PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WOKÓŁ FABUŁY
  14.12.2013
W warszawskim SPATiF-ie się piło, dostawało w zęby za niepochlebną recenzję, a czasami umierało. Ale nie przyjść to byłby wielki nietakt.
Elegancja kontrolowana

SPATiF w Alejach Ujazdowskich 45 był jednym z tych miejsc, "w których się ludzie nie umawiali”. Jeśli miało się sprawę do kogoś ze świata filmu lub literatury, można było śmiało założyć, że spotka się go przy słynnym spatifowskim szklanym barze. Bo dla większości popularnych aktorów scen warszawskich wieczorna wizyta w tym lokalu była naturalnym punktem w planie dnia. Wpaść, pogadać, a nóż się uda zobaczyć jak Bronisław Pawlik pije wódkę! Chodziło o moment, w którym przechyla kieliszek - nikt nigdy tego nie widział. Pił, to naturalne, ale zanim podniósł do ust, z wprawą wybitnego iluzjonisty potrafił odwrócić uwagę każdego, z kim akurat rozmawiał. I ta legenda pozostała: nikt nigdy nie widział jak Pawlik pije.

Ta naturalność odwiedzania SPATiF-u pozwalała na własne oczy zobaczyć, że istnieje środowisko aktorskie. Grupa ludzi, która spotyka się w celach pozazawodowych. - Dziś, kiedy zdjęcia do seriali i reklam zaczynają się o szóstej rano, wszyscy idą grzecznie do łóżek o północy, żeby zarabiać swoje "wielkie pieniądze". Środowisko nie istnieje, pokolenie SPATiF-u było ostatnie - twierdzi Adam Woronowicz.


 Spatif dzisiaj, restauracja U aktorów, fot. uaktorow.com.pl

Wódka z kieszeni i tłuczone szkło

Ale "pokolenie SPATiF-u” to nie tylko aktorzy. Do lokalu ze słynnym lustrzanym sufitem wpadali także pisarze. Roman Śliwonik i Ireneusz Iredyński - z kastetami w kieszeniach i mitotwórczą legendą, która rozchodziła się po całej artystycznej Warszawie lotem błyskawicy. Nazywano ich "przedstawicielami pokolenia <Współczesności>”, jak wszystkich pisarzy związanych z tym miesięcznikiem literackim. Bardzo lubili wdawać się w awantury. Mogło pójść o wszystko: niepochlebną recenzję, dziewczynę, niezapłacony rachunek. Pewnego dnia Janusz Głowacki wszedł do lokalu i zamarł. Powywracane stoliki, pozdzierane zasłony, tulipany z butelek turlające się po podłodze. - Chryste panie, co się stało?. - Eee, nic, przyszli młodzi lirycy - odpowiedział mu Pawlik i żeby odwrócić na moment uwagę wskazywał palcem na równie spokojnego, zamiatającego szkło, szatniarza. 

Towarzystwo było mieszane. Elegancka cześć gości opuszczała lokal około jedenastej (Antoni Słonimski, Julian Stryjowski,Adam Ważyk) i wtedy impreza wychodziła poza obowiązujące do tego momentu "dystyngowane ramy”.  Filmowcy i literaci mieszali się z ubekami i zwykłymi menelami. - Bo ja pierdolę i cenzurę, i ubecję, i milicję - zaśpiewał kiedyś po północy wspomniany Głowacki, a cichy do tamtego momentu mężczyzna pijący przy stoliku obok odwrócił się i z wyrazem smutnej zadumy na twarzy powiedział: -Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę Januszu, ale wielu spośród tych ludzi, których tak pogardliwie nazywasz ubekami, zna i szczerze ceni twoją sztukę - Niedobrze – pomyślał Głowacki. - Przydałaby się wizyta liryków ze "Współczesności", żeby przerwać tę karkołomnie rozpoczętą konwersację.

Menele i sutenerzy, kręcący się od czasu do czasu po lokalu, zaczepiali po cichu. Zazwyczaj szeptali do ucha, na przykład dystyngowanemu Arturowi Międzyrzeckiemu: - Panie, kup pan pół litra i dolewaj spod stołu. Pół ceny sklepowej daję -. A kiedy wybitny poeta, tłumacz literatury francuskiej i mąż Julii Hartwig, odmawiał, pytali: - A co pan jesteś chory? -. Kiedy odmawiał również wtedy, gdy mówili, że mają na kawalerce świetną dziewczynę, z którą uwinie się w pół godziny, pytali: - A co pan jesteś, pedał?
 
Poranek Himilsbacha

Poranek w SPATiF-ie rządził się już zupełnie odmiennymi prawami. Panowała pełna zadumy cisza, cienie bohaterów dnia poprzedniego pochylały się nad herbatami i małymi kuflami piwa. Ale nie Janusz Minkiewicz. On miał żelazną zasadę, recytował ją jednak zawsze w formie bezokolicznikowej, by - tak na wszelki wypadek - trzymać ją w stosownym dystansie: - Nigdy nie pić przed osiemnastą - mówił, kiedy ktoś zagadywał go o porannego strzemiennego. Ale to nie była reguła zdrowotna, raczej, zdaniem wspominających wielkiego krytyka, życiowe credo, fundament, który pozwalał pracować, trzymać pion i codziennie przychodzić do SPATiF-u przed południem. Innym nie było tak łatwo. - Co tam słychać, Krzysiu? - pytał wstawionego od rana Mętraka życzliwy wszystkim Henryk Bereza. - Nic nie słychać. Nic. Strasznie. Siedzę w domu, piszę, czytam. - Ojej, przecież jesteś pisarzem! - komentował z troską krytyk.

Kilka stolików dalej do Jana Himilsbacha dosiadł się właśnie przewodniczący Komitetu Kinematografii, partyjny książę, od którego zależały wszystkie ówczesne produkcje. Ukłonił się sali, sala ukłon oddała i on właśnie na herbatę, on właśnie przy stoliku z autorem "Monidła” postanowił poobcować. W swej łaskawości spytał: - Co u pana słychać, panie Janku? - Uważaj, w którą stronę mieszasz, chuju.

Bo poranek w SPATiF-ie to nie była pora na wymienianie grzeczności, tylko na przetrwanie, przeczekanie do lepszych czasów.
     
 Menu z 1980 roku, fot. uaktorow.com.pl

Różne warianty zakończenia


Bywało, że żarty się kończyły. Nie wszystkim udało się przeżyć najbardziej intensywny okres SPATiF-u lat 70. Nie udało się Jonaszowi Kofcie, który pewnego dnia wstał nagle z krzesła, chwycił się za szyję, upadł i już nie odzyskał przytomności. Zdaniem Andrzeja Łapickiego, który często wspominał ten lokal, nie był to jedyny zgon w aktorskiej knajpie.

Inni po prostu przestali przychodzić, wyrośli, zajęli się pracą, poczuli, że znosi ich w kierunku alkoholizmu, a nigdzie nie jest powiedziane, że balanga skończy się kiedyś sama. Jan Kott zrezygnował po tym, gdy ciosem podbródkowym znokautował go za niepochlebną recenzję Jan Świderski. Kott podobno później jeszcze kilka razy był, bo nie być - nie wypadało, ale w końcu przestał przychodzić. Dopytującym się uzasadniał, że kluczem do całej sprawy jest fakt, iż nie zna boksu i w takim układzie jedna cenzura mu wystarczy.

Marek Łuszczyna
Magazyn Filmowy SFP, 23, 2013
Ostatnia aktualizacja:  15.12.2013
Zobacz również
Kawiarnia PIW
Kloss na frontach popkultury
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll