Marta i jej dzieci
"Wszystko o mojej matce", reż. Stephanie Argerich, fot. Krakowski Festiwal Filmowy
"Wszystko o mojej matce", pierwszy pełny metraż Stéphanie Argerich, ogląda się ciekawie zestawieniu z "Nie jestem gwiazdą rocka", o którym pisałem w ostatniej relacji. O ile film Hart jest rodzajem portretu dojrzewającej dziewczyny, dokumentującego start kariery, o tyle reżyserka "Wszystko o mojej matce" w pewnym sensie robi bilans życia swojej rodzicielki, światowej sławy pianistki, Marthy Argerich. Mimo sporej ilości archiwaliów (pośród których można zobaczyć fragmenty występu na VII Konkursie Chopinowskim, który Argerich wygrała) na plan pierwszy wybijają się relacje rodzinne. Bohaterka to postać trochę widmowa, nieodgadniona – filmowana latami przez Stephanie jest oswojona z kamerą, ale rzadko się otwiera i wydaje się żyć w swoim świecie. Mimo to młodszej Argerich udała się rzecz niezwykła – z nagrań archiwalnych, rozmów z matką, ojcem, siostrami i innymi ludźmi wyłania się niezwykła saga rodzinna, której akcja rozgrywa się prawie na całym świecie. Argerich – z dziećmi lub bez – wędruje z Argentyny do Szwajcarii, potem z Belgi trafia do Danii; mamy epizod w Nowym Jorku, Tokio; znalazło się nawet miejsce dla Warszawy. Życie ponad 70-letniej pianistki jest ciągle w biegu – zapytana o to, co uważa za "dom", Marta Argerich nie potrafi odpowiedzieć.
No tresspasing
Podobnie pozamykanym bohaterem jest Ginger Baker, perkusista m.in. Cream i Blind Faith.
"Strzeżcie się Bakera", reż. Jay Bugle, fot. Krakowski Festiwal Filmowy
Narodziny gwiazdy
Wiek po sześćdziesiątce był dla bohaterów poprzednich filmów zazwyczaj schyłkiem kariery. Zupełnie inaczej rzecz się ma w przypadku Charlesa Bradleya. 63-letni, ubogi i prosty czarnoskóry mieszkaniec jednej z biedniejszych dzielnic Nowego Jorku, wcześniej dorabiający imitowaniem Jamesa Browna w klubach, zostaje odkryty przez wytwórnię, która proponuje mu kontrakt płytowy i trasę koncertową. "Charles Bradley: dusza Ameryki” dokumentuje przygotowania do występów i nagrania płyty. Widzimy jak bohater uczy się maniery scenicznej, tworzy kostiumy na występy ze szmat znalezionych w lumpeksie, etc. To pozytywna część filmu. Druga strona medalu jest jednak gorsza – Bradley jest samotnym człowiekiem, opiekuje się swoją schorowaną matką, ma problemy ze spłatą kredytu. Nawet te rzeczy nie mogą jednak wprawić widza w chandrę, bo za każdym razem, kiedy bohater pojawia się w kadrze, z ekranu bije ciepłem, miłością i autentycznością. Zaryzykuję stwierdzenie, że największą wartością dokumentu Poulla Briena – pomijając to, że opowiada absolutnie niezwykłą historię kariery, która rozpoczyna się w momencie, kiedy większość gwiazd woli już przejść na emeryturę – jest właśnie jego bohater. Bradley niechcący kradnie całe show: wzrusza się, dziękuje Bogu za wszystko, fanom powtarza, że ich kocha; niczego nie chce ukrywać – jest po prostu sobą. Ogromną zaletą jest więc fakt, że twórcy udało się w filmie dotrzeć do sedna człowieka – w tym wypadku zajrzeć w duszę Ameryki.
Post-apokalipsa na brytyjskim wzgórzu
"Glastopia", reż. Julien Temple, fot. Krakowski Festiwal Filmowy
Filmem zupełnie osobnym w konkursie muzycznym jest "Glastopia" – w miejsce dominujących biografii muzycznych Julien Temple proponuje portret zbiorowy bywalców festiwalu Glastonbury, ale bywalców szczególnych. Nie oglądamy fanów spod głównej sceny, tylko wraz z kamerą pniemy się na wzgórze, gdzie ma miejsce alternatywna impreza: nowoczesny performance, koncerty muzyki niezależnej, występy drag queens i lucha libres oraz wszechobecny klimat końca świata. Jak mówi jedna z uczestniczek: musieliśmy zamienić utopię na dystopię. Tak jest lepiej. Festiwalowicze zostawiają na parę dni swoje uporządkowane życie, przyjeżdżają do Glastonbury udziwnionymi wozami, na miejscu tworzą osobliwe dzieła sztuki, jak blok mieszkalny z wrakiem vana wbitym w jedną ze ścian czy scena przypominająca pająka. Sceneria Glastopii przypomina kadry z "Mad Maxa" lub włoskich filmów post-apokaliptycznych. W jednym miejscu zbierają się hippisi, punki, anarchiści i inni – wszyscy pod egidą rewolucyjnych haseł, manifestujący antykonsumpcjonizm i antykapitalizm. Zbuntowani, ale szczęśliwi, że przez tydzień będą mogli znaleźć się w innej, wolnej i nieskrępowanej przestrzeni. Jeśli obecny system przetrwa, być może tak będzie wyglądał świat niedalekiej przyszłości – zastanawia się głośno jeden z organizatorów. Dobre pytanie.
Portalfilmowy.pl jest patronem medialnym 53. KFF.