PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Jedna z najsłynniejszych postaci kultury popularnej w Polsce. Wakacje bez "Stawki…" to nie wakacje! Był już serial, potem komiks, gra... 16 marca na ekrany naszych kin wszedł "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć".

Kot, Adamczyk, Mikulski i Karewicz przed kamerą, a za nią: Pasikowski, Woś i Vega! 150 tysięcy efektów dźwiękowych, kaskaderzy, efekty komputerowe, eksplozje, ludzie, którzy pracowali nad "Bękartami wojny" i lokalizacje rozsiane po polskich twierdzach. O kulisach powstania produkcji, jej wyzwaniach i radości, którą niosła, opowiada nam reżyser, Patryk Vega, twórca m.in. "Pitbulla", "Instynktu" i "Twarzą w twarz".


Patryk Vega, fot. Akpa

Dagmara Romanowska: Jako dzieciak byłeś fanem "Stawki większej niż życie"?

Patryk Vega: To była największa frajda na podwórku! Wszyscy lecieliśmy do domu, gdy nadawano kolejny odcinek. W telewizji niewiele wtedy było. Wszyscy byliśmy fanami "Stawki…". Oczywiście, w trakcie zabaw zawsze chciałem być Brunnerem - bo zło w tej postaci bardziej kręci. Ten serial pozostał we mnie na całe życie - to jedno z najżywszych wspomnień mojej młodości.

Realizacja kinowej wersji to spełnienie Twojego marzenia?

Gdy dostałem propozycję reżyserii "Hansa Klossa. Stawki większej niż śmierć", do jej przyjęcia pchnęły mnie frajda i marzenie właśnie. Otrzymałem możliwość zrealizowania swojej wizji, takiej wersji, jaką sam chciałbym zobaczyć na dużym ekranie. Dano mi wolną rękę. Niczego nie musiałem odpuszczać, co nieczęsto się zdarza. Z reguły w Polsce film jest sztuką rezygnacji: budżet często nie pozwala na kręcenie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Tu było kompletnie inaczej. W żadnej sytuacji, w żadnej scenie nie zdarzyło się tak, że czegoś nie zrobiliśmy, gdyż zabrakło nam czasu albo pieniędzy.

Zero kompromisów?
 

Zdecydowanie. Wiadomo, że budżet nie jest z gumy i gdybyśmy mieli do dyspozycji miliard dolarów, również potrafilibyśmy go spożytkować. Tego typu historie można rozbudowywać i poszerzać niemal bez końca. Na pewno jednak nie zrobiliśmy niczego, co kaleczyłoby ten film lub działało na jego niekorzyść. Udało się nam wszystkie sceny wypracować zgodnie z naszymi zamierzeniami.

To produkcja z olbrzymim rozmachem...

"Stawka…" łączy akcję, wojnę z kinem szpiegowskim i przygodą w stylu "Poszukiwaczy zaginionej arki"
. Władysław Pasikowski i Przemysław Woś pracowali nad scenariuszem przez pięć lat. Ostateczna wersja to kompilacja idealna, która pozwala zaprosić do kin zarówno miłośników pierwowzoru, jak i tych, którzy niekoniecznie wiedzą, kim był Kloss. Niemniej, mam wrażenie, ze całe moje wcześniejsze życie zawodowe było poligonem ćwiczebnym przed pracą nad tym filmem. Sam dźwięk to 150 tysięcy efektów. Tylko to pokazuje skalę, z którą przyszło się nam zmierzyć. Wykonaliśmy kilkaset skomplikowanych wybuchów pirotechnicznych. Zdarzało się, że nad jednym ujęciem pracowaliśmy przez cały dzień. Kiedy indziej z planu schodziliśmy po 22 godzinach. Mamy kaskaderów, efekty komputerowe i mechaniczne. Pracowaliśmy z setkami statystów, często w bardzo różnych warunkach, w wielu miejscach, przy bardzo zmiennej pogodzie. Na Helu podmuchy wiatru były tak silne, iż materace odrywały się od ziemi i spadały 10 metrów dalej. Niedaleko wicher zwalił wieżę. To były trudne warunki, ale świetnie przeniosły się na film.

Przy takiej produkcji istotny jest nie tylko czas na planie, ale również ogromne prace przygotowawcze. Podobno wykorzystałeś animatiki?

W dzisiejszym świecie 90 procent filmu powstaje przed wejściem na plan. Kiedyś mieliśmy storyboardy, z rozrysowanymi kadrami, dziś film jest symulowany na komputerze, na co pozwalają animatiki. Komputer, na podstawie zdjęć satelitarnych naszej lokacji, tworzy animację z udziałem aktorów. Pozwala nam to wybrać wcześniej obiektyw, wiemy, że przyjeżdżając na daną ulicę, kamerę musimy postawić w odległości 7 metrów od punktu X, a aktor ma znajdować się w punkcie Y. Nie ma tu przypadku. Inaczej nakręcenie tak skomplikowanych scen akcyjnych byłoby nierealne, skończyłoby się jakąś katastrofą. Choć nigdy wcześniej nie pracowałem z animatikami na tak dużą skalę. Przy "Ciachu" z ich użyciem zrealizowałem jedną z sekwencji, wykorzystuję je przy reklamach.


"Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", fot. Kino Świat

Zupełnie nie odczuwałeś ciężaru gatunkowego konfrontacji z figurą kultową w polskiej kulturze masowej? Presji "superprodukcji"?

Jako reżyser podchodzę do kina, jak do przedsięwzięcia, które ma zarabiać, ale też dawać ludziom świetną rozrywkę. Czuję się odpowiedzialny za pieniądze producenta i za to, by wyrobić się w budżecie. W związku z tym muszę poświęcić czas na przygotowania przed zdjęciami, aby w ich trakcie go nie trwonić. Każda godzina przecież kosztuje. Ale praca na takich budżetach mnie nie przeraża. Potrafię się w tym sprawnie poruszać, zresztą zaczynałem jako asystent producenta. Na planie natomiast zamieniam się w Aleksandra Wielkiego (śmiech). To daje mi zupełnie inną siłę napędową. Chęć opowiedzenia ludziom fajnej historii motywuje mnie i nakręca. Nie mogę siedzieć, trzymając się za głowę i myśląc: Rany! Jak to zrobić? Co to będzie? Z czegoś takiego nic dobrego nie jest się w stanie urodzić. Wierzę, że kino, tak jak biznes, jest synergią osobowości. Na barkach reżysera spoczywa to, żeby zebrać grupę utalentowanych ludzi i nakłonić ich wszystkich do pracy nad jednym wspólnym celem. To mi przyświeca. Wyleczyłem się też z przejmowania krytyką. Kompletnie mnie to nie interesuje - wiem, że nie da się zadowolić wszystkich. Ważna jest dla mnie tylko widownia, to czy ludzie pójdą do kina.

Czy miałeś jakiś wkład w scenariusz Pasikowskiego i Wosia? Coś zmieniłeś?

Nigdy wcześniej nie czytałem w Polsce scenariusza z taką ilością akcji, z takim natłokiem wydarzeń i napięciem. Czasem w trakcie przygotowań próbowałem wyrzucić jakieś zdanie. Niemal natychmiast okazywało się, że ma to swoje negatywne konsekwencje. Otrzymałem świetny, precyzyjny materiał, a im lepszy scenariusz, tym więcej czasu można poświęcić na wydobywanie emocji, inscenizację. Reżyser może skoncentrować się na robieniu filmu. Na planie, wraz z aktorami, tylko to już podkręcaliśmy.

Na plan zaprosiłeś prawdziwych żołnierzy…

Pracowali z nami żołnierze, którzy byli na misjach w Afganistanie. Mieliśmy też grupy rekonstrukcyjne, które doskonale znają realia, mają hopla na punkcie militariów. Na planie chodzili w szyku wojskowym, wydawali sobie komendy po niemiecku. Czuliśmy się jak na wojnie. Bardzo wiernie odtworzyliśmy tamte realia. Mundury szyli nam światowej sławy specjaliści z Poznania, którzy robili kostiumy do "Bękartów wojny".

Nie tylko wyreżyserowałeś "Stawkę…". Pojawiasz się w niej również jako aktor…

To było dla mnie kompletnie nowe doświadczenie. Zupełnie inaczej percypuje się siebie i obraz przed i za kamerą. Musiałem w sobie uruchamiać emocje, do których zazwyczaj nakłaniam aktorów, jednocześnie wyobrażając sobie jak to wygląda, czy gra.

Czy jeszcze kiedyś do tego wrócisz?

Kręci mnie to. Może tak, zrobię coś fajnego.

Jak doszło do tego, że w "Stawce większej niż śmierć" znaleźli się gwiazdorzy telewizyjnego oryginału? Jak z nimi pracowałeś?

Bez Mikulskiego i Karewicza nie wyobrażaliśmy sobie w ogóle tego filmu. Od lat 60. zmienił się jednak świat opowiadania, język filmowy, sposób pokazywania emocji. Moje zadanie polegało na tym, żeby przekonać Mikulskiego i Karewicza do tego nowoczesnego sposobu gry i funkcjonowania w dzisiejszym kinie, żeby uniknąć rozstrzału pomiędzy nimi i młodymi. Rzadko coś takiego na ekranie się udaje, w Polsce chyba nigdy. Zawsze widz ma poczucie starcia dwóch odmiennych faktur, energii. Jednak nie w przypadku Mikulskiego i Karewicza. Wykonali świetną pracę, mają charyzmę Redforda, Eastwooda. Tak jak oni promienieją z ekranu. Dzięki nim uniknęliśmy wrażenia połamania filmu na dwie części.


"Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć", fot. Kino Świat

I sami brali udział w scenach kaskaderskich?

Tu nie ma ściemy. Mikulski, nie kaskader!

Czy te dwa pokolenia aktorów pracowały razem? Dla stworzenia ciągłości, spójności gry…

Zdjęcia z Karewiczem i Mikulskim kręciliśmy latem. Młodzi oglądali je potem. Mieli okazję, żeby nauczyć się reakcji, sposobu poruszania, mówienia, gestów.

Scenariusz od Pasikowskiego i współpraca z Wosiem. Ten ostatni nie był typowym, stereotypowym producentem. Nie tylko dlatego, że brał udział w pisaniu scenariusza…

Producenci w ogóle dali mi dużą swobodę twórczą, za co jestem wdzięczny. Nie miałem związanych rąk, tylko mogłem skupić się na kreacji. Jeżeli chodzi o Przemysława Wosia - nasza współpraca była naprawdę twórcza. Był moim sparring partnerem, który pozwolił mi ten film podkręcić jeszcze bardziej. Dzięki niemu ten film jest ten lepszy.

To musiała być dla Ciebie nie tylko ciężka praca, ale też świetna przygoda?

Nie mogłem dostać lepszej propozycji. Każdy chłopak marzy, żeby zrobić kino, w którym można się poganiać, postrzelać. Ten film wyzwolił we mnie dzieciaka i starałem się go nie poskramiać, przeciwnie - wyciągać entuzjazm, marzenie.

Dagmara Romanowska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  17.03.2012
Zobacz również
Premierowo o książce "Ostatnia podróż Eugeniuszu Bodo"
Wystawa „Jerzy Hoffman. Kino z historią w tle”
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll