Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Tuż przed premierą długo oczekiwanej komedii "Komisarz Blond i Oko sprawiedliwości" rozmawiamy z jednym z najbardziej zapracowanych polskich aktorów, Marianem Dziędzielem.
Portalfilmowy.pl: Rok 2012 to kolejny rok, który należy do pana. Na festiwalu w Gdyni zebrał pan pochwały za rolę w „Piątej porze roku” Jerzego Domaradzkiego i „Supermarkecie” Macieja Żaka. Zaraz do kin wchodzi „Komisarz Blond...”, gdzie gra pan ministra. Do tego cały czas występuje pan w teatrze Słowackiego. Jak pan to wszystko godzi?
Marian Dziędziel: U nas w teatrze nie ma tak, że aktor dowiaduje się, że w kolejnym sezonie zagra w tym i tym przedstawieniu. Są normalne przesłuchania, na podstawie których przydziela się role. Dzwonią do mnie z teatru i mówią, że dostałem rolę w sztuce. Ja mówię, że mam wtedy plan i zaczynają się pertraktacje. Na koniec słyszę, że to ostatni raz naginają dla mnie cały grafik.
"Supermarket" , fot. materiały prasowe
PF: Z reżyserami też pan pertraktuje wizję postaci, w którą ma się pan wcielić?
MD: Nie, ja lubię jasno określonych bohaterów, doprecyzowanych. Wtedy wiem, w kogo się wcielam. Mam swój pomysł na postać, ale dostosowuję go do wizji reżysera.
PF: Jak dokonuje pan selekcji ról?
MD: Jeśli postać jest dobrze zbudowana w scenariuszu, ma wyraźne cechy, jest wiarygodna psychologicznie, to decyduję się przyjąć rolę. Nie ograniczam się do jednego gatunku filmowego czy typu postaci, biorę każdą. Gdyby ktoś zaproponował mi rolę Hitlera – wziąłbym, Stalina – tak samo, Benedykta XVI – też. Mnie interesuje ich psychologia oraz motywacja. To jest najważniejsze. Ograniczeniem jest dla mnie tylko fizyczność.
PF: Przez lęk wysokości nie biega pan po dachach…
MD: Rzeczywiście, ról, które trzeba zagrać na dachu, nie biorę. Ale w moim wieku mam też swoje naturalne ograniczenia. Nie biegam już ani nie ruszam się tak, jak czterdzieści lat temu.
"Piąta pora roku" , fot. materiały prasowe
PF: Skoro mówimy o przeszłości, pamięta pan, co popchnęło pana do egzaminów na krakowską PWST?
MD: To we mnie siedziało od długiego czasu i objawiało się przy wielu okazjach. A to na akademii, kiedy rywalizowałem z kolegą, kto lepiej powie wiersz, a to na lekcjach polskiego, kiedy wykazywałem się interesującą interpretacją... W liceum miałem wspaniałą profesorkę od polskiego, widziała chyba, że niezły ze mnie model, i namawiała na PWST.
PF: Za niezły model uznała pana także komisja egzaminacyjna.
MD: Musieli chyba tak pomyśleć o mnie, skoro mnie przyjęli. Przecież na egzaminie wyrecytowałem "Stepy akermańskie" Mickiewicza po śląsku. Oczywiście, myślałem wtedy głównie nad techniką i interpretacją, nad tym, jak mówię, a nie – co mówię. Kompletnie wyparłem to, że mówię gwarą. Kiedy egzaminatorzy oznajmili mi, że zostałem przyjęty, ale pod jednym warunkiem – mam rok na to, żeby nauczyć się płynnie mówić po polsku, byłem tak zestresowany, że odpowiedziałem: „ja, nauczę się”.
PF: Zmieścił się pan w terminie?
MD: Tak, już pod koniec pierwszego semestru było w porządku.
"Komisarz Blond i Oko sprawiedliwości" , fot. materiały prasowe
PF: Śląska gwara okazała się jednak niezwykle przydatna. Weźmy komedię Jerzego Domaradzkiego...
MD: Rzeczywiście, z gwary zdarza mi się korzystać, kiedy grywam w filmach o Śląsku. Nie jest ich jakoś niezwykle dużo, ale już choćby w „Piątej porze roku” bardzo pasuje do mojego bohatera, czyni go bardziej wiarygodnym. Podkreśla jego hardość – uparł się, że pojedzie nad morze, i dawaj – jedzie. Dodatkowo wprowadza też do filmu element humoru.
PF: A pozafilmowe związki ze Śląskiem? Często odwiedza pan Gołkowice?
MD: Od Krakowa, gdzie mieszkam, to jest jednak spora odległość, dlatego nie bywam tam zbyt często. Chociaż ostatnio, w połowie sierpnia, spędziłem tam miłe chwile – miasto przyznawało honorowe obywatelstwo i zaproszono mnie, bo sam kiedyś takie otrzymałem. Pojechałem, bo pretekst był dobry.
PF: W sierpniu był pan także jurorem na Solanin Film Festiwal. Jak ocenia pan poziom filmów offowych?
MD: Był bardzo wyrównany. Spodobały mi się nawet filmy w konkursie kina eksperymentalnego. Młodym twórcom nie brakuje pomysłów.
Marian Dziędziel: U nas w teatrze nie ma tak, że aktor dowiaduje się, że w kolejnym sezonie zagra w tym i tym przedstawieniu. Są normalne przesłuchania, na podstawie których przydziela się role. Dzwonią do mnie z teatru i mówią, że dostałem rolę w sztuce. Ja mówię, że mam wtedy plan i zaczynają się pertraktacje. Na koniec słyszę, że to ostatni raz naginają dla mnie cały grafik.
"Supermarket" , fot. materiały prasowe
PF: Z reżyserami też pan pertraktuje wizję postaci, w którą ma się pan wcielić?
MD: Nie, ja lubię jasno określonych bohaterów, doprecyzowanych. Wtedy wiem, w kogo się wcielam. Mam swój pomysł na postać, ale dostosowuję go do wizji reżysera.
PF: Jak dokonuje pan selekcji ról?
MD: Jeśli postać jest dobrze zbudowana w scenariuszu, ma wyraźne cechy, jest wiarygodna psychologicznie, to decyduję się przyjąć rolę. Nie ograniczam się do jednego gatunku filmowego czy typu postaci, biorę każdą. Gdyby ktoś zaproponował mi rolę Hitlera – wziąłbym, Stalina – tak samo, Benedykta XVI – też. Mnie interesuje ich psychologia oraz motywacja. To jest najważniejsze. Ograniczeniem jest dla mnie tylko fizyczność.
PF: Przez lęk wysokości nie biega pan po dachach…
MD: Rzeczywiście, ról, które trzeba zagrać na dachu, nie biorę. Ale w moim wieku mam też swoje naturalne ograniczenia. Nie biegam już ani nie ruszam się tak, jak czterdzieści lat temu.
"Piąta pora roku" , fot. materiały prasowe
PF: Skoro mówimy o przeszłości, pamięta pan, co popchnęło pana do egzaminów na krakowską PWST?
MD: To we mnie siedziało od długiego czasu i objawiało się przy wielu okazjach. A to na akademii, kiedy rywalizowałem z kolegą, kto lepiej powie wiersz, a to na lekcjach polskiego, kiedy wykazywałem się interesującą interpretacją... W liceum miałem wspaniałą profesorkę od polskiego, widziała chyba, że niezły ze mnie model, i namawiała na PWST.
PF: Za niezły model uznała pana także komisja egzaminacyjna.
MD: Musieli chyba tak pomyśleć o mnie, skoro mnie przyjęli. Przecież na egzaminie wyrecytowałem "Stepy akermańskie" Mickiewicza po śląsku. Oczywiście, myślałem wtedy głównie nad techniką i interpretacją, nad tym, jak mówię, a nie – co mówię. Kompletnie wyparłem to, że mówię gwarą. Kiedy egzaminatorzy oznajmili mi, że zostałem przyjęty, ale pod jednym warunkiem – mam rok na to, żeby nauczyć się płynnie mówić po polsku, byłem tak zestresowany, że odpowiedziałem: „ja, nauczę się”.
PF: Zmieścił się pan w terminie?
MD: Tak, już pod koniec pierwszego semestru było w porządku.
"Komisarz Blond i Oko sprawiedliwości" , fot. materiały prasowe
PF: Śląska gwara okazała się jednak niezwykle przydatna. Weźmy komedię Jerzego Domaradzkiego...
MD: Rzeczywiście, z gwary zdarza mi się korzystać, kiedy grywam w filmach o Śląsku. Nie jest ich jakoś niezwykle dużo, ale już choćby w „Piątej porze roku” bardzo pasuje do mojego bohatera, czyni go bardziej wiarygodnym. Podkreśla jego hardość – uparł się, że pojedzie nad morze, i dawaj – jedzie. Dodatkowo wprowadza też do filmu element humoru.
PF: A pozafilmowe związki ze Śląskiem? Często odwiedza pan Gołkowice?
MD: Od Krakowa, gdzie mieszkam, to jest jednak spora odległość, dlatego nie bywam tam zbyt często. Chociaż ostatnio, w połowie sierpnia, spędziłem tam miłe chwile – miasto przyznawało honorowe obywatelstwo i zaproszono mnie, bo sam kiedyś takie otrzymałem. Pojechałem, bo pretekst był dobry.
PF: W sierpniu był pan także jurorem na Solanin Film Festiwal. Jak ocenia pan poziom filmów offowych?
MD: Był bardzo wyrównany. Spodobały mi się nawet filmy w konkursie kina eksperymentalnego. Młodym twórcom nie brakuje pomysłów.
Artur Zaborski
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 31.12.2013
Wspominamy Jacka Chmielnika
Gierszał ma coś
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024