Nowe dzieło twórcy "Chinatown" to lekko opowiedziane i rozpisane na dwa znakomite aktorskie głosy studium erotycznego zniewolenia. Mathieu Amalric, szalenie podobny w swej kreacji do samego Polańskiego, gra reżysera Thomasa, prowadzącego przesłuchania do nowej sztuki – adaptacji „Wenus w futrze” Leopolda von Sacher-Masocha. Gdy już całkiem zwątpił w to, że znajdzie aktorkę nadającą się do roli Wandy, nieoczekiwanie do teatru wbiega postać grana przez Emmanuelle Seigner. Żująca bezczelnie gumę, prosta w obyciu, niekryjąca się ze swą ignorancją i niewiedzą, wydaje się daleka od oczekiwań Thomasa. Gdy mężczyzna już prawie wychodzi z teatru, kobieta przechodzi nieoczekiwaną metamorfozę. Okazuje się nie tylko świetnie pasować do roli, ale jest też do niej idealnie przygotowana. Reżyser stopniowo porzuca więc wcześniejsze uprzedzenia, a jego zauroczenie tajemniczą aktorką z każdą chwilą rośnie.
Mathieu Amalric i Emmanuelle Seigner w filmie "Wenus w futrze". Fot. festival-cannes.fr.
Mistrzowsko wyreżyserowana i koncertowo zagrana "Wenus w futrze" stanowi jednak nie tylko opowieść o zgubnej sile rodzącego się pożądania. To wspaniały hołd dla sztuki, która może zmieniać ludzi i świat w okamgnieniu. Ma moc nie tylko magiczną, ale iście diabelską. Autotematyczna, pełna smakowitych cytatów z kina samego reżysera, stanowi też celne podsumowanie wątków obecnych od zawsze w jego twórczości: akcja rozgrywa się w zamkniętej, klaustrofobicznej przestrzeni, a dopieszczone (i pieszczące ucho) dialogi nabierają kształtu psychodramy, objawiającej mroczne zakątki psychiki bohaterów. W „Wenus futrze” powracają cytaty m.in. z „Dziecka Rosemary”, „Dziewiątych wrót”, a przede wszystkim „Lokatora”. Thomas perfekcyjnie zagrany przez Amalrica wydaje się kolejną inkarnacją zagubionego Trelkovskiego – jego poczucie osaczenia z każdą sceną wzrasta, a to co zdawało się teatralną iluzją, jest coraz bardziej realne. Jedną z najlepszych ról w swoim dorobku stworzyła też elektryzująca Seigner, zmieniająca się z banalnej aktorki w prawdziwą boginię, zdobywającą szatańską władzę nad zdominowanym reżyserem.
Konkursowa obecność „Wenus w futrze” oraz współfinansowanego przez PISF „Kongresu” Ariego Folmana w sekcji Directors’ Fortnight nie były jedynymi śladami polskiej kinematografii podczas 66. Festiwalu Filmowego w Cannes. Ten rok przede wszystkim przyniósł wielki triumf scenariusza „The Mute” autorstwa Bartka Konopki i Przemysława Nowakowskiego w konkursie ScriptTeast, gdzie tekst pokonał prace reżyserów i scenarzystów z całego świata. Kolejny raz osoba z Polski uczestniczyła także w programie Producers On The Move dedykowanym młodym, dynamicznym producentom posiadającym ambicje pokazywania polskich filmów na światowych festiwalach i wchodzeniem w międzynarodowe koprodukcje. W tym roku była nią Agnieszka Kurzydło, producentka "Bejbi Blues" Katarzyny Rosłaniec i „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej.
Kadr z filmu "Olena". Fot. Gdyńska Szkoła Filmowa.
W konkursie filmów krótkometrażowych pokazano „Olenę” Elżbiety Benkowskiej, która śmiało przekroczyła swoją niewielką fabułę wiele granic. "Olena" to przede wszystkim film o wewnętrznym świecie dziewczyny nieprzywiązanej do jednego miejsca na świecie. Opowieść o ciągłym odnajdywaniu się w nowej przestrzeni i próbie bycia sobą w każdej z nich. "Olena" to kino kameralne, skupione na bohaterce, bacznie się jej przyglądające i ufające, że w jej oczach można dojrzeć wszystko, co powinniśmy o niej wiedzieć. Tu nie padają zbędne słowa. Tu każdy reżyserski ruch ma sens i cel.
Poza „Oleną”, Polskę równie dumnie reprezentowała kilkuminutowa animacja "Danse Macabre" Małgorzaty Rżanek. Rżanek stworzyła film prosty, acz wyrafinowany. W czarno-białej animacji rozprawiła się z tematem śmierci z użyciem kojarzonych z nią motywów. Czaszki, trupy, trumny, wisielce zostają w "Danse Macabre" odczarowane z makabryczności i zestawione w zabawny sposób, układając się w płynną i finezyjną historię.
Poza tymi filmami, tradycyjnie w
Short Film Corner pokazywano wybrane etiudy studentów Łódzkiej Szkoły Filmowej.
Przez cały festiwal w canneńskim Grand Hotelu otwarty dla gości pozostawał
polski apartament, w którym kompleksowo można było zapoznać się z polskim
kinem. Nie tylko zasięgnąć wiadomości o sposobach finansowania, dorobku i
osiągnięciach naszej kinematografii, ale także przyjrzeć się wyprodukowanym w
ostatnich latach tytułach i projektom w produkcji. Promowano m.in. „Płynące
wieżowce” Tomasza Wasilewskiego i „Obławę” Marcina Krzyształowicza. Apartament
odwiedzali selekcjonerzy światowych festiwali, producenci i reżyserzy
zainteresowani współpracą z naszymi filmowcami, specjalistami i funduszami.