PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Sobotni cykl „Walt Disney przedstawia”, nadawany we wczesnych latach dziewięćdziesiątych przez TVP1, był dla pokolenia urodzonego dekadę wcześniej cotygodniowym świętem, lekturą obowiązkową i popkulturowym ekwiwalentem mszy niedzielnej jednocześnie. Rozpoczynał się (około godziny czternastej) czołówką, w której Myszka Miki wespół z tabunem ołówków wpierw ożywiała zastępy disnejowskich postaci, by następnie schlustać je farbami i zmienić nudną czerń i biel w ekscytujący kolor.

Tych kilkadziesiąt sekund (zachęcam do rewizyty na YouTubie) wypełniały naczelną obietnicę projektu Walta Disneya, a mianowicie uczyły wiary w możliwość ontologicznej przemiany. Codzienność nagle zmieniała się w cudowność, wspomaganą skradającymi się i na nasz rynek gadżetami – tak że każdy z nas po cichu liczył, że któregoś dnia wyrosną mu animowane uszy.

 
fot. Akpa

Obecnie żyjemy w czasach wszechobecnej dekonstrukcji, równie ekscytującej co monotonnej (sprowadzającej się zazwyczaj do banalnego stwierdzenia, że narracja stanowi odzwierciedlenie stosunków władzy), dlatego dziwię się wielce, że wiodąca prym w tej dyscyplinie Krytyka Polityczna wciąż jeszcze nie poświęciła jednego ze swych cyklicznych „przewodników” właśnie Disneyowi. Przecież jeśli już szukać matrycy, która na dobre i na złe ukształtowała wyobraźnię pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, to właśnie w tych wczesnych popołudniach wypełnionych produkowaną taśmowo fantazją.

Struktura cyklu była taka, że najpierw wyświetlano 22-minutową kreskówkę, następnie 45-minutowy (czasem dłuższy) film, a w niedzielny wieczór dodawano wieczorynkową wisienkę na torcie w postaci jednej animacji ekstra. Serii tych było wiele, a poprzedzające je czołówki dostarczyły śpiewanych hitów dla całej generacji, służąc za uniwersalny punkt odniesienia wszystkim tym, którzy wychowani na komunistycznej szarzyźnie z apetytem chłeptali zachodni pop (nieświadomie nabawiając się przy tym kulturowej cukrzycy, odbijającej się nostalgiczną czkawką po dziś dzień).

Oglądając „Kacze opowieści” odbywaliśmy bezwiedne szkolenie z reguł kapitalizmu („Być albo nie być / tu trzeba przeżyć”, jak głosił polski tekst hitu spod czołówki). Postać Wujka Sknerusa, tyleż duszącego ukochane centy, co odbywającego regularne w nich kąpiele, stanowiła portret krezusa jako zrzędliwego pragmatyka, ze skrzętnie ukrytym pod piórami dobrym sercem. Trójka jego siostrzeńców – Hyzio, Dyzio i Zyzio – była idealnym obiektem dziecięcej identyfikacji, bo zdawała się odcięta od dóbr, jakimi dysponował ich wujek. W przeciwieństwie do Richiego Richa, któremu można było zazdrościć obfitości gadżetów i przesadnego zbytku, opływającego go ze wszystkich stron, siostrzeńcy z „Kaczych opowieści” żyli podobnie do nas – przejęci nie tyle wysokością kieszonkowego, co możliwością zmienienia każdego dnia w nową przygodę. Ich intelekty i zdolności, posiłkowane niewyczerpaną skarbnicą wiedzy jaką był „Poradnik małego skauta”, nie służyły kaprysom, ale konkretnym zadaniom chroniącym majątek wujka – przede wszystkim przed zakusami bandy Braci Be.

Cały serial propagował liberalny amerykański etos obecny w zasadzie w każdej telewizyjnej kreskówce wytwórni Disneya. „Gumisie” były dobrze prosperującą, quasi-protestancką wspólnotą broniącą się przed przynależącym do świata feudalnego księciem Iktornem; „Brygada RR” walczyła z nieprawością z użyciem dedukcji i wynalazczych umiejętności, pozwalających przekroczyć ograniczenia mysio-wiewiórczego wzrostu jej członków, a miś z „Super Baloo” był wzorcowym właścicielem lotniczego small businessu. Każda z tych – jak je w dużym uproszczeniu nazywaliśmy wówczas –  „bajek” oferowała wizję świata, w której praca i jej owoce są zdobywane indywidualnym trudem i nie mogą być traktowane jako oczywistość.

Nostalgia, jaką obecnie odczuwamy wobec tamtych kreskówek, ma charakter zbiorowego zaklinania cyfrowej rzeczywistości, tak by choć trochę wróciła do czasów analogowych. Wrzucenie wspominkowego linka na Facebooka stało się odpowiednikiem zaintonowania ogniskowej pieśni. Melodia zostaje błyskawicznie podchwycona za pomocą łańcuszka komentarzy i „lajków”, trwa jakiś czas i wypala się w lekko zaspane zapomnienie, którego kres wyznaczy dopiero kolejny kęs medialnej magdalenki. I tak w kółko, aż na nasze miejsca nie przyjdą dzieciaki wychowane na Teletubisiach.
Michał Oleszczyk
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  16.07.2012
Zobacz również
Christina Ricci aktorstwo ma we krwi
Czarodziej Neil Patrick Harris – Prawdziwa historia
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll