PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  13.04.2013
W trakcie Strefy Scenarzysty na 19. Wiośnie Filmów odbyły się w kinie Praha dwa skrajnie odmienne w przekazie spotkania na temat pisania filmów dla dzieci.

Pierwszym spotkaniem była debata pod tytułem „Pejzaż bez adaptacji. Czy polska literatura dla dzieci ma dzisiaj znaczenie dla filmowców?” prowadzona przez Janusza Wróblewskiego z „Polityki”. Ogólne wrażenie z debaty, w której brali udział poeta Ernest Bryll i autorka opowiadań dla dzieci, Anna Onichimowska było - mówiąc delikatnie – druzgocące. Jedyne filmy, adaptacje o jakich wspominano w meritum debaty, a nie w dygresjach, zostały wymienione przez ich własnych twórców obecnych na sali. Znajdujący się na widowni autorzy filmów "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" (Wiktor Skrzynecki) oraz „Tytus Romek i A’tomek wśród złodziei marzeń” (Leszek Gałysz) ścierali się z prowadzącymi dyskusję w zasadzie w każdej kwestii, nie licząc tej, że sytuacja jest zła, bo nie ma w Polsce pieniędzy na animacje fabuły dla dzieci.



Redaktor „Polityki”  tłumaczył, że jest w Polsce duża widownia takich filmów, ale scenarzyści nie interesują się nimi. Wsadził tym samym kij w mrowisko – aktywni filmowcy na sali zaczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego, że sytuacja ma się zgoła przeciwnie. Poruszona została też kwestia funkcjonowania instytucji filmowych w Polsce i ich realnego wpływu na produkcję kina dla dzieci.  Wnioski były przeciwstawne – najpierw skonstatowano, że instytucji nie ma, potem, że są, a na koniec, że są, ale funkcjonują źle, czyli tak jakby w ogóle ich nie było.
Kadr z filmu "Feliks, Net i Nika". Fot. Phoenix Film Distribution
Przykład - wspomniany „Feliks, Net i Nika…” tak naprawdę - zdaniem twórcy - nie zwrócił się, mimo tego, że sprzedawał się w miarę dobrze. Około siedem milionów złotych budżetu - według Skrzyneckiego - pochodziło tylko w 1/3 z PISF-u, reszta od z trudem poszukiwanych, dziwnych producentów… Udane komercyjnie adaptacje – zdaniem redaktora „Polityki” miały miejsce kilkanaście lat temu. Inne zdanie na temat czytelnictwa i ekranizacji współczesnych utworów adresowanych do dzieci miała Anna Onichimowska, która twierdziła, wbrew temu, co sugerował Wróblewski, że umiejscowienie kilku jej utworów na liście lektur nie poprawiło bynajmniej ich przekładalności na ekran. Ernest Bryll problem widział w ogromnym ryzyku finansowym, jakie ponosi się przy tego rodzaju produkcjach, a także w nieodwracalnym upadku polskiej szkoły animacji.



Dzień później odbył się wykład brytyjskiego specjalisty od scenariuszy programów dla dzieci, członka BAFTA Resha Somauroo -  „Scenariusz w produkcji dziecięcej i familijnej” Scenarzysta analizował konkretne, znane dzieła różnych produkcji i tłumaczył, na czym dokładnie polegał ich komercyjny sukces. Głównym przykładem były „Gwiezdne wojny” (kilkanaście miliardów dolarów zysków przez kilka dekad), ale też filmy Disneya i Pixara. O tym, że ktoś do omawianych filmów musiał dopłacać – nie wspomniał ani słowem. Powód był prosty, analizowane zagraniczne kino, a zasadzie produkcja intermedialna, oparta jest nie na samym kinie, ale na sprzedaży. Film jest tylko „stepping stonem”, krokiem, wcale nie najważniejszym do osiągnięcia sukcesu. Nikt nie cieszy się z samego powstania filmu dla dzieci, o ile nie umożliwi on po sięgnięcie po inne klucze: seriale da telewizji, komiksy z kilkoma różnymi formułami (różni animatorzy, różne wersje zdjęć), gadżety, książki z ilustracjami z filmu, albo z wariacjami, zabawki, filmy animowane, plakaty, outdoorowe kampanie reklamowe , spoty telewizyjne w 20-30 sekundach opowiadające prawie całą historię, montowane przez innych ludzi, katalogi, książki kucharskie z menu według receptury stworzonych postaci, gry komputerowe, fan page, fora, gry planszowe, a nawet religia (Jedi). Koncept filmu oparty jest na takiej właśnie narracji sprzedaży.

Co zabawne, Somauroo ani razu w ciągu trzech godzin nie użył słowa "komercyjny", tak jakby nie chodziło o sprzedaż. Sam jednak twierdził, że jako dziecko nie chodził na filmy, na podstawie których nie wyprodukowano zabawek… Zapał Brytyjczyka do prezentowanych strategii merchandisingu był równie zaraźliwy, co sceptycyzm polskich twórców i rozmówców. Co ciekawe, nie wszystkie schematy pisania na sprzedaż opowieści dla dzieci pochodzą z „zepsutego” Hollywood – Somauroo pracował nad rocznymi strategiami wprowadzania na rynek produktów najbardziej chyba znanego loga, a w zasadzie… Lega. Korporacja z Danii, kojarząca się raczej ze skandynawską socjaldemokracją, a nie dzikim kapitalizmem, wyspecjalizowała się nie tylko w tworzeniu produktu, ale takiej formy jego sprzedaży, żeby sam klient dał się przekonać, że chodzi zupełnie o co innego. Przenosiła klienta, czyli dziecko w taki sam świat baśni, w jaki robiły to dawne i nowe opowieści. Porównując produkty Lego do produktów jakimi są filmy familijne, Somauroo nie udawał bynajmniej, że w obu rzeczach chodzi o zupełnie co innego.
Kadr z filmu "Lego Star Wars: Upadek imperium". Fot. Imperial-CinePix

Jakkolwiek polskie kino 20 sekundowych reklamówek Knights – plastikowych rycerzy Lego - nie uznawałoby w ogóle za film, Somauroo opisywał swoją kampanię reklamową z równą ekspresją, co postaci z  Tarantino snuły monologi o kinie lat 70. Dla porównania, polscy scenarzyści o swoich własnych filmach też wspominali, ale głównie rzucając tytuły. 
 
Ciekawą socjologicznie różnicą było to jak o filmach mówił Brytyjczyk, a jak – sami Polacy. Somauroo nie używał terminu kina dla dzieci w ogóle, zamiast tego mówił "kino familijne". Ta drobna różnica w nazwie nie buduje dystansu, dzieciom pozwala wchodzić w świat dorosłych (pierwiastek zła, moralności, przemocy), a dorosłym – powrócić do dzieciństwa. Mówił o kinie familijnym z dumą, wymieniał i analizował szczegółowo w konstruktywny sposób dzieła, które wszyscy znają – przedstawiając case study od ogólnych motywów powstawania dzieła wykorzystanie w „Gwiezdnych wojnach" baśniowych schematów narracyjnych, przez ich częste odwracanie (dla próbki stylu: Samauroo snuł długi, Tarantinowski  wywód o tym, jak w „Imperium kontratakuje” Luke Skywalker dowiadywał się bardzo bolesnej prawdy o swoim pochodzeniu, tracił przyjaciela, ba, nawet własną rękę, a w dodatku przegrywał – a mimo tego odwrócenia zasad baśni – film stał się kultowy i oceniany jako najlepszy z cyklu), trawestowanie („Shrek” – który wykorzystywał schematy baśni i drwił z nich zarazem), czy używanie czytelnych motywów dla starszej widowni  tak, by i dzieci, i dorośli mieli z oglądania sporo radości.
Kadr z filmu "Lego Star Wars: Padawańskie widmo". Fot. Imperial-CinePix

Polacy z kolei wymieniali filmy niszowe, jeżeli zagraniczne animacje, to koniecznie uznane za awangardowe, jeżeli kino „o młodych” to broń Boże nie „dla młodych”, natomiast polskie tytuły, znane tylko samemu lokalnemu środowisku filmowemu. Mowa była przeważnie o polskiej szkole animacji lub o tytułach sprzed co najmniej kilkunastu lat, o samych filmach wspominano pobieżnie, tylko z nazwy. „Gwiezdne wojny” w polskiej debacie wspominane były mimochodem, tak jakby ze wstydem i nieuzasadnionym werbalnie poczuciem żenady (przestarzałe po latach efekty specjalne itd.). Brytyjczyk z kolei Darthowi Vaderowi i Hanowi Solo na wstępie wyznawał bezgraniczną miłość.


Julian Tomala
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  13.04.2013
Zobacz również
Filmowa Łódź przypłynęła do Warszawy
O!PLA w trasie po Polsce
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll