Wczoraj w kinie Atlantic Krzysztof Kowalewski spotkał się ze swoją publicznością. Okazją do uroczystości była prezentacja książki Romana Dziewońskiego "Skarpetka w ręku. Krzysztof Kowalewski w garderobie”, której autor był gospodarzem wieczoru.
- Mówią na niego potocznie Cztery K: Kolega Krzysztof Kultura Kowalewski – zaczął laudację Paweł Wawrzecki. – On sam też wyraża się o sobie w superlatywach, tworząc dobre tło dla swojej największej wady. A nie jest nią nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, ale zazdrość. Zazdrości na przykład aktorom teatrów eksperymentalnych, „specom od głębi”. Zazdrości im, bo jest demode: posiada dykcję, kiedy mówi, ludzie go w teatrze słyszą i rozumieją, nawet w ostatnim rzędzie. Ostatnio zaczyna nawet podejrzewać, że skoro nie bełkoce i chodzi po scenie ubrany, to zabiorą mu papiery zawodowe. Bo jest za dobry – żartował aktor i przyjaciel Kowalewskiego.
Krzysztof Kowalewski z książką "Skarpetka w ręku...", fot. AKPA
- Niewiele brakowało, a nie byłoby tu dziś Krzysztofa – wspominał z kolei Witold Dębicki. – Wracaliśmy razem z Zakopanego, ja prowadziłem samochód. I nagle słyszę straszny pisk, orientuję się, że o coś otarłem. Obrzeże tylnego błotnika było wyszlifowane dokładnie do metalu, ledwo przeżyliśmy.
- Nie będę tu tworzył żadnych laurek. Ale muszę powiedzieć, że rzadko kiedy zdarza się w teatrze kolega, z którym można porozmawiać na każdy temat, bo aktorzy zwykle obracają wszystko w żart. Z Krzysiem można pogadać poważnie – mówił Damian Damięcki. – Można by zresztą snuć opowieść o nim bez przerwy, bardzo długo, bo to wspaniały kolega i przyjaciel.
Podczas spotkania Kowalewski odebrał z rąk wiceprzewodniczącej Rady m.st. Warszawy Ewy Masny wyróżnienie „Zasłużony dla Warszawy”. - Chcieliśmy docenić to, że jest pan wspaniałym Warszawiakiem oraz tworzy teatr, który uczy, bawi i wzrusza. W imieniu Rady Miasta bardzo serdecznie za to dziękuję – mówiła.
- Ogromnie dziękuję za to wyróżnienie i miły wieczór. Wysłuchałem dziś tyle historii na swój temat, część zaskoczyła nawet mnie – żartował Kowalewski. – Pomyśleć, że mogłem wcale nie zostać aktorem. Przypominam sobie dzień, kiedy zdawałem do szkoły teatralnej. Recytowałem fragment „Giaura” Byrona. Mówiłem, mówiłem, w końcu skończyłem. I nastała cisza. Myślę sobie: „chyba nieźle”.
A profesor na to: „Wie pan co, jest pewna przeszkoda techniczna w pańskim ciele. Chodzi o to – i przyznaję, że to duża sztuka – że każde słowo tekstu umie pan podkreślać ruchem brwi. To mnie zafascynowało, do tego stopnia, że w pewnym momencie straciłem wątek literacki. Dodatkowo, pewnie dla rozluźnienia ciała, przytykał pan sobie cały czas palcami. W związku z tym, muszę to powiedzieć, nie zdał pan”. Mnie to oczywiście bardzo zasmuciło i rozzłościło – ciągnął Krzysztof Kowalewski - zresztą przyznaję mu rację, nie należało mnie przyjmować w takim stanie. Dlatego przez cały następny rok brałem udział w zajęciach kółka dramatycznego w Pałacu Kultury, zresztą z Ewą Czyżewską. Razem dobrnęliśmy do egzaminów i zdaliśmy. Dlatego jestem tu z państwem.
Po uroczystości widzowie obejrzeli film z udziałem aktora, „Horror w Wesołych Bagniskach”, w reżyserii Andrzeja Barańskiego.