PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Marinem Karmitzem, światowej sławy producentem i przyjacielem Krzysztofa Kieślowskiego rozmawia Jakub Szczepański.

Portalfilmowy.pl: Dlaczego zdecydował się Pan przyjechać na festiwal do Sokołowska?

Marin Karmitz: To dość paradoksalne, bo nie jeżdżę na festiwale filmowe. Nie pojechałem do Cannes, nie pojechałem do Wenecji, nie jadę do Toronto, ani do Berlina. Ale jestem tutaj. Zrobiłem to przede wszystkim dla Krzysztofa, odwiedziłem Polskę dla niego. Ostatni raz byłem w waszym kraju w roku 1996, podczas pogrzebu Kieślowskiego.

PF: Dwie dekady to sporo czasu.

MK: Chciałem jeszcze raz poczuć tutejszą atmosferę i wrócić do waszego kraju po dwudziestu latach. Bardzo długo pozostawałem w żałobie po śmierci Krzysztofa, potrzebowałem dużo czasu. Uważam, że odpowiednią chwilą do zakończenia tego smutnego okresu jest powrót do Polski i odwiedziny w miejscu, gdzie dorastał.


Marin Karmitz (pośrodku) na festiwalu Hommage á Kieślowski 2013, fot. Bartosz Wróblewski

PF: Jak Pan ocenia Festiwal Filmowy Hommage á Kieślowski 2013?

MK: To coś wspaniałego! Ten festiwal wcale nie przypomina festiwalu. Nie ma czerwonych dywanów ani pałaców. To wprost niezwykłe.

PF: W kuluarach dowiedziałem się, że chce Pan tu wrócić. Podobno zamierza Pan nawet tworzyć w Sokołowsku.

MK: Jeśli byłbym pisarzem, to z pewnością wróciłbym, żeby napisać książkę. Jednak uważam, że każdy powinien tworzyć coś dla siebie. No, ale nie jestem pisarzem. Tak czy owak, jestem pewien, że tu wrócę. To naprawdę piękne miejsce.

PF: Czy wciąż trzyma Pan zdjęcie Krzysztofa Kieślowskiego na swoim biurku?

MK: Oczywiście. Nasza współpraca bardzo mnie uszczęśliwiała. Okres kiedy pracowaliśmy z Krzysztofem był bardzo ważnym momentem mojego życia. A pracowałem przecież z wielkimi europejskimi i światowymi nazwiskami. Niemniej, najbardziej trwałe i osobiste wspomnienia wiążą się z Krzysztofem.

PF: Co było tak wyjątkowe w Krzysztofie Kieślowskim?

MK: Trudno ująć tak bardzo skomplikowanego i złożonego człowieka - jakim był Kieślowski – w jednym zdaniu. To co najbardziej ujęło mnie w tym reżyserze, to to, że nie było różnicy pomiędzy Krzysztofem reżyserem, a Krzysztofem zwyczajnym człowiekiem. To nie był wielki artysta, a z drugiej strony mały człowieczek.

PF: Może Pan dobierać reżyserów wedle uznania. O współpracę z Panem zabiegał chociażby Zanussi. Dlaczego padło akurat na Kieślowskiego?

MK: To bardzo proste. Kiedy spotkałem Krzysztofa, przeżyliśmy miłość od pierwszego wejrzenia. A coś takiego jest bardzo rzadkie. Trudno poznać kogoś zupełnie obcego i od razu nabrać wrażenia, że znacie się od wielu, wielu lat. A film to trudna rzecz. Trzeba się nim zajmować, podobnie jak matka zajmuje się małym dzieckiem. To mniej więcej taka relacja. Nie ja jestem matką, a reżyser. To bardzo trudne, a zarazem męczące. Nie można robić wszystkiego naraz, trzeba wybrać właściwą mamę. Kogoś z kim będziemy mogli się dogadać.

MK: Pamięta Pan pierwsze spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim? 

PF: Był rok 1991. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Paryżu, zaraz po festiwalu w Cannes. Trwał Kongres Twórców Kina Europejskiego. Inicjatywa leżała po mojej stronie. Krzysztof zgodził się spotkać, bo zobaczył jeden z filmów, które wyprodukowałem – "Au revoir les enfantes", Louisa Malle'a. Spodobał mu się.

PF: Mówimy o kinie artystycznym. Ale czy w dzisiejszych czasach jest jeszcze na nie miejsce?

MK: Takiego kina jest coraz mniej. Broniliśmy go we Francji, ja również się w to zaangażowałem. Mamy problem, bo nie uczymy już widza jak odczytywać obrazy widziane na ekranie. A trzeba się tego uczyć, podobnie jak uczymy się czytać książki. To potrzebne, żeby dostrzec różnicę między czymś dobrym, a czymś złym. Tyle, że nikt już tego nie uczy i mamy coraz mniej widzów, którzy doceniają kino artystyczne. Z kolei to wiąże się z problemami przy produkcji i dystrybucji. W ten sposób koło się zamyka.

PF: Odejdźmy na chwilkę od problemów kina artystycznego i porozmawiajmy o polityce. Opowie Pan o Partii Samotności?

MK: To coś bardzo wyjątkowego. Pojechaliśmy wtedy do Nowego Jorku, Krzysztof miał odebrać tam ekskluzywną nagrodę dziennikarzy. To było bardzo dziwne. Ja mówię po francusku, ale nie po angielsku. Krzysztof mówił po angielsku, ale nie po francusku. W każdym razie, niezależnie od bariery językowej, potrafiliśmy się porozumieć. Tamtego wieczoru sporo piliśmy i świetnie się dogadywaliśmy. W pewnym momencie Krzysztof zaproponował mi żeby stworzyć partię. Zapytałem go: - Tylko jaką? A on na to: - Trzeba stworzyć Partię Samotności. Oczywiście się zgodziłem. To była konkluzja naszej nocnej rozmowy. Gadaliśmy o swoim życiu, a Partia Samotności była owocem tego wieczoru.

PF: Jak rozumiem, to była spontaniczna i nieformalna inicjatywa?
 
MK: To była bardzo spontaniczna kreacja. Następnego dnia spotkałem w samolocie mojego przyjaciela, którego nie widziałem od dłuższego czasu. Chodzi o Elie Wisela, laureata Pokojowej Nagrody Nobla. To jedna z niewielu osób, która przeżyła Auschwitz. Znamy się od 15 lat. Powiedziałem mu o tym co stworzyliśmy poprzedniej nocy z Krzysztofem. Zapytałem go, co myśli na ten temat. Stwierdził, że chętnie zaangażuje się w ten projekt, ale miał jeden warunek: chciał stworzyć Partię Samotności i Ciszy. Kiedy potem spotkałem się z Krzysztofem w Paryżu, opowiedziałem mu o historii z samolotu. Skończyło się na tym, że Partia Samotności przerodziła się w Partię Samotności i Ciszy. Tworzyliśmy ją w trójkę. A teraz zostało nas tylko dwóch, bo Krzysztofa już nie ma.


Jakub Szczepański
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  13.09.2013
Zobacz również
Czas, który bolał
Światowa premiera "W ukryciu" na festiwalu w Busan
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll