PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Christianem Petzoldem, zdobywcą Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię filmu "Barbara" rozmawia Anna Tatarska.

Portalfilmowy.pl: Pochodzi pan z Berlina?

Christian Petzold: Nie, z Düsseldorfu. Jestem Petzold z Düsseldorfu, tylko udawany ze mnie Berlińczyk. Moi rodzice byli uciekinierami z NRD. Kochali zachodnie poczucie wolności, ten styl... Na starych fotografiach wystylizowany na Jamesa Deana ojciec pozuje przy wielkim Fordzie z papierosem Lucky Strike w ustach; moja matka na zdjęciach z Aix-En-Provence we Francji spogląda na te same wzgórza, które malował Cezanne. Jednocześnie oboje bardzo tęsknili za socjalizmem. Nie tylko za górami, rzekami, zapachami, ale w pewnym sensie także za ustrojem, postrzeganym jako możliwość, od której uciekli, jednocześnie czując do niej pociąg.


Christian Petzold, fot. Reuters/Forum

PF: Jak prawdziwe są stereotypy dotyczące różnic pomiędzy NRD a RFN?

CP: NRD to nie była Korea Północna, ale nie był to też raj. Ostatnie dziesięć lat jej istnienia musiało być dla mieszkańców tej części Niemiec koszmarne; wiedzieli, że są częścią systemu, którego upadek jest tylko kwestią czasu. By to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na współczesną Grecję. Tamtejsi obywatele żyją w kraju, który jest na granicy rozpadu. Co mają w tej sytuacji zrobić, jak się z tym czuć? Oczywiście wiele instytucji wciąż działa: władza wykonawcza, policja, jest jedzenie. Ale co ma zrobić człowiek, gdy przestaje istnieć pojęcie Utopii? Co robią kochankowie pozbawieni takich myśli?

PF: Przeczucie nadchodzącego upadku rodzi poczucie rozdwojenia. Widać je wyraźnie na twarzy Niny Hoss. Grana przez nią Barbara jest delikatna i czuła by za chwilę jej spojrzenie wypełnił chłód i obcość. Jej twarz uosabia dualizm, który cechuje cały film.

CP: Moja relacja z Niną jest tak długa, trwała i udana, ponieważ nigdy nie oczekuję, by wprowadzała w czyn moje pomysły, budujemy postać raczej w oparciu o rozmowę. Barbara zachowuje się, jakby nosiła zbroję, musi wytyczyć wokół siebie granicę, której nikomu i niczemu nie wolno przekroczyć. Jednocześnie czujemy, że jest bardzo samotna, że pragnie się przed kimś otworzyć. Ufam Ninie, ona ma niezwykłą emocjonalną, sytuacyjną intuicję, która pozwala malować postać zarówno poprzez fizyczność jak i emocje. Ona nie wyraża tych uczuć grą - one się w niej dzieją i to widać. Dokładnie odwrotnie mają się sprawy w świecie reklamy, gdzie wszystko trzeba okazywać najwyraziściej jak to możliwe. Z Niną tak nie jest.


Kadr z filmu "Barbara", fot. Berlinale.de

PF: Pański film "Yella" krytykuje kapitalizm, "Barbara" z kolei to spojrzenie na przeciwstawny system politycznemu.

CP: Wierzę, że między zachodnioniemieckim kapitalizmem i wschodnioniemieckim komunizmem jest pewien rodzaj miłosnej, choć niepozbawionej cierni, relacji. Te systemy wzajemnie się definiowały. Po upadku Muru i zniknięciu NRD nastąpił krótki moment triumfu, który szybko przeobraził się w poczucie rozczarowania. Teraz ludziom z Zachodu trudniej jest lubić kapitalizm, bo nie ma już lustra, w którym odbijałby się jego negatyw.

PF: Kręci pan filmy o przeszłości, a na ile jest nią zainteresowany przeciętny Niemiec?

CP: Spotykamy się w Berlinie, który jest wyjątkowym miejscem. To niezwykły miks - miasto, w którym Wschód i Zachód spotykają się ze sobą. A wraz z nimi ludzie z rozlicznych miejsc w kraju, którzy przeprowadziwszy się do Berlina przywieźli ze sobą swoje historie. Z tego powodu, a także dlatego, że tu wciąż mówi się o tym, co się dzieje – i co się działo – choć nie jest to najpiękniejsze miasto w Niemczech, na pewno pozostaje najciekawszym. Tu rozmawia się o Wschodnich Niemczech, gdzie stoją porzucone fabryki, a znalezienie pracy graniczy z cudem. W NRD-owskich narracjach, czy to filmowych, czy literackich, zakład pracy bywał często miejscem, w którym ludzie się poznawali i odnajdywali miłość. Na zachodzie bohaterowie zakochują się raczej podczas wakacji, czy w modnym klubie. Miłość nie kojarzy się już z produkcją a reprodukcją. A w pozbawionej warstwy produkcyjnej rzeczywistości powstaje dziura. Jak ludzie sobie z tym radzą? Gdybyśmy my mieli spotkać się na imprezie, pierwsze pytanie brzmiałoby pewnie „czym się zajmujesz”. Za pomocą takich kategorii ludzie się teraz definiują. Brak tamtych środków do samookreślenia bardzo silnie odciska się na budowaniu ich tożsamości.


Kadr z planu filmu "Barbara", fot. Berlinale.de

PF:Co jest źródłem fascynacji przeszłością, na której wyrosły takie filmy, jak „Goodbye Lenin” czy „Życie na podsłuchu”?

CP: Te konkretne filmy to jednocześnie jedyne pozycje, które opłacały się finansowo i odniosły sukces, także za granicą. Nie ma ich wystarczająco dużo, aby można było mówić o osobnym gatunku. Przez długi czas nie było żadnej skodyfikowanej metody radzenia sobie z NRD-owską przeszłością, zostaliśmy więc sam na sam z jedną komedią i jednym filmem nowelowym. Są dobre dokumenty, jak choćby filmy Thomasa Heise, ale wciąż brak spójnej narracji. W pewien sposób ten stan rzeczy  odpowiada sytuacji po upadku Trzeciej Rzeszy. Pod żadnym pozorem nie próbuję porównywać tych ustrojów – takie porównanie byłoby niemożliwe i nie na miejscu. Ale wtedy byli Wolfgang Staudte, Helmut Kautner... Zawsze miałem wrażenie, że Niemcy nie wykształcili odpowiedniego języka by mówić o tych rzeczach. Dlatego zacząłem dużo czytać o NRD, szczególnie wciągnęły mnie krótkie opowiadania. W ten sposób należy według mnie podchodzić do takiego zagadnienia i na takiej podstawie budować narrację.

PF: Czyli romantyzowanie wspomnień jest złe?

CP: Zawsze. To ten sam schemat emocjonalny, kierujący facetami dobiegającymi czterdziestki, którzy nagle decydują się odnaleźć swoją szkolną miłość. Najpierw szukają jej w internecie, by potem zrobić rzecz najgorszą z możliwych, czyli próbować się z nią spotkać. To naprawdę okropne. W istocie ci mężczyźni chcą przywołać ostatni moment, w którym czuli się panami własnego losu, mieli pod kontrolą swoje emocje. Romantyzowanie przeszłości oznacza także jej upraszczanie, a tego robić nie wolno. Prawdziwe, pełne pamiętanie pozostawia wszystkie komplikacje i detale na właściwych im miejscach. Jeśli przyjrzymy się naszym snom, zauważymy, że są one o wiele ciekawsze niż marzenia na jawie. W NRD był jeden sen – marzenie o innym, lepszym społeczeństwie, które wtedy wydawało się możliwe. Okruchy tego marzenia wciąż istnieją, mimo upadku systemu. O takich okruchach powinno się kręcić filmy.

PF: "Barbara" ma w sobie pewien uniwersalizm. Można odnieść wrażenie, że ten film mógłby dziać się w co najmniej kilku innych miejscach.

CP: Myślę, że jest to możliwe. Ja sam potrafię zrozumieć film z Polski, czy z Kambodży, mimo, że nigdy w Kambodży nie byłem. To, czego nie cierpię, to filmy kambodżańskie, które usiłują udawać hollywoodzkie produkcje. Film może być uniwersalny bez względu na to, skąd pochodzi, pod warunkiem, że reżyser nie usiłuje uczynić go uniwersalnym na siłę. Wtedy zaczyna to przypominać McDonalds... Może istnieć element, który jest dla widza dziwny i obcy a jednocześnie dzięki reżyserowi staje się zrozumiały. Na przykład „Stromboli” Rosselliniego to taka historia. Mamy kobietę, która zakochuje się w mężczyźnie, ale nie mogą się pobrać, ponieważ ona jest architektką a on rybakiem. Ta historia mogłaby wydarzyć się wszędzie, choćby na Hawajach.

PF: "Barbara" to autorski film. Czy główną bohaterkę można traktować jako pańskie alter ego?

CP: Kiedy oglądam filmy Davida Lyncha czy Larsa Von Triera też mam takie przemyślenia. Po seansie „Mulholland Drive”, na który wybrałem się z żoną, zapytała mnie, czy reżyser jest kobietą, a przecząca odpowiedź bardzo ją zdziwiła. Podobne uczucia potrafi wzbudzać Von Trier. Nina Hoss jest aktorką, która nie pozwala, by ją posiąść, wziąć we władanie. Mogę na nią projektować pewne emocje jak na ekran, ale ona wciąż pozostaje odrębną jednostką. Dostarczam jej materiał; wtedy żegna się i zaczyna nad nim pracować sama. Wówczas w tkankę filmu wdziera się pierwiastek kobiecy. Tak było też przy naszych poprzednich produkcjach. Wcześniej próbowałem nad tym zapanować, każąc jej umierać pod koniec filmu; tym razem dałem sobie spokój.




Anna Tatarska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  26.08.2013
Zobacz również
Rzut oka na historię kinematografii indyjskiej
Premiera "Pana Tadeusza" z 1928 roku w nowym Iluzjonie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll