PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Zadaniem nie lada jest odnalezienie wspólnego mianownika dla pięciu ostatnich filmów pokazywanych podczas 18. Lata Filmów. Każdy z nich naświetla zupełnie inny świat, ubierając go w indywidualną reżyserską wizję i gatunek – od dokumentu po komediodramat.

Aby nakręcić „Zaginiony Mundial” Lorenzo Garzella i Filippo Macelloni wykonali niebagatelną robotę. Ich film to koronkowa robota odtwarzająca losy jednej z największych zagadek w historii dwudziestowiecznego futbolu – Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w 1942 roku. Ich śledztwo prowokuje odnalezienie wśród skamieniałości dinozaurów w argentyńskie Patagonii osobliwego szkieletu z kamerą. Ten absurdalny punkt wyjścia posłużył autorom do snucia historii przypominającej szaloną jazdę bez trzymanki. Nie wiadomo, co wyskoczy w następnym kadrze i co stanie się w następnej scenie, skoro do próby otworzenia historii legendarnego Mundialu wmieszano nawet członka nazistowskiej reprezentacji i syna Butcha Cassidy’ego. I ta nieprzewidywalność zdaje się twórcom podobać – w najlepsze bawią się powagą charakterystyczną dla dokumentu i zasadami gatunku. Błyskotliwie i inteligentnie przeprawiają się przez tajemniczą historię, w którą niełatwo uwierzyć, ale dosyć łatwo się z niej śmiać.


Mniej do śmiechu okazuje się mieć do zaproponowania komedia „Hasta la vista” Geoffreya Enthovena.  To zapewne zasługa dziwnego pomysłu reżysera, którego nie wiadomo co zaprowadziło do myśli, że widzów będą bawić potyczki trójki niepełnosprawnych chłopców wyruszających na wakacje życia. Jeden z nich jest niewidomy, drugi sparaliżowany a trzeci porusza się na wózku. Wbrew woli rodziców cała trójka wymyka się w wielką podróż, do przybytku rozkoszy zwanego El Cielo, aby uświadczyć przyjemności, jakich według nich uświadczyć powinna młodość. Po drodze napotykają na radości i trudności (nie raz mogliby z tego nie wyjść cało gdyby nie pomoc Yoni, która staje się ich przewodnikiem i kierowcą), ale wszystkie obliczone na śmiech momenty wypadają tu wyjątkowo niesmacznie. Niski poziom żartów z niepełnosprawnych sugeruje wyjątkowy brak wyobraźni twórców i strasznie dystansuje widza od oglądanej fabuły. Na wciąż kompromitowanych przez reżysera bohaterach ciężko zawiesić swoją sympatię, a związku z tym, nie bardzo jest gdzie podziać swoją uwagę podczas seansu.

Zupełnie inne oblicze młodości przedstawia "Przebaczenie krwi" Joshuy Marstona. Bohaterowie tego filmu mają marzenia, plany na przyszłość, przeżywają pierwsze miłości i dylematy. I nagle ich świat zostaje kompletnie zmieciony z powierzchni ziemi przez tradycję i jej nakazy. Ich ojciec bierze udział w sąsiedzkiej kłótni, w której ginie człowiek, po czym ucieka z miasteczka. Zgodnie z lokalnym prawem rodzina zamordowanego może zemścić się zabijając dowolnego członka rodziny oprawcy. Nik i Rudina zostają więc zamknięci w domu. Marston opowiada ich historię właściwie nieco ją hermetyzując. Porusza się blisko kulturowego kontekstu i nie walczy o odnalezienie w niej uniwersalnego przekazu. Być może przez to podświadomie portretowany świat krytykuje i uwypukla jego oderwanie od współczesności. To jednak dosyć ulotne wrażenie na temat jego działań. Albania w „Przebaczeniu krwi” nie daje się tak łatwo skompromitować jako przestrzeń szlachetnych, ale zupełnie niepraktycznych i pradawnych zasad, które przekreślają życiorysy młodym ludziom. W filmie Marstona, kraj pokazuje pełne godności oblicze posiadającego specyficzną mentalność i starającego się chronić tradycję, która pozwala mu zachować odrębność.
Poniekąd o godności opowiada inny film pokazany na 18. Lecie Filmów: „W pół drogi” Andreasa Dresena. Zaczyna się typowo. Poznajemy Franka, czterdziestoletniego mężczyznę prowadzącego niezwykle ustabilizowane życie. Praca, rodzina, dzieci, dom – wszystko jest w porządku i na swoim miejscu dopóki do tej układanki nie dochodzi rak mózgu wykryty u mężczyzny. Dresen jednak nie podąża utartym szlakiem sentymentalizmu, bliższa jest tu szczerość i uczciwość dobrze znana z kina tworzonego choćby przez Mike’a Leigh. Frank składa swoje przeżycia w dziennik, który pozwala mu na krótszą lub dłuższą chwilę oswajać cierpienie. Ale nie tylko on jest obiektem zainteresowań reżysera. Z porównywalną fascynacją, Dresen przygląda się całej rodzinie Franka, zwłaszcza żonie, Simone. Wraz z chorobą męża, ich relacje nabierają dynamicznego tempa, chwiejąc się między miłością a nienawiścią, opiekuńczością a egoizmem. Cierpliwe poszukiwanie piękna w ich związku reżyser uzyskuje tropiąc czułe gesty między małżonkami, doskonale wiedząc, że one będą miały największą siłę rażenia, uzmysławiając tragizm położenia całej rodziny.
Oglądając „Dobre chęci” pozostajemy w klimatach szpitalnych. Po interesującym „Pikniku” (2007) Adrian Sitaru pnie się po kolejnych szczeblach do reżyserskiego mistrzostwa aż miło patrzeć. „Dobre chęci” są ekstremalnie czarnym i wybitnie przemyślanym komediodramatem, który na początek wyrywa głównego bohatera, trzydziestokilkuletniego Alexa, z jego dotychczasowego życia. Dowiadując się o chorobie matki, mężczyzna rzuca wszystko i jedzie do rodzinnego miasta. Ledwo przekracza próg szpitala, zaczyna popadać w paranoję. Przestrzeń szpitala nie ma bowiem w sobie nic z tradycyjnej sterylności – jest miejscem mrocznym i coraz bardziej infekującym umysł Alexa surrealizmem. Nie wiadomo, gdzie kończy się rzeczywistość a zaczyna fantazja, ale mężczyzna najwyraźniej gubi się pomiędzy tymi dwoma światami. Zdesperowany, na każdym kroku kłóci się z lekarzami, rozpaczliwie próbując walczyć o jak najlepsze leczenie dla matki. Postępuje jednak coraz bardziej absurdalnie czując się osaczanym przez dobre rady innych, ale przede wszystkim – przez swoje dobre chęci, które wiodą go ku różnym nieprzewidywalnym zachowaniom. Podczas, gdy Alexowi wszystko wyraźnie wymyka się spod kontroli, reżyser sprawia wrażenie człowieka doskonale trzymającego swoje szaleństwa w upilnowanym, spokojnym rytmie, rytmie charakterystycznym dla rumuńskich filmów ostatnich lat. „Dobre chęci” to kolejny dowód na to, że Rumuńska Nowa Fala trwa i ma się w najlepsze, od pięciu lat nie tracąc nic ze swej oryginalności.



Urszula Lipińska
Ostatnia aktualizacja:  20.06.2012
Zobacz również
Tarnowska Nagroda Filmowa ruszyła. Celińska rządzi
Film zmarłego niedawno reżysera zamknie festiwal w Cannes
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll