pana Lăzărescu”) wyznał kiedyś, że stara się, aby jego filmy były zapiskami z codzienności, możliwie najbardziej uczciwymi i wiernymi. To zasada porządkująca myślenie o kinie także innych rumuńskich autorów.

 
Rumuńskie kino czekało na przełom od dawna, bo przez lata kinematografia ta nie miał okazji rozwinąć skrzydeł, znikając w cieniu sąsiednich – węgierskiej i jugosłowiańskiej. Ostatnie lata świetności przeżywała w latach 60. i 70. za sprawą takich filmowców jak Virgil Calotescu, Mircea Mureşan, Liviu Ciulei, a przede wszystkim Lucian Pintilie. Ten ostatni reżyser zadebiutował w 1965 roku kameralną historią „Niedziela o szóstej”, wyrastającą z inspiracji nowofalową twórczością Alaina Resnais. Trzy lata później nakręcił głośną „Rekonstrukcję”, przewrotnie krytykującą rządy Ceauşescu, za co wkrótce po premierze w 1970 roku zdjęto film z afisza. Pintilie stał się twórcą zakazanym i w połowie lat 70. postanowił opuścić ojczyznę i zamieszkał we Francji. Jego kino, rozpięte stylistycznie między realizmem („Pawilon nr 6”) i groteską („Dąb”), nawiązujące do rodzimej historii i niezmiennie powracające do tematu wpływu polityki na życie zwykłych jednostek, długo stanowiło wizytówkę rumuńskiego kina na świecie.
W tym samym czasie kinematografia jego kraju tonęła w marazmie. Podczas gdy w innych państwach byłego bloku komunistycznego lata 80. przyniosły falę powolnej odwilży, tu reżim tężał, skutecznie uniemożliwiając rozwój życia artystycznego. Wkrótce po krwawej rewolucji 1989 roku władza trafiła w ręce Iona Iliescu, pod którego rządami kraj tkwił w zawieszeniu między obaloną dyktaturą i demokracją. Podobna niestabilność charakteryzowała rumuńskie kino. Choć w latach 90. zadebiutowało paru ważnych twórców, takich jak Nae Caranfil i Sinişa Dragin, cieszących się uznaniem i powoli wyprowadzających tę kinematografię z niebytu, to wciąż brakowało energii, istotnego impulsu do zmian.


 
"4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", fot. materiały prasowe

Nowy wiek przyniósł nieoczekiwaną rewolucję. Zwiastuny zmian pojawiły się już w 2001 roku, gdy do canneńskiej sekcji Quinzaine des Réalisateurs trafił krótkometrażowy debiut Cristiego Puiu „Towar i pieniądze”. Trzy lata później kolejny krótki film „Papierosy i kawa” przyniósł mu Złotego Niedźwiedzia, a w 2005 roku międzynarodowe uznanie zdobył już jego pełnometrażowy debiut, czyli „Śmierć pana Lăzărescu”. Film Puiu wygrał sekcję Un Certain Regard i został wyróżniony na kilku innych festiwalach (choćby w Bratysławie, Chicago, Kopenhadze oraz Los Angeles). Ten minimalistyczny dramat zdradzał niebywałą dojrzałość warsztatu i wrażliwość na najdrobniejsze szczegóły rzeczywistości, rejestrowanej przez niemal statyczną kamerę. Podobne zakorzenienie w realizmie charakteryzuje styl drugiego pioniera nowego kina rumuńskiego, Cristiana Mungiu, który zadebiutował w 2002 roku nowelowym „Zachodem”, ironicznym portretem społeczeństwa w stadium politycznej transformacji. Film odniósł nie tylko artystyczny, ale i komercyjny sukces – w ciągu pierwszego miesiąca dystrybucji przyciągnął do kin 350 tysięcy widzów, stając się jednym z najpopularniejszych rodzimych tytułów dekady. Był to istotny znak, że sami Rumuni uwierzyli w swoje kino i dali mu szansę, odnajdując w nim nierzadko portrety samych siebie. Przypadek ten znalazł też potwierdzenie w kolejnych latach - produkcje rumuńskie są równie chętnie oglądane nie tylko za granicą, lecz także w samej ojczyźnie filmowców.

W tym samym czasie co Mungiu zadebiutował też inny obiecujący twórca, Radu Muntean, który nakręcił „Furię”, angażując do głównej roli przyszłą gwiazdę nurtu, Dragoşa Bucura. W 2006 roku aktor zagrał w jego następnym filmie, „Papier będzie niebieski” – obrazie jednej z rewolucyjnych grudniowych nocy 1989 roku. Kolejne filmy Munteana - kameralne dramaty: „Boogie” i pokazywany także w polskich kinach „Wtorek, po Świętach” – potwierdziły jego reżyserską klasę. Innym objawieniem okazał się Corneliu Porumboiu, reżyser groteskowego „12:08 na wschód od Bukaresztu”, który szczególne uznanie zdobył dzięki kolejnemu filmowi, dramatowi „Policjant, przymiotnik", nagrodzonym w canneńskiej sekcji Un Certain Regard w 2009 roku. Poza nimi serca publiczności podbijają kolejni autorzy, jak Radu Jude („Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie"), Napoleon Helmis („Włoszki”) czy Florin Şerban („Jeśli chcę gwizdać, to gwiżdżę”), laureat Srebrnego Niedźwiedzia i nagrody im. Alfreda Bauera na festiwalu w Berlinie w 2010 roku.

 

"Jeśli chce gwizdać, gwiżdżę", fot. materiały prasowe

Najważniejszym symbolem odrodzenia rumuńskiego kina, zwiastującym zarazem jego następne sukcesy, stały się nagrody w Cannes dla Nemescu i Mungiu. Karierę tego pierwszego przerwała nagła śmierć – miesiąc po zakończeniu zdjęć do "California Dreamin’", reżyser zginął w wypadku samochodowym. Z kolei Mungiu szybko stał się nie tylko najbardziej znanym filmowcem ze swojego kraju, ale i patronem całej generacji. Realizuje kolejne własne projekty - jego najnowszy film „After the hills” trafił do konkursu głównego na nadchodzącym festiwalu w Cannes - pracuje też jako scenarzysta i producent wspierający młodszych twórców.
Bo co istotne rumuńscy reżyserzy biorą odpowiedzialność za swoje dzieła także jako scenarzyści i producenci. Źródeł rozkwitu trudno bowiem szukać w systemie produkcyjnym, który nie sprzyja debiutantom – w kraju wciąż brakuje instytucji oferujących wsparcie dla filmowych przedsięwzięć, więc wielu twórców finansuje produkcje z własnych pieniędzy. Powodem zmian nie jest też częstotliwość powstawania filmów – liczba rodzimych produkcji jest skromna i nie wykracza ponad kilkanaście tytułów rocznie. Kluczem do sukcesu jest za to promocja zagraniczna rumuńskich filmów, które regularnie trafiają na duże, międzynarodowe festiwale. Niektórzy reżyserzy, tacy jak Mungiu, Puiu i Muntean, angażują się w programy koprodukcji prowadzone przy festiwalach filmowych w Cannes i Rotterdamie, nawiązując też kontakty z zachodnimi dystrybutorami, dzięki czemu ich produkcje trafiają na ekrany zagranicznych kin. Pomimo wspólnych metod działania, nie zrzeszają się w stowarzyszeniach i nie sygnują manifestów, odrzucając przypisywane im często miano twórców Nowej Fali. „W kinie najważniejszy jest nie reżyser, lecz publiczność. Tylko o niej warto myśleć pracując nad filmem” – powiedział Mungiu wkrótce po zwycięstwie w Cannes.

Magdalena Bartczak
Ostatnia aktualizacja:  20.06.2012
Zobacz również
Festiwal w Gdyni: Bliscy nieznajomi
"Jesteś Bogiem". Pierwsze fotosy z filmu o Paktofonice
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll