PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Cezary Pazura, w związku z dwudziestopięcioleciem pracy artystycznej, dokonuje krótkiego podsumowania swojej dotychczasowej kariery, a także opowiada o kondycji kina polskiego i swoim wymarzonym filmowym projekcie.


Michał Hernes:  Chciałbym powrócić do pańskiej roli w filmie "Nic śmiesznego" Marka Koterskiego, w którym zagrał pan drugiego reżysera na planie kiepskiego filmu wojennego. Człowieka wiecznie drugiego i niespełnionego. Rozmawiamy w związku z 25-leciem pańskiej pracy artystycznej, ale chyba nie czuje się pan niespełniony?



Kadr z filmu "Kiler", fot. Akpa


Cezary Pazura: Myślę, że dojmujące poczucie niespełnienia dotyczy wszystkich ludzi. Uważam, że jestem aktorem spełnionym, ale często dziennikarze zadają mi podchwytliwe pytanie: „Czy nie żal panu, że nie grał pan ról dramatycznych?”. Zawsze znajdzie się coś takiego, co człowiek mógłby robić, ale czego z różnych względów nie robi. Agnieszka Holland dostała nominację do Oscara za "W ciemności", jednak statuetki nie otrzymała. Jej ekipa może więc czuć pewien niedosyt. 

Wrócę wspomnieniami do czasów licealnych, kiedy człowiek zaczyna podejmować świadome decyzje. Wtedy nie spodziewałem się, że uda mi się zajść aż tak daleko. Byłem przecież chłopcem z Niewiadowa, czyli małej miejscowości. Do szkoły teatralnej dostałem się z wielkim trudem. Tymczasem zagrałem w ponad sześćdziesięciu filmach. Mam na koncie nagrody polskie i międzynarodowe. Obraziłbym los i pana Boga, gdybym powiedział, że coś wyszło nie tak. Nie można zagrać wszystkiego.

MH: Wypłynął pan dzięki kinu sensacyjno-bandyckiemu i jestem ciekaw, co pan o nim sądzi z perspektywy czasu. Czy to była zabawa hollywoodzkimi konwencjami, czy oczernianie nowej polskiej rzeczywistości?

CP: Nie, broń Boże. Pokazaliśmy, jak brzmi prawdziwy polski język i jak się mówi na ulicy. Zagraliśmy bohaterów z krwi i kości. Nie byli upiększeni, tylko wyjęci z tłumu. Sukces tych filmów wśród publiczności dowodzi słuszności naszej tezy, że trzeba pokazać lustro społeczeństwa, w którym powinno się ono przejrzeć. Przecież Pasikowski w „Psach” po raz pierwszy mówił o teczkach i wiedział więcej na ten temat, niż wiemy teraz. Nawet, jeśli to wyszło trochę niechcący. „Psy” są ważnym filmem w tej nowej polskiej kinematografii po 1990 roku.

MH: Spotkałem się z opinią, że z kolei "Kiler" pokazuje frustracje Polaków, ponieważ nagle okazuje się, że pański bohater jest zasypywany zleceniami na morderstwa.

CP: Tak, żeby Kiler zrobił swoje. To oczywiście komedia, ale część środowiska oburzyła się, że robimy sobie „jaja” z filmów gangsterskich, tymczasem trzeba mieć do wszystkiego dystans. Siła komedii polega na umiejętności śmiania się z samych siebie. Nie widzę w tym nic złego. Można by spróbować poszukać szkodliwych filmów, ale na pewno nie zaliczają się do nich dzieła Pasikowskiego czy Machulskiego.

MH: Przez te 25 lat pracy artystycznej przeszedł pan kilka faz kina polskiego, od tego sensacyjno-bandyckiego po komedie. Jednym z etapów jest wysyp komedii romantycznych. Czy pana zdaniem kino polskie staje się bardziej kobiece, ulega procesowi genderyzacji?



Kadr z filmu "Belcanto", fot. Vivarto

CP: Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie mam nic przeciwko komediom romantycznym, chociaż wolę trochę inne produkcje. Wszystko weryfikuje rynek. Kino to przede wszystkim widowisko. Trudno w tej sytuacji oczekiwać, że tłum pójdzie na film, w czasie którego oglądania trzeba myśleć i być skupionym.  Przemysł filmowy to komercja wyrosła z rozrywki jarmarcznej. Stworzono go z myślą o takich produkcjach jak „Gladiator”, „X-men”, „Avatar” czy „Dziewczyna z tatuażem”. Z drugiej strony okazuje się, że jeżeli Roman Polański weźmie na warsztat dobry materiał chociażby „Boga Mordu” Jasminy Rezy, wychodzi z tego coś naprawdę ciekawego. Niezależnie od faktu, że film opiera się na rozmowie czterech osób w jednym wnętrzu. To trochę burzy postawioną przeze mnie tezę, ale jednocześnie dowodzi, że kino jest nieobliczalne. Dzieło Polańskiego nie potrzebuje wielkiej sali i wielkiego ekranu, żeby je zrozumieć. Inaczej wygląda sprawa z „Gladiatorem”, bo to już duże show.

MH: Gdyby miał pan nieograniczony budżet i pełną swobodę, jaki projekt chciałby pan zrealizować?

CP: Po głowie chodzi mi pomysł na film z przesłaniem, który traktowałby o człowieczeństwie. Zdrowa część społeczeństwa pozbywa się tej chorej. Na Manhattanie budują nowy świat. Jest w tym coś z takiego dziecinnego spojrzenia, że jutro Heniek będzie prezydentem, a Zdzisia królową. Chodzi o zabawę bez przemocy i kalkulacji. Tworzą nowy świat, o którym wszyscy zawsze marzyli. Utopię bez zawiści. Po jakimś czasie okazuje się jednak, że ci zdrowi ludzie chcą uciec do świata, który wcześniej porzucili. Byłaby to trochę tragikomedia, a zarazem widowiskowa produkcja. Science fiction o tym, że powinniśmy wrócić do korzeni i podstawowych, pierwotnych, odruchów z dzieciństwa. Przecież dziecko jest otwarte na wszystko. W szkole uczą nas fizyki, matematyki, polskiego, ale nikt nas nie uczy, co zrobić z emocjami i jak nimi sterować, żeby nie robić innym krzywdy. W mojej młodości tę funkcję spełniały lekcje religii. Nie wiem, jak jest teraz, bo w obecnych czasach panuje moda na zarabianie pieniędzy. Wszystko podlega procesowi szybkiej konsumpcji. Skrócił się nawet żywot filmu. Kiedyś przez pięć lat z wielką uwagą i zaangażowaniem oglądaliśmy „Seksmisję”, a w tej chwili film przez miesiąc można oglądać w kinach, potem ukazuje się na DVD i znika. Rocznie kręci się tysiące filmów na całym świecie. Przy tym natłoku, mniej zastanawiamy się, czy aktor zagrał dobrze bądź źle. Widzowi zaczyna być wszystko jedno. Jestem filmowcem i to mnie bardziej interesuje. Wiem, ile pracy trzeba włożyć w to, by scena była dobra. Jeżeli film ma być sztuką, trzeba o to zadbać. Nie będzie dobry , jeśli jest źle wykadrowany czy zawiera w sobie fatalną muzykę. A w telewizji chodzi tylko o to, aby nieustannie coś nadawać.

MH: Chociaż polepszyła się jakość za sprawą HBO i innych tego typu kanałów.

CP: Na pewno. Ktoś na szczęście tę poprzeczkę podwyższa, ale nie da się tego robić w nieskończoność. W pewnym momencie może się zatkać budżet i wtedy to przestanie być opłacalne. A ludzie z telewizji bardzo dobrze umieją liczyć pieniądze.


MIchał Hernes
informacja własna
Ostatnia aktualizacja:  31.12.2013
Zobacz również
Krytyk filmowy ze Złotą Różą
Polscy dokumentaliści zapraszają na debatę
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll