Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
- Zawsze powtarzam studentom, że wszystkie dobre filmy zostały już nakręcone i nie ma potrzeby robić kolejnych - mówi czeski reżyser Jiri Menzel, który w poniedziałek w warszawskim Iluzjonie dzielił się wiedzą i doświadczeniem z młodymi polskimi filmowcami.
Autor "Pociągów pod specjalnym nadzorem" gościł w Warszawie przez dwa dni na zaproszenie Filmoteki Narodowej, która wspólnie z Czeskim Centrum zorganizowała w Iluzjonie retrospektywę jego twórczości. - To, że mogę robić filmy, zobowiązuje mnie do robienia rzeczy, które mają sens. Nie wolno mi robić filmów dla własnej sławy, ani tylko dla pieniędzy, chociaż je lubię. Muszę być w jakiś sposób pożyteczny. To zasada, której jestem wierny od moich pierwszych filmów - wyłożył swoje credo czeski reżyser zwracając się do publiczności z prośbą o pytania o wszystko, z wyjątkiem najnowszego filmu "Donšajni", który będzie miał premierę pod koniec maja.
Jiri Menzel w Iluzjonie, fot. Rafał Pawłowski
Miłośników kina interesowały metody pracy reżysera i sposób, w jaki dobiera sobie ekipę. - Mam wielkie szczęście, bo od prawie 50 lat pracuję z jedynym i tym samym operatorem. Nie musimy dużo rozmawiać. Ustalamy zawsze tylko kilka podstawowych zasad, a potem robimy ujęcie po ujęciu - mówił o współpracy z autorem zdjęć Jaromírem Sofrem podkreślając, że są przyjaciółmi, choć czasem na planie zdarzają im się spory. Zdaniem Menzla najważniejszą kwestią we wspólnej pracy jest zaufanie i jeśli ekipa, a szczególnie aktorzy czują, że reżyser im ufa, są w stanie dać z siebie więcej. Zadaniem reżysera jest natomiast dostrzec i uruchomić w aktorze daną postać. Wówczas nie ma nawet znaczenia, czy pracuje się z aktorem profesjonalnym czy z naturszczykiem. Ważne, by ten niczego nie udawał i nie improwizował.
Podczas spotkania Jiri Menzel opowiedział także o swojej współpracy z Bohumilem Hrabalem, który na według jego wytycznych przerobił powieść "Pociągi pod specjalnym nadzorem" na filmowy scenariusz. - To musiało być opowiedziane chronologicznie. Wypisałem w punktach Hrabalowi, jak ma przebiegać ta opowieść i on po prostu napisał to dla mnie od nowa - mówił Menzel. Narzekał, że dziś, gdy filmy robi się za prywatne pieniądze, zbyt mało czasu poświęca się na prace nad scenariuszem. I wspominał, że w Czechosłowacji teksty omawiało się z członkami działających w studiach filmowych zespołów literackich. - Dziś oszczędza się na scenariuszach i to jest niedobre - mówił.
Z dużą ostrożnością Menzel wypowiadał się natomiast na temat cyfrowej rewolucji, którą przeszło kino w ostatnich latach. Swój najnowszy film nakręcił już bez użycia filmowej taśmy, ale choć technologia mu imponuje, to widzi w niej również niebezpieczeństwa. - Kiedyś każde zdjęcie wymagało przemyślenia, bo wiązało się z kosztami filmu. Dziś rejestruje się wszystko, a potem okazuje się, że i tak nie ma z czego wybrać - mówił krytykując pracę metodą "coś się wybierze" i podkreślając zarazem kluczową rolę montażu w realizacji filmu.
Wychowany na filmach Eisensteina, Dowżenki, Renoira reżyser przyznał, że obecnie nie chodzi do kina i rzadko ogląda współczesne filmy. - Nie chcę się "uczyć" z innych filmów, niż te, które widziałem za młodu - mówił. Pytany o ulubione polskie filmy wymienił "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy oraz "Konopielkę" Witolda Leszczyńskiego.
Na koniec obdarował uczestników jeszcze jedną myślą, w której kryje się tajemnica sukcesu jego filmów. - Moja mama była prostą kobietą. Krawcową. Zaś ojciec wykształconym człowiekiem. Dziennikarzem. Kręcąc filmy zawsze starałem się robić je tak, by rozumiała je mama. Ale żeby jednocześnie nie było mi wstyd przed ojcem.
Autor "Pociągów pod specjalnym nadzorem" gościł w Warszawie przez dwa dni na zaproszenie Filmoteki Narodowej, która wspólnie z Czeskim Centrum zorganizowała w Iluzjonie retrospektywę jego twórczości. - To, że mogę robić filmy, zobowiązuje mnie do robienia rzeczy, które mają sens. Nie wolno mi robić filmów dla własnej sławy, ani tylko dla pieniędzy, chociaż je lubię. Muszę być w jakiś sposób pożyteczny. To zasada, której jestem wierny od moich pierwszych filmów - wyłożył swoje credo czeski reżyser zwracając się do publiczności z prośbą o pytania o wszystko, z wyjątkiem najnowszego filmu "Donšajni", który będzie miał premierę pod koniec maja.
Jiri Menzel w Iluzjonie, fot. Rafał Pawłowski
Miłośników kina interesowały metody pracy reżysera i sposób, w jaki dobiera sobie ekipę. - Mam wielkie szczęście, bo od prawie 50 lat pracuję z jedynym i tym samym operatorem. Nie musimy dużo rozmawiać. Ustalamy zawsze tylko kilka podstawowych zasad, a potem robimy ujęcie po ujęciu - mówił o współpracy z autorem zdjęć Jaromírem Sofrem podkreślając, że są przyjaciółmi, choć czasem na planie zdarzają im się spory. Zdaniem Menzla najważniejszą kwestią we wspólnej pracy jest zaufanie i jeśli ekipa, a szczególnie aktorzy czują, że reżyser im ufa, są w stanie dać z siebie więcej. Zadaniem reżysera jest natomiast dostrzec i uruchomić w aktorze daną postać. Wówczas nie ma nawet znaczenia, czy pracuje się z aktorem profesjonalnym czy z naturszczykiem. Ważne, by ten niczego nie udawał i nie improwizował.
Podczas spotkania Jiri Menzel opowiedział także o swojej współpracy z Bohumilem Hrabalem, który na według jego wytycznych przerobił powieść "Pociągi pod specjalnym nadzorem" na filmowy scenariusz. - To musiało być opowiedziane chronologicznie. Wypisałem w punktach Hrabalowi, jak ma przebiegać ta opowieść i on po prostu napisał to dla mnie od nowa - mówił Menzel. Narzekał, że dziś, gdy filmy robi się za prywatne pieniądze, zbyt mało czasu poświęca się na prace nad scenariuszem. I wspominał, że w Czechosłowacji teksty omawiało się z członkami działających w studiach filmowych zespołów literackich. - Dziś oszczędza się na scenariuszach i to jest niedobre - mówił.
Z dużą ostrożnością Menzel wypowiadał się natomiast na temat cyfrowej rewolucji, którą przeszło kino w ostatnich latach. Swój najnowszy film nakręcił już bez użycia filmowej taśmy, ale choć technologia mu imponuje, to widzi w niej również niebezpieczeństwa. - Kiedyś każde zdjęcie wymagało przemyślenia, bo wiązało się z kosztami filmu. Dziś rejestruje się wszystko, a potem okazuje się, że i tak nie ma z czego wybrać - mówił krytykując pracę metodą "coś się wybierze" i podkreślając zarazem kluczową rolę montażu w realizacji filmu.
Wychowany na filmach Eisensteina, Dowżenki, Renoira reżyser przyznał, że obecnie nie chodzi do kina i rzadko ogląda współczesne filmy. - Nie chcę się "uczyć" z innych filmów, niż te, które widziałem za młodu - mówił. Pytany o ulubione polskie filmy wymienił "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy oraz "Konopielkę" Witolda Leszczyńskiego.
Na koniec obdarował uczestników jeszcze jedną myślą, w której kryje się tajemnica sukcesu jego filmów. - Moja mama była prostą kobietą. Krawcową. Zaś ojciec wykształconym człowiekiem. Dziennikarzem. Kręcąc filmy zawsze starałem się robić je tak, by rozumiała je mama. Ale żeby jednocześnie nie było mi wstyd przed ojcem.
RP
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 13.05.2013
Krakowski Festiwal Filmowy: 250 filmów i osiem dni emocji
Polskie dokumenty w TVP Kultura
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024