Skąd się wzięło kino moralnego niepokoju? Jak Janusz Kondratiuk poradził sobie z pijanym partyjniakiem? Kolejna część wspomnień o Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zawartych w książce "A statek płynie..."
1978 - V Festiwal Filmów Fabularnych (Gdańsk, 4 - 11 września)
Jerzy Stuhr
Podczas festiwalu w 1978 roku jeden z partyjnych sekretarzy powiedział, że nie trzeba nam wodzirejów w tym kraju. Jury nie mogło przejść obojętnie wobec takiej sugestii. Pomimo, że zagrałem w "Wodzireju" jedną z najlepszych ról w swoim życiu, wyjechałem z Gdańska bez nagrody. Byłem wściekły. W tym czasie trwały już zdjęcia do "Amatora". Pamiętam, że przyjechałem do Łodzi i powiedziałem do Kieślowskiego: Ja tam musze wrócić. Musze im udowodnić, ze nie można mnie tak traktować. I udowodniłem. Rok później za rolę Filipa Mosza, gdańskie jury przyznało mi nagrodę aktorską.
Janusz Zaorski
Wchodzę do Novotelu i widzę niesamowita dyskusje przy barze. Uczestniczą w niej Bogdan Poręba, Janusz Głowacki, Janusz Kondratiuk i pewien towarzysz z wydziału kultury KC. Poręba w swojej zwykłej antysemickiej tonacji wypowiada się o żydostwie, widzę, że moi koledzy są już na granicy wytrzymałości. Zaraz dojdzie do bójki. Nagle towarzysz z Wydziały Kultury z KC opiera się o Janusza Kondratiuka. Janusz nie wie kim jest ten opierający się o niego pan i bierze go za zwykłego pijanego menela, zdecydowanym ruchem strącając mu rękę. Tamten wpada w szał: Wiesz, co ja ci zrobię? Nie dopuszczę na 100 metrów do kamery przez najbliższe kilka lat – bełkocze. Na to Janusz odwraca się i przywala mu tak, że tamten pada jak długi. Chwila całkowitego zmieszania. Podchodzę do Janusza i pytam: Wiesz, komu przywaliłeś? Wyjaśniam mu. Mija parę sekund. Widzimy, jak facet z Wydziału Kultury powoli podnosi się z knockdownu. I wtedy Janusz zrobił coś, za co kocham go do dzisiaj. Przywalił mu drugi raz.
Fot. Pomorska Fundacja Filmowa
1979 - VI Festiwal Filmów Fabularnych (Gdańsk, 10 - 17 września)
Feliks Falk
Konferencje prasowe z lat 70. nie przypominały tych dzisiejszych. To nie dziennikarze zadawali najciekawsze pytania, ale normalni widzowie, a zwłaszcza działacze KDF-ów, ludzie autentycznie kochający kino. (…) To mit, że ludzie się wówczas bali. Nieprawda. Nikt się niczym nie przejmował. Te dyskusje były szczere do bólu. Nie było autocenzury i zahamowani. Inaczej niż dziś. Bardzo ceniłem sobie też projekcje poza ścisłymi granicami Festiwalu. Bardzo ciekawie rozmawiało się z widzami po seansach w okolicznych miastach. Najciekawsza, najostrzejsza dyskusja odbyła się po projekcji "Wodzireja" w Stoczni Gdańskiej.
Festiwale gdańskie w drugiej połowie lat 70. - to nie były jakieś wielkie wydarzenia artystyczne. (...) Liczyła się atmosfera solidarnści naszego środowiska, która wyprzedziła o wiele lat tę wielką "Solidarność"... Czuliśm sie "formacją", jakimś nowy, "pokoleniem" polskiego kina. Nasze filmy powstawały w fermencie, w gorączce, w pośpiechu. Nie wiedzieliśmy przecież jak długo cenzura pozwoli nam je robić. To był stały niepokój. Niepokój twórczy. Ale też strach przed odebraniem nam Wolności... Więc niepokój moralny! Stąd powstało hasło "Kino Moranego Niepokoju", które rzuciłem przypadkiem gdzieś około 1977 roku, a które znaczyła dla nas coś więcej niż później dla krytyków. Już przeciez pierwsze nasze filmy zaczęły lądowącna półkach... A im bardziej czuliśmy się zagrożeni - tym bardziej zwieraliśmy szeregi.
Fot. Pomorska Fundacja Filmowa
Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski, Kazimierz Kutz, Agnieszka Holland to byli dla nas, młodych, półbogowie. Można się było się dosiąść w barze do Kutza, słuchać jego ostrych powiedzeń czy anegdot; wydawali mi się wówczas prawdziwymi bohaterami. Wszystko działo się wtedy w aurze opozycyjności. Pamiętam tłok na filmie Janusza Kijowskiego "Kung-fu". Ten gest wyciągniętej w górę ręki na końcu filmu, podminowana atmosfera na sali, wszystko zapowiadało nadejście jakiejś wielkiej fali. Falą tą była Solidarność.
Cytaty pochodzą z książki "A statek płynie. 30 lat FPFF Gdańsk-Gdynia". Fundacja Kino, Warszawa, 2005.
Fragmenty wybrały Paulina Mikler i Karolina Żychowska.