PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  11.01.2012

Choć Steven Spielberg, Martin Scorsese i Clint Eastwood wciąż są w grze, w tym roku przedoscarowe prognozy wzrokiem wodzą głównie za niezależnymi amerykańskimi twórcami i reżyserami z Europy.

Oscary dojrzewają powoli i mozolnie. Z trudem żegnają się z mianem gali konserwującej amerykańskie mity, opieszale wpuszczają w swe progi szarą rzeczywistość i niechętnie pozwalają jej zadeptać bajkową atmosferę. Ilekroć zrobią krok do przodu, następnego roku cofają się o trzy kroki.

"The Hurt Locker: W pułapce wojny", fot. Kino Świat

W 2009 roku zwycięstwo skromnego "The Hurt Locker: W pułapce wojny" Kathryn Bigelow nad „Avatarem” Jamesa Camerona ładnie podsumowało znaczący okres w amerykańskim kinie. Zwieńczyło dziesięć lat, w czasie których autorskie filmy i wyraziści reżyserzy przeniknęli do hollywoodzkiego mainstreamu. Choć Steven Soderbergh, Paul Thomas Anderson, David O. Russell czy Wes Anderson zbierali nominacje już od paru lat, nieczęsto triumfowali na oscarowych galach. Jednak to właśnie ich intymne i kontrowersyjne dramaty powodowały, że Oscary stopniowo zaczynały oddychać innym powietrzem. Postacie większe niż ekran i ich nieskazitelne historie zaczęły wychodzić z mody, puszczając przodem zwykłych ludzi, zwichniętych przez życiowe doświadczenia, nie zawsze miłych i bez grzechu, popełniających błędy i potrafiących je naprawić tylko czasami.

Tym bardziej paradoksalnym wydał się miniony rok, który mógł potwierdzić nowy układ sił w Hollywood, a tymczasem znowu nagrodził film cokolwiek klasyczny. Triumf „Jak zostać królem” Toma Hoopera nad „The Social Network” Davida Finchera był ciosem prosto w twarz. Filmy z grubsza traktujące o tym samym – kryzysie władających światem – estetycznie dzieliły jednak lata świetlne. W pierwszym koniec końców królowała potęga i dostojność, w drugiej – wielkość była miernotą w klapkach i wyciągniętym podkoszulku. Miernotą inteligentną, ale pozbawioną blasku wyjątkowości. W ten sposób, bracia Weinstein, ci sami producenci, , którzy kino niezależne wprowadzili na salony (także oscarowe) teraz wygrywali z „Jak zostać królem”, filmem właściwie na wskroś hollywoodzkim i światopoglądowo przezroczystym. Jakby historia zatoczyła koło i amerykańscy niezależni ideologicznie zbliżyli się do tego, czemu kiedyś się przeciwstawiali.

Nie zmienia to jednak faktu, że w tym roku, gdy mówi się o nagrodach, nie wspomina się już właściwie o poważnych szansach żadnego z hollywoodzkich klasyków, którzy ostatnimi laty skapitulowali właściwie bez pomocy. Trudno bowiem powiedzieć, żeby godnie walczyli o przestrzeń w tym nowym wspaniałym świecie, skoro Martin Scorsese między dwiema lepszymi pozycjami w swojej filmografii – „Kasynem” z 1995 roku i „Wyspą tajemnic” z 2010 roku narobił mnóstwo nieroztropnych rzeczy. Steven Spielberg brnie w odcinanie kuponów od własnej legendy, odkopując z grobu kolejne trupy z Indianą Jonesem na czele i robiąc typowe, łapiące za serce historie. Pięć ostatnich filmów Eastwooda, na kuriozalnym „Medium” kończąc, raczej nagryzło jego autorytet niż go podbudowało. Czy inaczej będzie z jego „J. Edgarem”? Opinie amerykańskich krytyków odbierają resztki nadziei.

Joseph Gordon-Levitt w "50/50", fot. Summit Entertainment

W przedoscarowych notowaniach prym wiodą Bennett Miller („Moneyball”), Alexander Payne („Spadkobiercy”), Jason Reitman („Young Adult”), David Fincher („Dziewczyna z tatuażem”), Paul Freig („Druhny”), Jonathan Levine („50/50”) i Tate Taylor („Służące”). W drugim rzędzie wymienia się reżyserów przybyłych eksportem z Europy: Michaela Hazanaviciusa („The Artist”), Tomasa Alfredsona ("Szpieg") i Nicolasa Windinga Refna („Drive”). Stoją oni za kinem w większości przypadków skromnym, skupionym, pozbawionym patosu. Opowiadają o mozolnym odbudowywaniu relacji ojca z dziećmi („Spadkobiercy”), baseballu z punktu widzenia matematyki („Moneyball”), powrocie dojrzałej kobiety do rodzinnego miasteczka („Young Adult”) czy młodzieńcu walczącym z rakiem („50/50”). Przy tych filmach, nawet opowieść o wyzysku czarnoskórych pomocy domowych („Służące”) osadzona na amerykańskiej prowincji sprzed okresu równouprawnienia uchodzi za ekstrawagancję. Jej zakończenie, postać krocząca nową drogą życia, to obrazek z poprzedniej hollywoodzkiej epoki. Jeśli więc nawet na oscarowej gali zatriumfuje świeże nazwisko, z pewnością wiele będzie zawdzięczało utytułowanym poprzednikom.

Nominacje do Oscarów zostaną ogłoszone 24 stycznia 2012 roku.

Urszula Lipińska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  24.02.2012
Zobacz również
Oscary dla dokumentów - nowe zasady nominacji
Dzięki DGA znamy nominacje do Oscarów!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll