Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Międzynarodowy film "Kongres" (ang. nazwa "The Congress") Ariego Folmana możemy uznać już teraz za dzieło w znaczącym stopniu polskie.
Kongres a sprawa polska
Realizacją projektu od samego początku, czyli dobre cztery lata temu, zajęło się
rodzime Opus Film Studio. Sam reżyser, który na świecie zasłynął dzięki filmowi "Walc z Baszirem"(2008), jest synem polskich Żydów z Łodzi, o czym mówi z dumą i chwali się swoim polskim paszportem. Dorastał w Izraelu w
środowisku polskich emigrantów. Gdy był w Polsce kilka lat temu ze swoim "Walcem z Baszirem", odpowiadał po angielsku na zadawane po polsku pytania. Nic więc
dziwnego, że już jako 19-latek sięgnął po lekturę Stanisława Lema. Czytał go jednak po hebrajsku, jak zresztą większość fantastyczno-naukowych książek, które
pochłaniał podczas obowiązkowej służby wojskowej.
Ari Folman, fot. Forum
Zanim jednak Ari Folman zdał sobie w ogóle sprawę z tego, że jest ktoś taki jak Stanisław Lem, "Kongres futurologiczny" jako pierwszy miał adaptować Andrzej Wajda. Wymyślił on, aby miejscem literackiego kongresu uczynić wielki hotel. Były to lata 70. i z braku finansów, krótki romans Wajdy z "Kongresem" nie został nigdy skonsumowany. Pomysł wielopiętrowego hotelu, jako bazy dla sympozjum futurologów, zapewne przypadkiem wykorzystuje w swojej animacji Ari Folman. U niego jest on stupiętrowym gmaszyskiem, rozbudowanym również pod ziemią, skąd naturalnie już wtapia się w przestrzeń miasta przyszłości. Od projektu Wajdy różni go przede wszystkim to, że powstał albo prawie powstał, gdyż prace nad ostatnią, animowaną warstwą "Kongresu" zakończą się w listopadzie tego roku. To, czego zabrakło Andrzejowi Wajdzie, to nade wszystko pieniądze. Budżet filmu reżysera "Walca z Baszirem" okazał się na tyle pokaźny, by umożliwić mu czteroletnie przygotowania, zaangażowanie setek współpracowników na różnych kontynentach i obecność hollywoodzkich gwiazd. W produkcję filmu swoje finansowe cegiełki dokładały USA, Francja, Izrael, Niemcy, Belgia, Luksemburg i Polska. Poza największym rodzimym wkładem, jakim jest tekst Lema, decydujący wpływ na kształt "Kongresu" miał uznany już polski operator, Michał Englert. Jest on autorem zdjęć do tej części filmu, w której grają prawdziwi aktorzy, czyli 70-minutowego live action. Początkowo film miał nakręcić Paweł Edelman, ale ostatecznie wybrał plan "Rzezi", którą Roman Polański realizował w tym samym czasie. 50-minutowa część animowana powstaje od grudnia 2011 roku, między innymi pod okiem polskich animatorów w Bielsko-Białej w tamtejszym Orange Studio Animacji. Polski akcent zakradł się nawet w doborze szerokości obiektywu do kamery o 42. milimetrowej ogniskowej, który znany jest jako ulubiony obiektyw Romana Polańskiego. Ari Folman uzgodnił to z Michałem Englertem już na wstępie.
Zanim jednak Ari Folman zdał sobie w ogóle sprawę z tego, że jest ktoś taki jak Stanisław Lem, "Kongres futurologiczny" jako pierwszy miał adaptować Andrzej Wajda. Wymyślił on, aby miejscem literackiego kongresu uczynić wielki hotel. Były to lata 70. i z braku finansów, krótki romans Wajdy z "Kongresem" nie został nigdy skonsumowany. Pomysł wielopiętrowego hotelu, jako bazy dla sympozjum futurologów, zapewne przypadkiem wykorzystuje w swojej animacji Ari Folman. U niego jest on stupiętrowym gmaszyskiem, rozbudowanym również pod ziemią, skąd naturalnie już wtapia się w przestrzeń miasta przyszłości. Od projektu Wajdy różni go przede wszystkim to, że powstał albo prawie powstał, gdyż prace nad ostatnią, animowaną warstwą "Kongresu" zakończą się w listopadzie tego roku. To, czego zabrakło Andrzejowi Wajdzie, to nade wszystko pieniądze. Budżet filmu reżysera "Walca z Baszirem" okazał się na tyle pokaźny, by umożliwić mu czteroletnie przygotowania, zaangażowanie setek współpracowników na różnych kontynentach i obecność hollywoodzkich gwiazd. W produkcję filmu swoje finansowe cegiełki dokładały USA, Francja, Izrael, Niemcy, Belgia, Luksemburg i Polska. Poza największym rodzimym wkładem, jakim jest tekst Lema, decydujący wpływ na kształt "Kongresu" miał uznany już polski operator, Michał Englert. Jest on autorem zdjęć do tej części filmu, w której grają prawdziwi aktorzy, czyli 70-minutowego live action. Początkowo film miał nakręcić Paweł Edelman, ale ostatecznie wybrał plan "Rzezi", którą Roman Polański realizował w tym samym czasie. 50-minutowa część animowana powstaje od grudnia 2011 roku, między innymi pod okiem polskich animatorów w Bielsko-Białej w tamtejszym Orange Studio Animacji. Polski akcent zakradł się nawet w doborze szerokości obiektywu do kamery o 42. milimetrowej ogniskowej, który znany jest jako ulubiony obiektyw Romana Polańskiego. Ari Folman uzgodnił to z Michałem Englertem już na wstępie.
Branżowa futurospekcja
Jeszcze ciekawszy dla wymowy filmu, okazuje się wątek hollywoodzki, potraktowany przez izraelskiego twórcę w sposób jawnie autoteliczny. Dzięki rozgłosowi
swojego poprzedniego dzieła "Walc z Baszirem", Folmanowi udało się dostać ze swoim kolejnym projektem aż do Fabryki Snów. Tam już nietrudno było mu namówić
do współpracy takie gwiazdy, jak Harvey Keitel czy Paul Giamatti. Do roli głównej chciał początkowo zatrudnić Cate Blanchett, ale spotkawszy na przyjęciu Robin Wright, poczuł, że będzie ona idealna jako Iljon Tichy w spódnicy. Inaczej niż u Lema, protagonistą filmu jest bowiem kobieta. Wright zagrała w
nim samą siebie, czyli aktorkę Robin Wright, która swój wizerunek sprzedaje pewnej wytwórni. Gdy Folman pokazał jej scenariusz, gwiazda niemal natychmiast
zachwyciła się jego wizją. Tym bardziej, że sama dała się uwikłać w kontrakt z pewną instytucją filmową, która nagrała jej liczne
ujęcia z myślą o wykorzystaniu w przyszłości. Jednak prawdziwe zaskoczenie reżyser przeżył nieco później, gdy w trakcie realizacji jego producent odkrył w
Los Angeles agencję filmową, działającą w podobny sposób do wymyślonego przez Folmana studia. Tam nakręcili część zdjęć. Fikcja okazała się rzeczywistością.
Robin Wright, fot. Bigpicturesphoto / Forum
Robin Wright, fot. Bigpicturesphoto / Forum
Już teraz wiadomo, że "Kongres" ma się rozgrywać w trzech płaszczyznach czasowych. Pierwsza, w której brak jakichkolwiek Lemowskich nawiązań, dzieje się we współczesności.
Ta część powstała głównie w Stanach Zjednoczonych w Los Angeles, na pustyni Mojave w Kalifornii oraz w Berlinie, a także w Dortmundzie, gdzie kręcono w
opuszczonych kompleksach przemysłowych z udziałem żywych aktorów w technice live action. Zdjęcia do niej są już zrealizowane i zmontowane. Zobaczymy w nich
bohaterkę filmu, kiedy przystępuje ona do umowy z filmową wytwórnią, godząc się na to, by prawa do jej zeskanowanego wizerunku spoczęły całkowicie w rękach przedsiębiorstwa. Wtedy jeszcze nie wie ona, że jest to cyrograf.
20 lat później, śledzimy dalsze losy aktorki, ale już w animowanym świecie. Są to lata 30. obecnego stulecia. Oglądamy fikcyjne miasto przyszłości, gdzie
siedzibę ma znana z pierwszej wersji, bezduszna korporacja. Przez ten czas rozrosła się, poszerzyła zakres o inne branże, takie jak przemysł farmaceutyczny.
Wyprodukowała wiele filmów z udziałem wirtualnej Robin, które okazały się wielkimi przebojami, a ona sama nabrała status supergwiazdy. Postać prawdziwej
Robin Wright ma jednak 65 lat, postarzona kreską twórców animacji nie przypomina swojej młodej odpowiedniczki. Nikt jej nie rozpoznaje. Z coraz większym
rozczarowaniem obserwuje, jak jej młode, liczne awatary, wygenerowane z zeskanowanego przed laty wizerunku, robią wielką karierę filmową. Żyją swoim odrębnym
wirtualnym życiem. Ona sama zaś, zapomniana przez fanów, nie może nic uszczknąć z należnej sławy. Czuje się oszukana w świecie, gdzie żywi aktorzy wypierani
są przez ich wirtualne awatary.
Ta część "Kongresu" oparta jest właśnie na książce Lema. Podobnie jak jego bohater Iljon Tichy, Robin Wright trafia na kongres futurologiczny, organizowany
przez ową konglomerację. Poszukując swej tożsamości, aktorka znajduje się na przemian w stanie psychicznych urojeń i w świecie rzeczywistym. W tym
wyimaginowanym świecie środki halucynogenne są powszechnie dostępne i używane do zaspokajania ludzkich potrzeb, poprzez oddziaływanie na psychikę. Warstwa imaginacyjna, również ukazana w formie animacji, należeć będzie do trzeciego porządku czasowego fabuły Folmana.
W założeniu ma to być opowieść o poszukiwaniu prawdy i własnej
osobowości w coraz bardziej zdehumanizowanym świecie. Swój "Kongres futurologiczny" Lem pisał pod koniec lat 60. XX wieku, ale przewidział wiele zjawisk,
które właśnie zachodzą na naszych oczach i będą jeszcze postępować. Udało mu się przewidzieć nawet zamach na Papieża, który to wątek Folman zamierzał wpleść do
swojego filmu. Lem zapowiadał powstanie wirtualnej rzeczywistości, powszechność dostępu do środków halucynogennych oraz środków psychotropowych. Zastanawiał
się, gdzie są granice ludzkiej tożsamości w takim świecie. Gdzie kończy się rzeczywistość, a gdzie zaczyna się świat urojeń i imaginacji - są to zagadnienia,
które od zawsze pociągały Ariego Folmana. W jednym z wywiadów nazwał Lema geniuszem, a jego powieść "Solaris" najwybitniejszą powieścią wszech czasów.
Ponieważ Lem raczej nie był miłośnikiem kina, cała refleksja poświęcona przemysłowi filmowemu, wynika tylko i wyłącznie z zainteresowań samego Folmana. W
jego przekonaniu, "Kongres" ma służyć refleksji na temat wirtualnego świata i zmieniającego się przemysłu filmowego. Oto jak za 20 lat może wyglądać
Hollywood. Na dowód tego, że kino zmierza w takim kierunku, Folman wskazuje "Awatara" Jamesa Camerona jako jedno z głównych źródeł inspiracji, ale też
przedsmak nadchodzących zmian.
Folman posługując się językiem animacji filmowej, daje sobie niemalże demiurgiczną swobodę w obrazowaniu Lemowskiej wizji. Zarówno jeśli chodzi o rozmach
futurystycznej metropolii ze 100-piętrowym centrum kongresowym, na które nie mógł sobie pozwolić Andrzej Wajda w świecie socrealnego live action, jak i trzeciej warstwy, związanej ze światem halucynacji i fantasmagorii. Wiadomo już dzisiaj, że wizualnie "Kongres" będzie całkiem różny od "Walca z Baszirem",
którego sam autor uważa za bardziej "przestylizowany". W nowym projekcie Folman wraca do estetyki klasycznej animacji 2D. Jest to technika niezwykle czasochłonna, toteż etap pracy nad animowaną częścią
"Kongresu" przypada od grudnia 2011 roku do listopada 2012. Wiadomo, że trafi on na festiwal Cannes w 2013.
Co ciekawe, Stanisław Lem o adaptacjach swojej literatury wyrażał się jako chałach i pasztetach. Nawet wybitnego reżysera Andrieja Tarkowskiego bluzgał na planie rosyjskiego "Solaris" za niewybaczalne odstępstwa i spłycanie literackiego zamysłu. O ich współpracy sam Lem opowiadał, że wściekły tupał nogami i krzyczał za reżyserem "Wy, durak!", aż po tygodniach wzajemnych utarczek uciekł z rosyjskiego planu. Edward Żebrowski tak się bał, że w ogóle nie przyznał się Lemowi, że kręci jego "Szpital Przemienienia". Znając stosunek pisarza do przekładania jego litery na język filmu, cały film wyprodukował pod nieobecność Lema w kraju. Ari Folman pisząc scenariusz "Kongresu" nie wiedział o tym, że Stanisław Lem nie znosił filmowych adaptacji swoich książek. Robiąc swój wizjonerski, kolażowy obraz nie musiał wyobrażać sobie, jak by go zmiażdżył swoją niewybredną krytyką Wielki Lem, gdyby tylko żył. A może właśnie ten jeden film okazałby się wart jego pochwały? W wieku 80 lat Lem powiedział bowiem: "Mnie by zupełnie wystarczyło, gdyby na podstawie mojej książki powstał jeden dobry film". Jest szansa, że jego życzenie właśnie się spełnia.
Magdalena Głowacka
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 8.08.2013
Na planie "Dziewczyny z szafy" Bodo Koxa
"Jajko i kura". O pokoleniach kobiet w dokumencie ze Studia Munka
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024