Już nie główne centrum festiwalowe, tylko oddalony o długość całej ulicy, niemal przyklejony do stoczni remontowej, Klub Filmowy. Same tytuły też w innym formacie, rodzaju, poziomie, jak i jakości. Krótkie, niezależne, zrobione z pasją i za niewielkie pieniądze, stanęły do rywalizacji w Przeglądzie Polskiego Kina Niezależnego w ramach 37. Gdynia Film Festival. To jednorazowe spotkanie kina z publicznością, która po zakończeniu każdego bloku wydaje werdykt, wskazując na najciekawszy tytuł.
„Odwyk” Krzysztofa Jankowskiego, zdobywa publiczność poczuciem humoru, dobrą grą aktorską i rozumieniem gatunku farsy. Krótka historia Gałczyńskiego, który wychodzi z leczenia od alkoholowego uzależnienia i wyjść nie może, to rzecz zgrabna, przewrotna i dowcipna. W momencie, kiedy trzeba było podnieść rękę do góry i oddać głos na ten jeden, właściwy i w wewnętrznym odczuciu najlepszy film, to właśnie "Odwyk" miał tych rąk w górze, najwięcej.
Kadr z filmu "Odwyk", fot. Gdynia Film Festival
Tytuły, jak „Czwarty grzech” Konrada Hamady, „Nocna wizyta” Piotra Chrzana czy „Substytut” Macieja Wiktora już takiego entuzjazmu nie wywołały. Pierwszy z nich to dość pretensjonalna próba opowiedzenia o sile ludzkich uczuć, emocjonalnej kondycji człowieka, jego wrażliwości i empatii. Wyszedł z tego fatalnie zagrany, bez pomysłu scenariuszowego banał. Kolejny obraz to propozycja tragikomiczna. Stara kobieta nie godzi się z tym, że jej mąż od kilku godzin nie żyje. Lekarz, który stwierdza zgon nie jest w stanie jej do tego przekonać. Sam w żaden sposób nie może sobie z tym poradzić, w końcu bierze udział w groteskowej psychodramie, która niestety ani śmieszy, ani straszy, może jedynie irytuje i męczy. Podobnie "Substytut". To opowieść o tym, że nie ma tabletki na szczęście, a na uczuciową niemoc żaden prozac nie pomoże. W tym przypadku konsekwencje takiego leku są nieodwracalne. Miało być śmiesznie, pomysłowo, a wyszło słabo i banalnie. Komedia raczej natarczywa niż otwarta, a do tego nienajlepiej zagrana i wyreżyserowana. Widzów projekcji też żadna z tych pozycji specjalnie nie przekonała, tym bardziej dominacja „Odwyku” zrozumiała.
Kolejny blok w Przeglądzie Polskiego Kina Niezależnego - godziny zmagań młodych, niezależnych twórców, ludzi, którzy, żeby zrobić wymarzony film, są gotowi na wyrzeczenia. Im późniejsza godzina, tym więcej widzów. Ale też poziom produkcji jakby lepszy. Przemyślane i nieźle napisane i zagrane historie. Na to się czeka. Tego dnia, bardzo długo. Niby ten sam konkurs, ale o klasę wyższy.
Ludzie reagują, czuć to napięcie, zainteresowanie i żywe emocje. Szczególnie, kiedy taki obraz, jak „Pokój”Sławomira Shuty'ego i Macieja Bochnika, zmusza do radosnej zabawy, spontanicznych salw śmiechu, proponując bezkompromisową parodię wszelakiej maści reality show. Film dwóch młodych i zdolnych twórców zrealizowany w stylistyce paradokumentu ma mistrzowsko napisane dialogi, które bez cienia fałszu, za to lekko i w rytm, są wypowiadane. Sama historia jest prosta. Ekipa filmowców jedzie na prowincję zrobić sensacyjny materiał o nawiedzonym pokoju. Ale to, co najciekawsze zarejestruje dopiero pozostawiona na szafie kamera. Taki tarantinowski paradokument? A dlaczego nie..? Zwłaszcza, że zrobiony niezwykle zgrabnie, a prosty pomysł, nie okazał się jeszcze jedną drogą na skróty. Efekt? W tym bloku nie było wątpliwości, kto wygrał.
Były i brawa i las rąk wyciągniętych z przekonaniem w górę.
Kadr z filmu "Pokój, fot. Gdynia Film Festival
Ciekawym obrazem okazał się „Zamknij oczy” Pawła Łukomskiego - rzecz o pourazowej traumie zademonstrowana poprzez taniec. Szczególnie uderza tu stylistyka obrazu i nowoczesna choreografia. Co prawda kwestia samej psychoterapii, wydaje się być jedynie pretekstem do pokazania efektownych ujęć i tanecznych popisów, ale ekran z całą pewnością ożywa energią, kolorem oraz rytmem. Coś się dzieje, no i nie wieje nudą. Formalnie interesującym tytułem okazali się też „Złodzieje energii” Michała Ozierowa, chociaż teza, że są nimi artyści, którzy wysysają ją z każdego, zewsząd i siebie nawzajem, jest trochę zbyt dosłowna, nawet, jeśli cały obraz ma uchodzić za jedynie metaforę. Za to, jak to jest zagrane! Jarosław Boberek pokazuje, na co go stać i można jedynie żałować, że niewiele osób to zobaczy. Przyjemnym filmem, lekkim, z domieszką bajkowego anturażu, był też „Król na spacerze” Tomasa Suski. Nad całością unosi się erotyczne, dwuznaczne napięcie, by zaskoczyć wszystkich oryginalną puentą. I wreszcie „Wiem, że nie śpisz” Michała Brożonowicza - dramat osamotnienia, oddalenia dwojga kochających się kiedyś osób, jednoaktówka perfekcyjnie zagrana przez Natalię Rybicką. W sumie filmy zdecydowanie bardziej poprawne, przemyślane i lepiej opowiedziane niż w bloku wcześniejszym. Niezależnie, ale w ostrogach. I to jest optymistyczne.