"Wisła" Festiwal Filmów Polskich w Moskwie trwa. Z Natalią Pantiuszkową, tłumaczką polskich filmów i prezes Europejskiego Centrum Filmu Historycznego rozmawia Rafał Kotomski.
Rafał Kotomski: Kiedy odkryła Pani dla siebie polskie kino?
Natalia Pantiuszkowa: Już w wieku piętnastu lat, po obejrzeniu „Pana Wołodyjowskiego” Jerzego Hoffmana. Prawdę mówiąc, zakochałam się wtedy w prozie Henryka Sienkiewicza. To był dla mnie świat niemal fantastyczny, gdzie obowiązywała godność, a na porządku dziennym były bohaterskie czyny i rycerska miłość dla pięknych kobiet. Potem nauczyłam się języka polskiego i zaczęłam tłumaczyć wasze filmy, pracując w moskiewskiej agencji dystrybucji filmowej.
Natalia Pantiuszkowa, fot. Rafał Kotomski/SFP
Mowa jeszcze o czasach ZSRR – czy panowała wówczas moda na filmy z Polski?
Na pewno, a ja nie tylko oglądałam, ale zaczęłam organizować pokazy. Poznałam wielu polskich reżyserów, zaczęłam doradzać, które filmy z Polski warto pokazywać w rosyjskich kinach. Podpowiadałam, by zorganizować retrospektywy Andrzeja Wajdy i Krzysztofa Zanussiego, pokazać filmy, w których grał Janusz Gajos. Z polskiej prasy znałam nazwiska Jerzego Skolimowskiego czy Andrzeja Żuławskiego. Wiedziałam, że to wybitni twórcy, których doceni moskiewska widownia. Doprowadziłam do tego, że Skolimowski na początku lat 90. przyleciał do Moskwy z Ameryki z pokazem swoich dzieł. Rosyjscy dziennikarze zaczęli nazywać mnie „chodzącą encyklopedią filmu polskiego”. Klasyczne polskie produkcje, które zaistniały w dystrybucji czy festiwalach różnej klasy, naprawdę były u nas bardzo popularne.
Może na tym kanonie się skończyło? Wciąż, gdy słyszę w Moskwie o polskim kinie padają te same nazwiska: Wajda, Zanussi, Kawalerowicz...
Rosjanie są patriarchalni. Zresztą nie zawsze to tylko wada. W tym, że trzymamy się starej tradycji dostrzegam sporo pozytywów. Jako widownia wymagamy bardzo często klasycznego podejścia do kina. Liczy się przesłanie, a głupota nie jest ceniona i odbierana jako jakaś nowa droga. Ma być idea, poważna sprawa, mięso – by tak się wyrazić.
Znajdujecie to wszystko w polskim kinie?
Tak, w tym klasycznym. Na przykład filmy Zanussiego są u nas popularne, bo niosą ideę. Może nie bliską, bo jednak zachodnią, ale jednak wysoką, nie dla masowego widza. I rosyjskiego widza to przekonuje. Reżyser ma swoje lobby, które pokochało go 30 – 40 lat temu i wciąż pozostaje wierne.
A jak na polskich klasyków reagują rosyjscy twórcy?
Podobnie, a wiem to z kursów podyplomowych dla scenarzystów i reżyserów, podczas których opowiadam o waszym kinie. Obok nazwisk, które już padły, mówimy o Kieślowskim, Falku, Zygadle. Zresztą, jestem przekonana, że między Rosjanami i Polakami istnieje wciąż głęboka więź kulturowa. Wywodzę ją z klasycznej, XIX-wiecznej szlacheckiej literatury obu narodów. Wartości moralne, swoisty kanon wyznawanych poglądów, zdecydowanie zbliżają nas do siebie. Czy można to sobie wyobrazić np. w stosunku do Czechów, gdzie zamiast kultury szlacheckiej panowała mieszczańska? Jako Rosjankę oburzyła mnie reklama czeskiego piwa w rosyjskiej telewizji z hasłem „co dobre dla piwa, dobre dla mnie”. Człowiek podporządkowuje siebie piwu, niebywałe! Polacy i Rosjanie rozumieją, że można zrobić coś podobnego, ale dla idei. I jeśli polski reżyser nakręci o tym dobry film, to my go „kupujemy”, dajemy się przekonać.
To znaczy, że młode polskie kino – które nie zawsze podporządkowuje się treści, ale często bawi formą – nie ma wśród rosyjskiej widowni większych szans?
Na szczęście w ostatnich dwóch, trzech latach widać u was falę filmów powracających do tych silnych przeżyć, emocji, które cenię. Myślę o „Sali samobójców” Jana Komasy, „Weselu” czy „Domu złym” Wojciecha Smarzowskiego. Powstają filmy młodych twórców, które mnie przekonują, często zachwycają. Potrafią coś ważnego powiedzieć mojemu pokoleniu, wychowanemu na starych mistrzach. To bardzo cieszy.
Jak wygląda dystrybucja polskich filmów w Rosji? Festiwal „Wisła” jest wielką promocją naszego kina, ale czy nie od święta można znaleźć polskie produkcje na afiszu?
Niestety, rzadko. W ostatnich latach o sukcesie możemy mówić w przypadku „Katynia”, „Pana Tadeusza” czy „Testosteronu”. Ale prawdę mówiąc, pracujemy wciąż „na starych nazwiskach”. Mam nadzieję, że festiwalowi „Wisła” uda się to zmienić, bo wiele pokazywanych tu filmów jest na bardzo wysokim, artystycznym poziomie. W ostatnim czasie amerykańscy producenci chcą robić filmy specjalnie na rosyjski rynek. Mają budżety, technikę. My powinniśmy tylko powiedzieć im, jakie scenariusze nas interesują. Widać, że w tej grze chodzi tylko o rynek. I sądzę, że twórcy z naszych obu krajów, z tradycją artystyczną, filmografią, często trudną historią, powinni te działania wyprzedzić, robiąc wspólne filmy. To byłaby właściwa odpowiedź na komercję z Hollywood.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym festiwalu