- Wstała młodsza kobieta i powiedziała, że cieszy się z projekcji „Kreta”. Ale muszę zrozumieć agresywną reakcję innych, bo jesteśmy w stolicy kraju, gdzie każdy donosił. Mój film dla części Rosjan okazuje się niewygodny i bolesny – mówi Rafael Lewandowski, reżyser „Kreta” w rozmowie z Rafałem Kotomskim popokazie filmu na festiwalu „Wisła” w Moskwie.
Rafał Kotomski: Trzydzieści lat temu trafił Pan do Moskwy. Proszę powiedzieć, jak do tego doszło?
Rafael Lewandowski: Niewiele pamiętam z tamtego pobytu. Miałem zaledwie trzynaście lat, przyjechałem na wycieczkę razem z innymi dziećmi z Francji. Wszystko odbywało się oficjalnie, pod nadzorem. Po przylocie do Kijowa grupa dzieci z polskim pochodzeniem została odstawiona na bok i drobiazgowo sprawdzona. A przecież mieliśmy zaledwie po 12 – 13 lat! Z Moskwy, gdzie potem pojechaliśmy na parę dni, przypominam sobie Kreml i metro, w którym na język francuski nieprzyjaźnie reagowały starsze kobiety. Zatrzymaliśmy się w ogromnym hotelu, gdzie na każdym piętrze była potężna pani nazywana „etażną”. W tamtym czasie mieszkałem w Reims, gdzie w gimnazjum nie można było uczyć się polskiego jako pierwszego języka. To było możliwe tylko w Paryżu czy Lille z dużym skupiskiem Polonii. Mój ojciec, który był Polakiem (mama jest Francuzką) stwierdził w 1980 roku, że najlepiej jak zacznę uczyć się rosyjskiego. Będę miał kontakt z gramatyką i kulturą słowiańską, a oprócz tego zbliżę się do języka polskiego.
Rafael Lewandowski po pokazie w "Dom-Kino", fot. Rafał Kotomski
- Ciekawa kolejność, ale czy pomysł okazał się skuteczny?
Z powodów politycznych stało się inaczej. Po roku w Polsce wprowadzono stan wojenny. W mojej klasie było kilka osób z polskimi korzeniami. Od razu zaczęliśmy się buntować, nosić znaczki Solidarności, odmawiać nauki rosyjskiego. Jestem przekonany, że nasza nauczycielka należała do partii komunistycznej, wówczas we Francji bardzo potężnej.
- I bardzo twardogłowej. Czasem nawet bardziej, niż komuniści na Kremlu. W podparyskich miejscowościach co krok widywałem ulice czy place nazwane imieniem Stalina czy Lenina.
Dokładnie tak, w Paryżu nadal jest np. stacja metra Stalingrad. Mój szkolny bunt z czasu stanu wojennego doprowadził do tego, że dziś nie mówię po rosyjsku. Jest mi żal, bo to piękny język. Niestety, nie mogę w oryginale choćby poczytać Dostojewskiego.
- Podczas festiwalu „Wisła” pokazał Pan swojego „Kreta”. Okazało się, że część publiczności bardzo emocjonalnie go przyjęła.
Po ośmiu miesiącach pokazywania mojego filmu w Polsce i na świecie przyznam, że coś podobnego mnie jeszcze nie spotkało. To było szokujące, bo podczas dyskusji po filmie ludzie zaczęli się kłócić. Chodziło o postać byłego ubeka, który w filmie ginie z rąk głównego bohatera. Widzowie starszego pokolenia poczuli się tak bardzo dotknięci, że doszło niemal do awantury.
- Nie mogli zrozumieć, jak Pan mógł „uśmiercić” dawnego funkcjonariusza systemu, zasłużonego dla socjalizmu w PRL.
Przekonywali mnie: „przecież on służył Polsce, dlaczego teraz ma być tak potraktowany”. Zrozumiałem, że część rosyjskiej widowni po prostu nie jest wciąż gotowa na podobny temat. Na spotkaniu wstała młodsza kobieta i powiedziała, że cieszy się z filmu. Ale muszę zrozumieć agresywną reakcję innych, bo jesteśmy w stolicy kraju, gdzie każdy donosił. Mój film dla częsci Rosjan okazuje się niewygodny i bolesny. Zrozumiałem, w jakiej pułapce może znaleźć się człowiek żyjący w niedemokratycznym państwie. Właśnie Moskwa pozwoliła mi skonfrontować własne pojęcie demokracji z tym, jak myśli o niej część widzów. Widać, że demokracja jest tutaj wciąż pozorna.
Nie zapominajmy, że jesteśmy w kraju, gdzie dwie trzecie władzy pochodzi z KGB. Czy jednak podobne reakcje na „Kreta” nie są dowodem, że warto, by Rosjanie ten film obejrzeli?
Już podczas festiwalu w Gdyni rosyjska dziennikarka zaczęła krzyczeć na mnie, że pochwalam zabójstwo, a to jest przecież amoralne. A przecież nigdy nie powiedziałem, że zabójstwo – choćby złego człowieka czy wroga – jest moralne. Mam wrażenie, że w Rosji część widzów nie rozumie przesłania mojego filmu, nie potrafi zrozumieć reakcji bohatera, którego gra Marian Dziędziel. Rozumują, że skoro zabija byłego ubeka, to przesłanie jest proste: powinniśmy pozabijać ich wszystkich. To dziwaczne i być może jest efektem tego, że kino tutaj zbyt często nie zostawiało widza z jego wątpliwościami i pytaniami. Po prostu dawało gotowe odpowiedzi. Mój zamysł był zupełnie inny. Moskiewski pokaz „Kreta” jest pierwszym w tej części Europy. Byłem przekonany, że międzynarodową karierę film zrobi właśnie na Wschodzie, w krajach postkomunistycznych. Tymczasem stało się zupełnie inaczej. „Kreta” oglądają na Zachodzie, trafi do kin w Kanadzie i Francji. To mi uświadamia co to znaczy być reżyserem z wolnego świata. I próbować mówić do ludzi, którzy wciąż mają do tej wolności dość daleko.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym Festiwalu.