PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
- Chcę się rozwijać. Doświadczenia dokumentalne przekażę młodym. Uczę ich. Dam tyle, ile tylko będę mógł. Jednak teraz nadszedł mój czas, czas tego, co jest tam  głęboko we mnie - mówi w rozmowie z serwisem Portalfilmowy.pl Jacek Bławut

Dagmara Romanowska: Zanim włączył Pan kamerę, zasiadł Pan przed komputerem i sam grał…

Jacek Bławut: Trochę sobie polatałem (śmiech). Od razu uruchamiałem opcję lotu, gdyż nie potrafiłem wystartować. Przez tydzień rozbijałem wszystkie myśliwce, później próbowałem wzbić się bardzo wolnym bombowcem rosyjskim. Bez powodzenia. Zacząłem zgłębiać temat i natrafiłem na informację o dywizjonach. Znalazłem kontakt do "Ręki", dowódcy Dywizjonu 304. Spotkaliśmy się. Zaczął mi opowiadać o społeczności graczy-pilotów. Później poznałem "Shpacco", z którym pojechałem do Moskwy. Precyzyjnie poprowadził mnie po zakamarkach tego środowiska. Poczułem, że mam temat.


"Wirtualna wojna", fot. HBO

Czy w tym męskim świecie nie ma zupełnie miejsca dla kobiet? W "Wirtualnej wojnie" są tylko tłem…


Tylko?! Są jedyną rozsądną siłą i nadzieją dla nas!

Nie zasiadają za konsolami, tylko ze spokojem i cierpliwością znoszą pasję swoich mężów, braci, partnerów, synów… Żadna pani nie lata?

Jest jedna, na której temat krążą legendy. Posługuje się pseudonimem "Mamba". Pojawia się w różnych miejscach. Rozpytywałem o nią. Włoscy piloci mówili: "To Włoszka!", w Rosji: "To nasza"… Może jest ich kilka? Lub jedna w kilku postaciach.  Z  polską "Mambą"  rozmawiałem, latała całkiem dobrze, ale nie chciała się ujawnić.

Wybrała kobiecą tajemniczość?

Kobiecość zwyciężyła (śmiech).

Takie społeczności są chyba dość hermetyczne… Znalazł Pan ludzi, którzy wprowadzili Pana do świata graczy. Czy trudno było zdobyć ich zaufanie, by rozpocząć pracę nad filmem?

Wyznaję podstawową zasadę: im więcej się daje, tym więcej się dostaje. Zawsze pierwsze spotkania traktuję bardziej towarzysko niż filmowo. Więcej jest w nich przyglądania się, zaprzyjaźniania. Dopiero wtedy, gdy uczestnicy w jakiś sposób stają się małymi reżyserami, wciągają się w pomysł, wtedy można zacząć kręcić.

"Wirtualna wojna" ma bohatera zbiorowego: społeczność graczy, ale każdego z jej członków przedstawia Pan indywidualnie…

Liczba graczy jest olbrzymia. Każdy historyczny dywizjon ma swoje odniesienie w wirtualnym świecie. Liczba graczy nie jest stała, bywają momenty fascynacji mniejszej i większej. Gdy kręciłem, dywizjon rosyjski liczył ponad 100 pilotów. Latają ludzie z całego świata. Byłem u Duńczyka, Szweda, Australijczyka, są dywizjony angielskie, włoskie, bałkańskie. Jest dywizjon EFA - Europejskie Siły Powietrzne, który zrzesza prawie wszystkie nacje.  Działają też wirtualne pasażerskie linie lotnicze, w które zaangażowanych jest około 100 tysięcy osób - opowiedziałem o nich parę lat temu w filmie "Niezwykły lot Boeinga 737". Wybór ostatecznej dwudziestki bohaterów "Wirtualnej wojny" to efekt "castingu". Teraz dochodzą do mnie nawet pretensje: dlaczego kogoś nie ma w filmie, skoro był przed kamerą, lub o to, że nie wszystkie polskie dywizjony wzięły udział. Film jednak rządzi się swoimi prawami. Gdy przedstawia się tylu bohaterów, bardzo ważne, by każdy się wyróżniał, inaczej widzowie nie będą wiedzieli kto, co i jak? Niektórzy są teraz rozczarowani, wręcz pouczają mnie jak powinien wyglądać ten film.

Na ekranie oglądamy jedną bitwę, która rozgrywa się pomiędzy Polakami, Niemcami, Rosjanami i przy wsparciu Amerykanów. Czy pracował Pan z grupą operatorów… byłoby to gigantyczne przedsięwzięcie?

Nie miałem do dyspozycji kilkudziesięciu ekip operatorskich, które mogłyby jednocześnie rejestrować rozgrywkę w kilkudziesięciu miejscach na całym świecie, w kilku strefach czasowych… Nawet gdyby tak było, i tak efekt takiej pracy mógłby być wątpliwy. Jednak pierwsze lotnicze misje dały mi taki ogląd całości, że wiedziałem, gdzie tkwią punkty kulminacyjne, gdzie rośnie napięcie, a to przełożyło się na konstrukcyjne rozegranie tej opowieści. Jeździłem do swoich bohaterów i… lataliśmy. Nie mogłem stawiać nikomu zadań aktorskich, ale musiałem wywoływać emocje, które im zawsze towarzyszą. Znając relacje pomiędzy nimi, animozje, konflikty, dzwoniłem do konkretnych przeciwników po drugiej stronie i prosiłem o pojawienie się na polu walki. Wtedy zaczynałem kręcić. Chciałem, żeby było czuć, że to prawdziwa, choć wirtualna bitwa. Towarzyszą jej autentyczne uczucia, energia. Chciałem, by widz dołączył do starcia.

Jego efekt jest nieprzewidywalny? Czy gracze odtwarzają prawdziwe bitwy II wojny światowej?

Dywizjony odzwierciedlają autentyczne jednostki z okresu II wojny światowej. Tło historyczne musi się zgadzać z realiami. Przebieg potyczki to już jednak efekt umiejętności wirtualnych pilotów. Może się zdarzyć, że to Niemcy wygrają wojnę… W tym świecie nie chodzi o odtworzenie przebiegu zdarzeń, choć jest to możliwe, ale o emocje. Ustalany jest punkt wyjścia: dziś walczymy o Hanower, rok, kiedy to się dzieje - żeby latać maszynami, które w danym czasie przemierzały niebo; lub umawiają się na udział w kampanii, która może trwać wiele realnych miesięcy - w przeliczeniu kilka wirtualnych lat.

"Wirtualna wojna" jest ciekawym portretem nie tylko gry, ale przede wszystkim narodów, które do niej zasiadają.

To film o dzisiejszej mentalności, którą ciągle prześladuje demon przeszłości. Echo konfliktu sprzed lat ciągle się odzywa. Dawne stereotypy nabierają temperatury. Internet dodatkowo je podgrzewa, dając złudzenie nieograniczonej wolności. Toczy się konflikt: polsko-polski, polsko-niemiecki oraz polsko-rosyjski. To jądro: Polacy-Niemcy-Rosjanie, które najbardziej pulsuje. Nakręciłem również zdjęcia z innymi narodowościami, ale gdybym wykorzystał je w filmie, rozrósłby się on do nieakceptowanych w kinie granic. Ekspozycja 20 postaci już sama w sobie jest dużym wyzwaniem. Skoncentrowałem się na tym, co jest najbardziej dynamiczne. Ciekawym pretekstem mogłaby być Bitwa o Anglię, ale to byłby inny film, zdradziłbym najważniejszy wątek. Nie miałbym Niemców broniących tożsamości, ojczyzny.

Niemiecka trauma jest tu równie istotna, co uczucia Polaków.

Niemcy muszą uporać się ze swoją przeszłością, są od środka uszkodzeni, a tu znowu cały świat leci przeciwko nim. Być może jedną z najcenniejszych rzeczy, które sfilmowałem, to młody wirtualny pilot, który odkrywa się, opowiada o dziadku, który zamordował tysiące Żydów. W przypadku tego bohatera to katharsis. To oczyszczenie istotne dla jego przyszłości.  Tak samo bardzo interesujący wydali mi się Polacy, chociażby grupa, która lata po niemieckiej stronie określana jako  Volksdeutsche. Rosjanie trwają nadal w nienawiści do faszystów a Amerykanie to zupełnie inna bajka.

A dlaczego ma to być ostatni dokument w pana karierze?

Dlaczego nie? Ciągle się dziwię, dlaczego robię filmy dokumentalne. Nie mam temperamentu dokumentalisty. Wychowałem się w innej przestrzeni, w innej energii. Dopiero niedawno zrozumiałem, że zajmowałem się tym, dlatego że w ludziach odkrywałem niezwykły świat, dotykałem życia w ekstremalnym wymiarze. Bardzo wiele to jednak mnie kosztowało: żeby chronić bohaterów albo by chronić samego siebie przed nimi. Ciążyła olbrzymia odpowiedzialność. Każdy film trwał u mnie dwa, trzy, pięć lat. Baterie się wyczerpały. Muszę na nowo naładować akumulator, ale z innego, nowego źródła.

Czy na tę decyzję wpłynęła praca nad "Jeszcze nie wieczór"?

Pewnie to był krok w tym kierunku, ale to jeszcze film "pomiędzy". Miałem w jakimś sensie osobiste zadanie do zrealizowania, nie zmuszałem się do niego, ale teraz mogę zająć się sobą. Teraz jestem lekki, dumny, poczułem na nowo wiatr w skrzydłach. Znowu uniosę się w powietrze i polecę...

To właśnie radzi pan studentom, którzy do pana przychodzą, by szukali tematów sobie bliskich?

Zawsze namawiam ich, by szli w te rejony, które przeżyli, których doświadczyli, które są im bliskie, a nie tylko pozornie ciekawe, ale nieznane im. Później można odkrywać, na początku trzeba usłyszeć, zobaczyć to co nas otacza.

Czy takie opowieści znalazł pan na Krakowskim Festiwalu Filmowym?

Uważam, że filmy dokumentalne należy budować tak, jak fabularne - muszą mieć wciągającą konstrukcję, budzić emocje. Nie wystarczy postawić kamerę, trzeba opowiadać obrazem. Samo paplanie, gadanie nic nie daje, też musi mieć formę. Potok słów jest jeszcze słabością tego, co możemy oglądać na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Gdy ktoś mówi o bólu, cierpieniu - ja chcę to, poczuć, a nie usłyszeć. "Mleczne siostry", które nagrodziliśmy, wygrały dlatego, że opowiadają obrazem. Mówią nim o pięknym wnętrzu człowieka, który promieniuje radością z każdej przeżytej chwili.

Ma pan już plany fabularne?

Urodziłem się w średniowiecznym zamku, mieszkałem wśród halabard, kości. Miałem psa: Amora, kafkę Kasię i sarnę Basię. Spędziłem życie w legendach i niezwykłej magii. Nikt mi nie uwierzy, ale moimi zabawkami były… czaszki. Wracam do siebie, do domu. Ten film jest tu [reżyser wskazuje na serce - przyp. DR]. Może będzie to czarna komedia na zamku. Jeszcze nie podjąłem żadnych decyzji, cieszę się wolnością. Cieszę się, gdy ktoś mówi mi: "Tak, Jacku! Dobrze idź do przodu, jesteśmy ciekawi tej nowej drogi". Chcę się rozwijać. Doświadczenia dokumentalne przekażę młodym. Uczę ich. Dam tyle, ile tylko będę mógł. Do tej pory dawałem ile mogłem, tak wiele, że bałem się, że mnie to pożre, dlatego muszę uwolnić się od dokumentu. Mam nadzieję, że z tego pożaru wyłoni się coś wspaniałego.

Dagmara Romanowska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  14.09.2012
Zobacz również
Kraków: po festiwalu
Kraków: triumfatorka Konkursu Polskiego mówi o przyzwoleniu na zło
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll