10 października po pokazie "Róży" Wojciech Smarzowski, Marian Dziędziel i Piotr Sobociński spotkali się z widzami Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Reżyser zapytany o to, jak to się stało, że planował zrobić film o miłości, a powstał wspaniały film historyczny, odpowiedział po swojemu, lakonicznie: tak wyszło. Dodał, że chciał, żeby miłość była na pierwszym planie, a cała reszta w tle.
Na pytanie jednego z widzów, czy odbywały się już pokazy na Mazurach i czy znane są reakcje ludzi, których dotknął los, opisany w filmie, reżyser opowiedział o planowanym dopiero pokazie mazurskim, natomiast z rozmów z widzami na Festiwalach w Gdyni i w Toronto odniósł wrażenie, że film sprawił, że córki zaczęły rozmawiać z babkami, a babki zaczęły opowiadać swoje historie wnuczkom. O szansach na dystrybucję filmu w Niemczech powiedział: 50/50. - Pierwsza scena (zbiorowa scena gwałtu, dokonywanego przez niemieckich żołnierzy) w tym nie pomaga - dodał Smarzowski.
Marcin Dorociński w "Róży", fot. WFF
Duże zainteresowanie widzow budziło siedlisko, w którym nakręcono film. Jest autentyczne, nie było budowane dla potrzeb tej produkcji, a jak później się okazało było również świadkiem podobnych wydarzeń, jak te opisane w filmie.
Marian Dziędziel, aktor, którego kariera filmowa zaczęła się późno, właśnie u Smarzowskiego, w "Weselu", pytany o przygotowania do filmu, powiedział, że musiał nauczyć się trochę mazurskiego.
Piotr Sobociński, operator "Róży" przyznał, że dostosowywał sposób kręcenia zdjęć do charakterystycznego stylu Smarzowskiego. Podobnie jak w poprzednich filmach zdjęcia kręcone były z ręki i zastosowany charakterystyczny montaż. Reżyser powiedział, że najbardziej lubi kręcić całą scenę, cztero- czy pięciominutową na dwóch kamerach, a potem wybierać najlepsze ujęcia. Warunek jest jeden: aktorzy muszą to zagrać. Kto widział już "Różę", wie, jak intensywne są sceny w filmie i może sobie wyobrazić, jak trudno było zagrać wspomnianą całość.
Reżyser podzielił się też informacjami dotyczącymi kolejnego projektu. Jest nim "Drogówka", w której Marian Dziędziel gra starszego aspiranta Gołębia. - Siedmiu policjantów, siedem grzechów głównych, siedem dni zdjęciowych. Kręcimy w lutym, nie zdążyliśmy jesienią - podsumował Smarzowski.